Rachunki niższe nawet o 90 proc., niska wrażliwość na podwyżki cen energii, lepsze systemy wentylacji, a do tego ograniczenie kosztów środowiskowych – to tylko część zalet domów pasywnych. „Oszczędne” budownictwo na zachodzie Europy jest praktycznie standardem, u nas to wciąż nowinka. Sytuacja zmieni się w przyszłym roku, gdy w życie wejdą unijne przepisy dotyczące energooszczędności budowanych domów.
Passivhaus – to oryginalna nazwa standardu, który w Europie Zachodniej rozwija się od ponad dwudziestu lat. Jak sugeruje termin, w budownictwie pasywnym przodują kraje niemieckojęzyczne. W tyle nie pozostają również Skandynawowie. Idea jest prosta: chodzi o to, by dom pobierał i oddawał jak najmniej energii. Przekłada się to m.in. na niższe rachunki, no i niższy ślad węglowy. Różnice między poszczególnymi standardami – do pewnego stopnia umowne – wyznaczają wartości zużycia energii. Przyjmuje się, że zapotrzebowanie energetyczne tradycyjnych domów wynosi od 90 do 120 kWh/m² na rok. W przypadku domów energooszczędnych ten przedział mieści się między 30 a 70 kWh/m². Tymczasem domy pasywne „konsumują” maksymalnie 15 kWh/m² rocznie. Różnice są więc przepastne, ale konsekwentnie maleją. Sprzyjają temu spadające koszty budowy domów energooszczędnych. Według danych z 2014 r. były one już tylko o 4 proc. wyższe niż w przypadku domów tradycyjnych. Niebawem jednak kwestia wydatków przestanie mieć wpływ na decyzję o standardzie budowanego domu. Dyrektywa unijna z 19 maja 2010 r. nakazuje, by wszystkie budynki wznoszone po 31 grudnia 2020 r. spełniały normy budownictwa pasywnego – czyli ograniczały zużycie energii do minimum.
Jak powstała idea passivhaus?
Koncepcja w kształcie zbliżonym do obecnego narodziła się w 1988 r. podczas rozmowy Wolfganga Feista z Instytut Mieszkalnictwa i Środowiska (IWU) w Darmstadt z Bo Adamsonem z Uniwersytetu w Lund. Od tej pory Darmstadt uchodzi za kolebkę idei passivhaus. Rozważania Feista i Adamsona zainicjowały szereg projektów badawczych w tym zakresie. Od słów do czynów przeszedł również Feist, który w 1996 r. stworzył w Darmstadt Passivhaus-Institut (PHI), instytucję zajmującą się rozwijaniem i promocją standardu niskoenergetycznego budownictwa. Jedenaście lat później filia instytutu powstała w USA, a następnie przekształciła się w niezależną jednostkę.
Idea pasywnych domów nie była zresztą obca za Atlantykiem. Amerykańscy inżynierowie eksperymentowali z podobnymi rozwiązaniami już w latach 70., gdy wskutek kryzysu naftowego w górę poszły koszty ogrzewania. Jako źródło ciepła z powodzeniem wykorzystywali energię słoneczną, jednak kwestią stosunkowo trudną do rozwiązania okazała się wentylacja. Pierwsze domy pasywne były zbyt „szczelne”, co sprzyjało kumulacji wilgoci i pojawianiu się pleśni. To zresztą problem, który pozostaje aktualny do dziś w wilgotnych strefach klimatycznych, gdzie wyzwaniem jest raczej schładzanie pomieszczeń niż ich ogrzewanie.
Jednym z pierwszych domów wybudowanych w standardzie pasywnym jest Saskatchewan Conservation House, zaprojektowany w 1977 r. przez kanadyjskich inżynierów jako model nowego standardu budownictwa. Twórcom udało się osiągnąć wysoki poziom izolacji termicznej, a przy tym rozwiązać problem wentylacji: nowy system pozwalał na efektywną wymianę powietrza przy jednoczesnym odzyskiwaniu ciepła z powietrza odprowadzanego na zewnątrz. Było to jedno z pierwszych tego typu rozwiązań na świecie.
Kiedy dom może uchodzić pasywny?
Dwa lata później zainspirowany podobnymi projektami William Shurcliff, fizyk z Massachusetts Insitute of Technology, sformułował kilka wytycznych dotyczących budowy niskoenergetycznych domów. Były one w dużym stopniu zbieżne z późniejszym programem passivhaus. Obejmowały one m.in. zoptymalizowaną izolację („nie tyle grubą, ile przemyślaną i precyzyjną”), która miała obejmować nawet najtrudniej dostępne elementy budynku, oraz rezygnację z pieców grzewczych – ciepło miałoby pochodzić z instalacji z ciepłą wodą, ewentualnie grzejników elektrycznych, stosowanych jedynie okazjonalnie. Obecnie Passivhaus-Institut stosuje cztery kryteria, które musi spełniać dom pasywny. Poza wymienionym wyżej limitem dotyczącym zużycia prądu na ogrzewanie lub chłodzenie pomieszczeń (15 kWh/m²) są to:
- maksymalny limit zużycia energii odnawialnej przeznaczonej do ogrzewania pomieszczeń i wody oraz zasilania urządzeń wynosi 60 kWh/m² ogrzewanej powierzchni rocznie,
- wskaźnik wymiany powietrza nie powinien przekraczać 0,6 ACPH na godzinę, gdzie ACPH to objętość powietrza wprowadzonego do lub odprowadzonego z pomieszczenia podzielona przez objętość przestrzeni tego pomieszczenia,
- we wszystkich pomieszczeniach użytkowych musi być zachowany komfort cieplny – zarówno zimą, jak i latem – a temperatura nie powinna przekraczać 25°C przez więcej niż 10 proc. czasu.
Szczegółowe wytyczne dotyczące budowy domów pasywnych, przeznaczone dla architektów i inżynierów dostępne są w „pakiecie planistycznym” Passive House Planning Package dostępnym na stronie instytutu. Obejmują one m.in. wskazówki na temat kształtu budynku, jego usytuowania, rozplanowania pomieszczeń, materiałów wykorzystywanych do izolacji, wentylacji i źródeł energii.
Pasywnych domów przybywa, a koszty ich budowy spadają
W 2008 r. na świecie było 15–20 tys. domów wybudowanych w standardzie passivhaus. W 2016 r. ta liczba wzrosła do 60 tys. Najwięcej tego typu konstrukcji powstaje w Europie i Stanach Zjednoczonych, ale nowy model dociera również na Antypody i Daleki Wschód. Tak przynajmniej wynika z mapy dostępnej na stronie Międzynarodowego Stowarzyszenia Domów Pasywnych.
Promocji tego standardu sprzyjają nie tylko regulacje unijne, ale również kalkulacja ekonomiczna. W 2006 r. koszt budowy domu pasywnego był o niemal 40 proc. wyższy od budowy domu tradycyjnego. W 2012 r. różnica wynosiła już ok. 25 proc., a w 2015 – ok. 10 proc. W dodatku są to wyliczenia dla Polski. W Niemczech już kilkanaście lat temu koszty dodatkowe mieściły się w przedziale 5–7 proc. Zakładając, że wydatki na ogrzewanie domu zbudowanego w modelu pasywnym oscylują w okolicach 500 zł rocznie, inwestycja zwraca się w ciągu kilkunastu lat. Abstrahując od zmian przepisów, które wymuszają zmianę standardu, za kilka lat budowa domów innych niż pasywne będzie więc zwyczajnie nieopłacalna z finansowego punktu widzenia.
Lepsze rozwiązania, mniej stresu
Obecnie wyższe nakłady na budowę domu pasywnego związane są m.in. z koniecznością przygotowania bardziej szczegółowej dokumentacji, zakupienia wyższej jakości materiałów, korzystania z bardziej zaawansowanych technologii budowlanych i zatrudnienia ekipy o odpowiednich kwalifikacjach. Dodatkowe wydatki pochłaniają również energooszczędne okna, grubsza, bardziej dokładna izolacja i system wymiany powietrza wyposażony w mechanizm odzyskiwania ciepła. Inwestycja przekłada się jednak na podwyższony komfort życia. Nowoczesne instalacje wentylacyjne stosowane w domach pasywnych pozwalają na odzyskanie nawet 90 proc. ciepła z powietrza odprowadzanego na zewnątrz. W „pasywnym” wnętrzu znika szereg problemów związanych z ogrzewaniem, przegrzaniem lub wyziębieniem pomieszczeń, różnicami temperatur wewnątrz domu i suchym powietrzem – a przy okazji wysuszonymi śluzówkami. Odpada też stres związany z rosnącymi kosztami ogrzewania, które „zawdzięczamy” podwyżkom cen energii. W dłuższej perspektywie unikniemy też napraw i remontów. Budynki w standardzie pasywnym są precyzyjnie zaprojektowane i wykonane – nie ma w nich miejsca na niedoróbki.