Zastanawialiście się kiedyś, jaki wpływ na to, co jecie, ma to, co wisi w powietrzu? Bo ja się nie tylko zastanawiałem, ale postanowiłem też sprawdzić, co mają na ten temat do powiedzenia służby ochrony środowiska. Okazało się, że coś do powiedzenia mają, ale raporty są pisane tak, że trudno z nich coś wywnioskować. Wnioski stają się jasne dopiero, kiedy przetłumaczyć je na prostą polszczyznę.
Wtedy brzmią tak: być może, jeżeli mieszkasz na przykład w Oświęcimiu, marchewka z twojego ogródka jest rakotwórcza, ale jedz ją spokojnie i niczym się nie przejmuj, bo jest szansa, że u sąsiada z miejscowości obok taka nie jest.
Ciekawy jest na przykład raport, który w 2013 roku przygotowała tarnowska delegatura małopolskiej Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska. Ciekawy, bo inaczej niż w przypadku większości informacji o stanie środowiska w gminach i powiatach, wyniki opisano nie tylko z pomocą niewiele mówiących laikom liczb, ale też „słownie”. A słowne opisy skali mówią dużo więcej.
Na stronie 46 tego ciekawego dokumentu przedstawiono wyniki tzw. badania chemizmu gleb ornych, w ramach którego bada się między innymi zawartość węglowodorów aromatycznych. W tym też dobrze znanego jako składnik smogu benzo(a)pirenu. W powiecie tarnowskim zrobiono to wtedy w dwóch miejscach. Jednym była miejscowość Biała, która – jak podkreślono – jest w obszarze zanieczyszczeń przemysłowych. Drugim Zakliczyn, który w żadnym takim obszarze nie jest.
Ustalono, że w Białej:
„W 2010 roku zawartość WWA wynosiła 622 μg/kg, co klasyfikuje glebę do grupy gleb mało zanieczyszczonych (2°). Od 1995 roku obserwuje się wzrost zawartości WWA w profilu.”
Co oznacza, że gleba jest „mało zanieczyszczona”.
Autorzy informacji spieszą z wyjaśnieniem, że oznacza to, iż:
„Uprawa roślin na tych glebach stwarza pewne niebezpieczeństwo ich skażenia przez WWA, oznacza to, że należy ograniczyć uprawę roślin do produkcji żywności dla dzieci.”
Z kolei w Zakliczynie:
„w 2010 roku zawartość WWA wyniosła 1498,7 μg/kg i nadal utrzymuje się na poziomie dla gleb zanieczyszczonych (3°). Punkt jest jednym z czterech badanych w województwie małopolskim, w których występują gleby zanieczyszczone w stopniu 3.”
Co oznacza „stopień 3” zanieczyszczenia gleby?
„Uprawa roślin na tych glebach stwarza pewne niebezpieczeństwo ich skażenia przez WWA. Zaleca się ograniczenie przeznacznia tych gleb na użytki zielone.”
Czyli sałaty i szpinaku, które wyrosły na takiej glebie, lepiej na talerz nie kłaść. A trawa – dodajmy – która wyrosła na takiej glebie nie nadaje się nawet na pastwisko.
Z załączonej tabelki wynikało, że w Małopolsce były miejsca bardziej zanieczyszczone. Gorzej było na osiedlu Pleszów, w Wadowicach oraz Oświęcimiu. Szczególnie imponująco wyglądał wykres dla tego ostatniego. A równie ciekawy jak on, okazał się Program Ochrony Śrowodowiska przygotowany dla powiatu oświęcimskiego. Dokument stworzony w 2013 roku mówi, że jest źle, ale nie ma się czego bać.
Cytując:
„Wszystkie punkty odpowiadają punktom zaliczonym do klasy 3 (gleby zanieczyszczone) wg klasyfikacji IUNG.”
Nie ma jednak problemu, bo:
„Wyniki badań pobrane próby nie reprezentują stanu gleb na terenie powiatu, pokazują jednak jak wygląda stan gleb w bliskiej odległości od zakładów chemicznych oraz wśród koncentracji ruchu komunikacyjnego. Stan gleb na terenie Oświęcimia pokazuje jak zanieczyszczone są gleby powiatu w najbardziej zurbanizowanych i najbardziej uprzemysłowionych miejscach.”
Na podstawie czego:
„Można przypuszczać że pozostały obszar powiatu pokrywają gleby o mniejszych wartościach zanieczyszczeń i metali ciężkich.”
Tłumacząc więc z urzędowego, który ma przekonać ludzi, że problemu nie ma, na polski, który nie rozmydla przekazu, komunikat jest taki:
Marchewka, którą hodujesz w przydomowym ogródku, a później podajesz dziecku, bo myślisz, że jest zdrowa, może być rakotwórcza. Nie ma się jednak czym martwić, bo u twojego sąsiada mieszkającego miejscowość obok, być może taka nie jest. Wprawdzie nie wiemy tego na pewno, ale ponieważ nie sprawdziliśmy, to możemy udawać, że tak właśnie jest. A tak w ogóle to ci o tym nie powiemy, bo jeszcze zorientujesz się, że coś jest nie tak i będziesz chciał, żebyśmy coś zrobili. A przełożeni oczekują od nas przede wszystkim, żeby cię uspokajać, bo inaczej możesz chcieć też żeby „coś” zrobili oni, a to byłby problem.
I rzeczywiście zdecydowano się nikogo nie niepokoić, więc ludzie byli spokojni i ze smakiem zajadali marchewkę ze wspomnianego przydomowego ogródka. Także taką hodowaną na skażonej ziemi, bo przecież spora część Oświęcimia – i nie tylko – znajduje się właśnie w bliskiej odległości od zakładów chemicznych i przemysłowych, a zimą miasto spowija bogaty w węglowodory aromatyczne dym z domowych kopciuchów.
Tego, co jest w ziemi jednak tak naprawdę nie wiemy, bo badania są prowadzone w zbyt małej liczbie punktów i raczej z myślą o ewentualnym pokazaniu słynnego „tła” niż realnego skażenia np. domowych ogródków. Lub istnienia problemu w miastach takich jak Mielec, Szczecinek lub Skawina, gdzie w ziemi odkłada się to, co wylatuje z kominów dużych i pozbawionych środowiskowego nadzoru zakładów. Brakuje zresztą też jasnego określenia wartości, do których można by odnieść zanieczyszczenie i wiedzieć, że w danym miejscu jest wystarczająco źle, żeby marchewkę wyrzucić do kosza, co utrudnia ogłaszanie alarmu.
Z drugiej strony są rzeczy, które każą podnosić larum. Trudno tego nie robić, kiedy na przykład nowsze próbki z Oświęcimia wykazały, że zanieczyszczenie gleby jeszcze wzrosło i próbki sklasyfikowano w IV stopniu zanieczyszczenia gleby. Co oznacza, że – przywołując skalę z własnych raportów WIOŚ – zanieczyszczenie jest silne i nie należy przeznaczać gruntów nawet na… wypas zwierząt. A nieświadomi ludzie robią z nich słoiczki dla niemowląt.
Tym bardziej, że nie chodzi tylko o Oświęcim (wyniki pomiarów w innych miejscowościach można znaleźć na stronach GIOŚ lub w lokalnych informacjach o stanie środowiska). Badania są prowadzone w zbyt małej liczbie punktów, żeby generalizować, ale sugerują, że gdzieniegdzie jest bardzo źle. A w wielu miejscach należy uważać z podawaniem dzieciom, sobie i zwierzętom tego, co rośnie w pobliżu zakładów przemysłowych oraz sąsiadów palących plastik i w kopciuchach. Koniecznie trzeba więc rozszerzyć zakres badań i porządnie sprawdzić miejsca, w których nawet obecne wyniki sugerują, że może być bardzo źle. Tak, żeby w razie potwierdzenia fatalnego stanu gleb, móc ostrzec żyjących tam ludzi.
Których zresztą w wielu miejscach trzeba ostrzec i dziś, bo – tak jak w Oświęcimiu – wiadomo, że jest źle.
Zapewne powinna to zrobić inspekcja ochrony środowiska, która jak widać woli jednak przekonywać, że nie jest źle, bo wprawdzie badania wyszły źle, ale jakby je zrobić gdzie indziej, to może byłoby lepiej. Jednocześnie bardzo nerwowo reagując na badania prowadzone np. przez Greenpeace, który zabrał się za to po pożarach składowisk odpadów i uzyskał wyniki, które nie są nadmiernie optymistyczne.
PS. Jeżeli zapytacie się skąd wiem, że marchewka może być rakotwórcza, to odpowiem, że tak samo jak o wszystkim, co opisałem powyżej, z oficjalnych materiałów publikowanych przez służby środowiskowe. Tutaj na przykład małopolską Wojewódzką Inspekcję Ochrony Środowiska, która w raporcie z 2016 roku tak wyjaśnia, dlaczego trzeba badać zawartość WWA w glebie: „Jedną z grup trwałych zanieczyszczeń organicznych (TZO) są wielopierścieniowe węglowodorowy aromatyczne (WWA), z których część wykazuje silne właściwości toksyczne, mutagenne i rakotwórcze. „ Nie trzeba do niczego docierać, jak lubią chwalić się dziennikarze. Wszystko da się znaleźć na oficjalnych stronach i w jawnych dokumentach. Jest tylko nikt z tym nic nie robi. W końcu, gdyby zbadać gdzie indziej – na przykład za granicą – to mogłoby być lepiej
Fot. Scott 97006/Flickr.