Przed kilkoma dniami niemiecki parlament zdecydował o ostatecznej dacie odejścia od węgla w energetyce. Najpóźniej do 2038 roku ma on zostać wycofany jako surowiec energetyczny w tym kraju. Opozycyjne partie i aktywiści mówią o „historycznym błędzie”. Zdaniem części z nich realne byłoby zamknięcie bloków węglowych już w 2030 roku.
Bundestag przegłosował pakiet ustaw, który ma przypieczętować odejście od węgla w niemieckiej energetyce. Jak donoszą niemieckie media, do 2038 roku zamknięty ma zostać ostatni blok węglowy, a regiony górnicze zostaną wsparte sumą 40 miliardów euro na restrukturyzację.
Media za oceanem akcentują wyjątkową złożoność planowanej transformacji energetycznej. „Los Angeles Times” zwraca uwagę m.in., że kraj planuje nie tylko odejść od węgla w ciągu niecałych dwóch dekad, ale także rezygnować z energetyki węglowej.
Luka po węglu i atomie będzie musiała zostać zatem wypełniona przez źródła odnawialne, wodór i – najprawdopodobniej – gaz ziemny. Wokół tego ostatniego nadal toczą się dyskusje, jeśli chodzi o dopuszczenie do finansowania w ramach unijnej transformacji energetycznej.
Krytyka opozycji i aktywistów
Decyzja nie spodobała się aktywistom ekologicznym m.in. z niemieckiego Greenpeace, którzy jeszcze przed głosowaniem nawoływali to bardziej zdecydowanych działań w związku z postanowieniami tzw. Porozumienia Paryskiego. W ramach protestu przed tygodniem grupka aktywistów przysłoniła budynek rządzącej CDU swoim banerem.
Martin Kaiser z niemieckiego Greenpeace nazwał decyzję Bundestagu „historycznym błędem”.
Niezadowolona jest także opozycyjna Partia Zielonych, której posłowie i posłanki także oczekiwali bardziej zdecydowanych działań. Jak podaje Deutsche Welle, szefowa partii wzywała do rezygnacji z węgla już w 2030 roku.
Decyzja spotkała się także z niezadowoleniem z przeciwnej strony politycznej barykady: lider Alternatywy dla Niemiec (AfD), Tino Chrupalla, skrytykował rząd za niszczenie niemieckiej branży węglowej.
_
Zdjęcie: Shutterstock/Benjamin Rieger