Sylwia Harazin z Łazisk Górnych mieszka w sąsiedztwie zakładu przemysłowego. Polskie prawo nie pozwoliłoby postawić w takiej odległości od domów wiatraków do produkcji energii elektrycznej. Pozwala jednak na to, by funkcjonował tam zakład, który smrodem i hałasem umila życie sąsiadom. Batalia Sylwii o to, by nie musiała się bać o zdrowie swoje i rodziny, toczy się od wielu lat i doskonale pokazuje to, jak instytucje publiczne wykorzystują metoda odbijania piłeczki, by unikać wzięcia na siebie odpowiedzialności za to, co się dzieje i co trzeba załatwić.
Kiedy pierwszy raz zgłosiłaś, że jest problem?
W 2012 roku.
Kiedy oficjalnie potwierdzono, że problem rzeczywiście istnieje?
Mniej więcej w 2015 i 2016 roku. Firmy na terenie zakładu się zmieniają, więc potwierdzano to kilka razy.
A kiedy go rozwiązano?
Problem jest nadal. W mniejszej skali niż sześć lat temu, ale wciąż jest.
Co to jest za problem?
U nas problemów było wiele. Przede wszystkim zapach. Nie taki typowy zły zapach. Taki, który powodował ból gardła, głowy, pieczenie oczu, złe samopoczucie. Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że też alergie u dziecka, zapalenia krtani u sąsiadów. To nie było widzimisię, że komuś coś nie odpowiada.
Węch zależy od podległości służbowej
Zapach z zakładu przemysłowego może nieść w sobie przeróżne rzeczy.
Do tej pory mamy takie sytuacje, że dzwonimy na straż miejską, ta przyjeżdża na coś, co być może da się nazwać interwencją i strażnicy twierdzą, że nic nie czują. My nawet wysłaliśmy pismo do urzędu, żeby może zadbać o ich nosy, bo ewidentnie mają jakiś problem z wyczuwaniem zapachów. Tak samo było z urzędnikami. Kiedy nasi gminni urzędnicy poszli na kontrolę, to czuli zapach. Panie z WIOŚ – czuły zapach. A ludzie ze starostwa nie czuli. Dopiero po paru latach poczuli, kiedy poszliśmy razem na wizję lokalną do zakładu. Nie wszyscy mają taki sam węch…
Owszem, ale problemy z węchem zdają się być stałą przypadłością polskich urzędników.
Węch zależy chyba od instytucji, hierarchii służbowej i tego, komu się podlega.
Bartłomiej Gieregowski z Oświęcimia opowiedział mi, że stali nad śmierdzącym zbiornikiem i wprost im mówiono, że ten zbiornik nie śmierdzi.
U nas na jednej z kontroli były na przykład dwie panie z gminnego Wydziału Ochrony Środowiska i one czuły, i dwie panie ze starostwa w Mikołowie, które nie czuły.
Tam się na szczęście udało ustalić, że śmierdzi. Kosztowało to wprawdzie 120 tys. złotych i trwało pół roku, ale był sukces.
Ale udało im się dokonać pomiaru?
Nie. Ustalić, że śmierdzi.
Za 120 tys. złotych?
Tak.
Szacun. Za te pieniądze dałoby się postawić ambulans pomiarowy?
Pewnie tak. Skorzystano jednak z dzienniczków.
Z dzienniczków?
Tak.
To my też coś takiego robiliśmy.
Bez honorarium?
Zapisywaliśmy, kiedy śmierdzi. Wpisywaliśmy datę, godzinę. Zaoszczędziliśmy sporo pieniędzy.
Ale smród to jedno. Wiem, że mieliście też problem z hałasem?
Tak. Też zgłaszaliśmy to w 2012 roku. Był smród i hałas. Zresztą dalej jest, bo ja u syna w pokoju wciąż mam nieustannie zamknięte okno. Boję się, bo nie wiem, co jest w powietrzu. Można dostać nerwicy. W sąsiedztwie jest dużo nowotworów. Wracam na przykład z dzieckiem z przedszkola, a tu smród, który aż dusi. Od razu nerwy człowiekowi puszczają. A swego czasu był też tak intensywny hałas…
To nie my. To kto inny…
Pytam o niego nie bez powodu, bo to pozwala na porównanie. Jak się zapomnę z imprezą i naruszę ciszę nocną, to policja potrzebuje pół godzin. Ile czasu minęło tutaj od zgłoszenia do interwencji?
Policja na terenie zakładu nigdy nie interweniowała, ponieważ stwierdziła, że nie ma uprawnień do wejścia na teren przemysłowy. Mogą interweniować u sąsiada na imprezie, ale nie w zakładzie.
Znaczy, że jak studenci zrobią imprezę i na drzwiach powieszą tabliczkę: zakład przemysłowy, to policja już nie wejdzie i będzie można dowolnie hałasować?
Na to wygląda. Tutaj wszelkie interwencje kończyły się sprzeczkami mieszkańców ze służbami. Ludzie mówili właśnie, że jak ja będę palić mułem, to przyjedziecie, wejdziecie mi do domu i dacie mandat, a tam gość wypuszcza nie wiadomo jaką chemię w powietrze i nic nie zrobicie? Wiesz to jest też tak, że człowiek nie wie wszystkiego i musi się sam dowiadywać…
Moim zdaniem nie powinnaś musieć. Twoja rola powinna się skończyć na zgłoszeniu i odebraniu informacji o tym, jak sprawę rozwiązano.
Najciekawsza odpowiedź była na początku. Napisali, że do urzędu wpłynęły skargi na swąd palonego plastiku, ale to na pewno dlatego – tłumaczyli – że mieszkańcy palą butelki PET. Problem polega na tym, że za każdym razem to jest droga przez mękę. Piłeczka jest odbijana od instytucji do instytucji…
Porządkując. Zgłaszasz, że coś się dzieje i co dalej?
To zależy, gdzie zgłaszasz. Z reguły służby twierdzą, że nie mają odpowiednich kompetencji, że to nie one są odpowiedzialne, że to kto inny, że to trzeba zgłosić do WIOŚ.
Ile instytucji ci tak odpowiedziało?
W podobny sposób chyba wszystkie. Urząd Miasta, Starostwo Powiatowe, Inspekcja Pracy, Sanepid, Straż Pożarna, Policja, Zarządzanie Kryzysowe, Rzecznik Praw Obywatelskich. Muszę powiedzieć że były też osoby które się starały bardziej, ale niestety ze względu na kompetencje, zależności służbowe, nic nie wskórały. WIOŚ w teorii odpowiada, reaguje, ale terminy mają tak odległe, że kontrole są pozbawione racji bytu, bo trzeba czekać rok, dwa. Rozmawiałam też o tym problemie z Client Earth, Frankiem Boldem.
A trafiłaś na osobę, która popatrzyła i powiedziała: ja nic nie mogę, ale wiem, kto może, więc pomogę ci przejść przez cały proces, bo samodzielnie będzie ci trudno to zrobić?
Nie. Tego mi brakuje. Brakuje ludzi, którzy zajęliby się tym od A do Z. A jest i tak, że jeżeli nie dzwonię i nie naciskam, to sprawa po prostu cichnie, ginie śmiercią naturalną.
To ciekawe, bo jak zapomnisz zapłacić podatek, to urzędowe tryby się nie wyłączają.
A tutaj jest wszystkim wygodnie, kiedy jest cicho i wtedy nic się nie dzieje.
Rzeczywiście wygodnie.
Byliśmy też w radzie powiatu – co było jedną wielką kpiną. Zwróciliśmy się też do posła z okolicy, gdzie też nie bardzo udało się uzyskać konkretną pomoc. Ogólnie nie było żadnej reakcji, która mogłaby spowodować zakończenie problemu.
Przez sześć lat?
Przez sześć lat. Włącznie z tym, że ostatnio napisałam do głównej siedziby tej firmy, bo to jest taka śmieszna sytuacja, że pan zarządzający tym terenem zaczął w pewnym momencie poddzierżawiać hale innym przedsiębiorstwom. Te nie mają często własnych pozwoleń na działanie. Mnie się wydaje, że jakby komuś zależało, żeby to skończyć, dałoby się to zrobić raz i dwa. Moje odczucie jest takie, że polskie prawo działa tak, że nikt nie chce sobie robić problemów. Niby wszystkie postępowania, a było ich kilka, toczą się, ale niewiele z tego wynika. Działały tu dwie firmy, jedna produkowała regranulat, druga wyroby z plastiku. Jedna z nich miała przedstawić przegląd ekologiczny i bez końca przekładano termin jego przedstawienia. W końcu udało się to przeciągnąć do chwili, kiedy skończyła im się umowa.
Nigdy nie musieli pokazać tego dokumentu w całości.
Mam wrażenie, że masz przekonanie, iż załatwienie tego, to jest twoja odpowiedzialność.
Ten hałas był taki, że się nie dało spać, normalnie funkcjonować. Sąsiadka się skarżyła, że jej szklanki z rąk wypadają. To się działo przez 24 godziny i siedem dni w tygodniu. Kiedy poszło pierwsze zgłoszenie o smrodzie, to akurat syn się urodził i ja stwierdziłam, że coś trzeba zrobić, bo mały będzie wdychał to świństwo. Później miałam mniej czasu, bo mama chorowała. Zmarła na raka płuc. Obiecałam sobie, że coś zrobię i doprowadzę sprawę do końca, żebyśmy nie musieli żyć w takim środowisku, które szkodzi.
Ludzie są ignorowani, a nas uważają za wariatów
Rozumiem. Ale jednocześnie uważam, że to nie jest albo raczej nie powinna być twoja odpowiedzialność. Płacisz podatki, które idą na to, żeby ktoś reagował na zgłoszenia. To on odpowiada za to, żebyś mogła żyć w środowisku, które nie powoduje ciągłych obaw o zdrowie.
Nie mogę na to liczyć. Obserwując na Facebooku profile Mielca, Skawiny i innych miast gdzie są problemy, to wszędzie jest to samo. Ludzie są totalnie ignorowani, a nas uważa się za wariatów szukających sobie na siłę kłopotów. Nigdy nie zdarzyło się tak, że po zgłoszeniu sprawa nabrała własnego biegu i ktoś to za nas załatwiał. Często z urzędu miasta lub starostwa wysyłali pisma dalej do WIOŚ, a WIOŚ mówił, że nie ma ludzi i czasu i zmierzy to za rok lub dwa. Kiedy udało się wywalczyć ambulans pomiarowy, o którym miał nikt nie wiedzieć, to ustawili u sąsiadów samochód z wielkim napisem „ambulans pomiarowy”, który było widać z kilometra.
To trochę tak, jakbym zadzwonił na policję ze zgłoszeniem, a oni przyjechali po dwóch latach.
Tak. A dodatkowo policja przyjeżdża i mówi, że może coś się działo, ale oni teraz już nic nie widzą.
W końcu minęły dwa lata. Co mają widzieć?
Wszystko posprzątane.
Wcześniej powiedziałaś, że dotąd nie wiesz, co zakład emituje. Sześć lat i tego nie ustalono?
Nie mam pojęcia. Substancje, które były w powietrzu, zmieniały się, bo zmieniają się też firmy działające na terenie tego zakładu. Wiem głównie, że było to bardzo szkodliwe. Zapalenia krtani miałam co dwa miesiące, a pani doktor notorycznie zapisywała mi antybiotyki. Bóle głowy. Młody miał co miesiąc alergiczny katar. Firmy się zmieniły, uciążliwości zelżały i mu przeszło. Taki zaskakujący zbieg okoliczności. Ja się czasami śmieję, ale nie wiem, czy to można zacytować…
Wszystko można.
Że urzędnicy to jest trochę taka włoska mafia. Wszyscy wszystkich znają. Nikt nikomu nie chce zaszkodzić.
Słowem, które najczęściej padało we wszystkich rozmowach na ten temat, jest układ.
Lepiej tego, dlaczego nie da się nic zrobić, nie można określić.
Miasta są zbyt małe, żeby media się interesowały. Nikt inny też się tym nie interesuje.
Ja to na własne potrzeby nazywam mafią. A też jest tak, że zgłaszając się do jednego, drugiego, piątego radnego – bo to zawsze jest tak, że my się zgłaszamy, nigdy, że ktoś sam chce pomóc – nic z tego nie wynika. Jakiś czas temu jeden radny z powiatu, też poproszony o interwencję, przyjechał kilka razy, potwierdził, że śmierdzi. Dodał, że zna jakąś panią z „Faktu” i napiszemy artykuł. Pani przyjechała, cyknęliśmy sobie fotkę. On dzwoni później, żebym napisała list z podziękowaniem, że zareagował. Mówię mu, że nic z tego nie wyniknęło. Robią sobie PR.
I jeszcze każą dziękować. Moje i tak marne zadnie o politykach zrobiło się jeszcze gorsze.
My tu na ulicy mamy radną, którą też o to zaczepiamy i ona mówi, że wie, że pisała pisma w tej sprawie i nic się nie da zrobić. Pisma były moje lub urzędników. A kiedy poprosiłam innego radnego o pomoc, to były pytania, dlaczego ktoś z innego rejonu się angażuje. Niektórzy działają w swoich okręgach, widzą potrzebę reakcji i się wywiązują, ale jak byłam na sesji rady powiatu czy miasta, to mam wrażenie, że większość osób tam tylko siedzi, słucha i przytakuje, jak te pieski w samochodzie. Żeby tylko później wyjść i mieć spokój.
Ale są w ogóle?
Jak byłam, to byli.
Zabiła mnie kara. Dostali pouczenie
Bo w Krakowie spora część przychodzi tylko na głosowania.
Mam wrażenie, że urzędnicy jak mnie widzą, to im się ciśnienie podnosi. A wiesz była też taka historia, że WIOŚ odpowiedział, że nie może skontrolować zakładu, bo ten nie ma pozwolenia wydanego przez starostwo. Bez pozwolenia WIOŚ nie może prowadzić kontroli, a starostwo pozwolenia nie wydało. A zakład sobie działa.
To może lepiej nie mieć pozwolenia?
Najlepiej. Dobrze też prowadzić emisje niezorganizowaną, bo jak jest zorganizowana to są wymagania, a tak nie ma. Tutaj stwierdzono, przez ambulans pomiarowy, że toluen był przekroczony. Oczywiście jednorazowo. Z dokumentów wyszło jednak że przekroczenia dotyczyły dwóch sprawdzonych przez WIOŚ lat. Zabiła mnie kara. Dostali pouczenie i koniec. A kolejny zakład, który nie ma instalacji? WIOŚ stwierdził, że jest wyczuwalny charakterystyczny zapach topionego plastiku, ale oni nic nie mogą z tym zrobić, bo to jest emisja niezorganizowana. Jest świetny czas dla przedsiębiorców, którzy mają wszystko gdzieś i niczym się nie przejmują. Mogą wszystko.
Nie mają pani płaszcza i co im pani zrobi. A dlaczego jest tak, jak jest?
Sama bym chciała to wiedzieć. Wrażenie mam takie, że nikt nad tym nie panuje albo nie chce panować. WIOŚ jest totalnie niezorganizowany. Są jakieś komórki do badania, ale nie współpracują ze sobą. Kontrole powinny być niezapowiedziane, żeby móc stwierdzić, co się dzieje. Sprawa jest jednak totalnie ignorowana przez wszystkich. Miałam też poczucie bycia zastraszaną, kiedy właściciel zakładu mówił o tym, że jego prawnicy się nami interesują. Prawo źle funkcjonuje. Ludzie nie mają też wiedzy na temat tego, że to co jest w powietrzu, powoduje różne choroby. Ja bym jeszcze rozumiała, gdyby to dotyczyło dwóch miejscowości w Polsce, ale to jest wszędzie…
To niestety jest uznawane za normę, a nie problem.
Ja się dowiedziałam, że nawet w naszym powiecie jest mnóstwo zakładów, z którymi nikt sobie nie radzi. Myślę, że świetnym przykładem jak to działa, są mafie śmieciowe. Jeden podpali śmieci i nie tylko uniknie kary, ale jeszcze się wzbogaci, to inni biorą przykład i robią to samo. Tutaj jest podobnie. Widząc, że jakiś zakład działa bez żadnych obwarowań i nie ponosząc konsekwencji, wszyscy idą i robią to samo. Nie ma kar. Nikt nad tym nie panuje. Ani WIOŚ, ani PIP, po prostu nikt. Pozwolenia wydają w ciemno albo ich w ogóle nie ma, bo zakłady działają na zasadzie cichych układów. Mnie przeraża to, że z Polski zrobiło się toksyczne wysypisko śmieci. To jest tragedia.
Co ty byś potrzebowała, żeby nie mieć za oknem tego smrodu, który masz?
Kiedyś chciałam się wyprowadzić. Wydawało mi się, że jest to najprostsze rozwiązanie. Ale co to za rozwiązanie, skoro wszędzie może powstać zakład, nad którym nikt nie panuje. Przede wszystkim zmieniłabym więc prawo. Chciałabym, żeby instytucje właściwie reagowały po takich zgłoszeniach. Żeby wprowadzono nowe przepisy, które pozwolą nad tym zapanować, ale w takiej formie, która będzie działać, a nie będzie jedynie sztuką dla sztuki. Potrzebujemy obwarowań, które zapewnią, że takie firmy nie będą szkodzić innym, że nie będą szkodzić także swoim pracownikom.
Dziś normalny człowiek nigdzie nie może uzyskać pomocy. Pracownik nie znajdzie jej w inspekcji pracy. WIOŚ nie pomoże sąsiadowi takiego zakładu. Marzy mi się jednostka szybkiego reagowania, która od razu, a nie po trzech latach, sprawdza, co się dzieje. Dziś żadna instytucja tego nie zmierzy.
Chciałbym chociaż wiedzieć, czym oddycham.
Niewielkie oczekiwania.
Ale w naszym kraju nierealne.
***
Zakład, który znajduje się za oknami Sylwii to NOWA Plast.