Od 2021 r. w Unii Europejskiej wejdą w życie przepisy wymierzone w praktykę planowego postarzania produktów. Producenci zostaną zmuszeni do tworzenia trwalszych sprzętów AGD i RTV. Regulacje nie obejmą jednak tzw. małej elektroniki. Smartfony, tablety czy ekspresy do kawy, które przedwcześnie zakończą żywot, wciąż będą zasilały rosnące góry elektrośmieci.
Wydłużenie trwałości urządzeń elektronicznych o jeden rok zmniejszyłoby roczną emisję dwutlenku węgla na obszarze Unii Europejskiej o 4 miliony ton. Podobny wynik dałoby pozbycie się 2 milionów samochodów z europejskich ulic. Tak wynika z wyliczeń Europejskiego Biura Ochrony Środowiska (EBB). Eksperci w swoich rachubach wzięli pod uwagę smartfony, notebooki, pralki i odkurzacze – a to przecież nie wszystkie sprzęty RTV i AGD, z jakich korzystamy na co dzień. Raport EBB powstał z inicjatywy Right to Repair i Coolproducts – koalicji europejskich organizacji pozarządowych skupionych wokół zagadnienia ecodesignu i prawa do naprawy produktów.
Określenie „prawo do naprawy” może budzić zastanowienie. Sugeruje bowiem, że możliwość naprawy zepsutego sprzętu jest w jakiś sposób ograniczona. W pewnym sensie tak jest, tyle że nie na mocy przepisów, ale praktyk producentów. Chodzi o tzw. planowane postarzanie produktu (ang. planned obsolescence) – strategię polegającą na ograniczaniu czasu użyteczności danego produktu w celu zmuszenia konsumentów do ponownego zakupu. Często przybiera ona postać niemożliwej lub trudnej do naprawienia usterki pojawiającej się niedługo po upływie okresu gwarancji. Ale są też inne przykłady takiej praktyki.
25 milionów kary dla Apple
W lutym tego roku General Directorate for Competition Policy, Consumer Affairs and Fraud Control, francuski odpowiednik UOKiK-u, nałożył na koncern Apple 25 milionów kary za nieuczciwe praktyki konsumenckie. Chodziło o nieinformowanie użytkowników iPhone’ów o fakcie, że aktualizacja iOS (system operacyjny w telefonach Apple) spowalnia starsze modele telefonów.
Sprawa ma jednak dłuższą historię. Pogłoski o tym, że Apple ogranicza wydajność swoich produktów, krążyły w sieci od wielu lat. W 2017 r. na forum Reddit.com rozgorzała na ten temat dyskusja, w której użytkownicy skarżyli się na spadek mocy obliczeniowej iPhone’ów. Pojawiły się też testy, które uprawdopodobniały te podejrzenia. Niedługo później potwierdził je sam CEO Apple, tłumacząc te zabiegi… troską o dobro użytkowników. Ci jednak nie uwierzyli w dobre intencje i zareagowali pozwami.
Czytaj także: Pedałuje przez Polskę, żeby promować recykling. Pomaga mu… pluszowa lodówka
Podobne działania zarzuca się również innym producentom telefonów. Szczególnie „wrażliwi” na tego typu strategie okazali się Francuzi, którzy w 2015 r. wprowadzili zakaz „umyślnego obniżania żywotności produktu” mającego na celu „przyspieszyć potrzebę jego wymiany”. Od 2015 r. nad Sekwaną działa również organizacja pozarządowa Halte à l’Obsolescence pozarządowa, zajmująca się walką z postarzaniem produktu.
Problem w coraz większym stopniu dostrzega również Bruksela. W lutym tego roku holenderski dziennik „Het Financieele Dagblad”, powołując się na informacje uzyskane z „przecieku”, poinformował, że władze unijne rozważają wprowadzenie przepisów zakazujących producentom wprowadzania na rynek UE smartfonów bez wymiennych baterii.
Rozwiązanie, które niegdyś było standardem, jest nieobecne w telefonach Apple czy Huawei oraz nowych modelach innych producentów. W efekcie, gdy bateria „padnie”, pojawia się konieczność wymiany telefonu. To również praktyka z kategorii zaplanowanej „obsolescencji”, choć producenci także w tym przypadku tłumaczą ją względami funkcjonalności i dobra użytkowników.
Planowane postarzanie produktu trudne do udowodnienia
Podobne zabiegi stosowane są w niektórych drukarkach atramentowych. Część producentów ogranicza wykorzystanie tuszu za pomocą specjalnych chipów lub stosuje fałszywe powiadomienia o niskiej zawartości tuszu w pojemniku, zmuszając konsumentów do przedwczesnego zakupu cartridge’a. Przed oskarżeniami o tego typu praktyki nie zdołały się obronić przed sądem m.in. firmy Epson (2006 r.), HP (2010 r.) i Canon (2015 r.). W sprzęcie tej ostatniej marki zaskakująco często psuły się głowice – w czasie zaskakująco krótkim po upływie okresu gwarancji.
Skala zjawiska jest znacznie szersza. W 2015 r. naukowcy z Öko-Institut i Uniwersytetu w Bonn ustalili, że w Niemczech w latach 2004–2012 odsetek urządzeń AGD, w których w ciągu pięciu lat od momentu zakupu wystąpiła usterka wymagająca ponownego zakupu produktu (z powodu niemożliwości lub nieopłacalności naprawy), wzrósł z 3,5 do 8,4 proc.
Czytaj także: Niewygodne śmieci. Jak pozbyć się odpadów, które nie nadają się do kosza?
W przypadku sprzętu RTV dochodzi jeszcze aspekt pogoni za nowością. Z badania wynika, że 60 proc. zakupów telewizorów podyktowana była chęcią wymiany starego modelu na nowszy, a „jedynie” 25 proc. – usterką techniczną. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku laptopów, choć tu proporcje się zmieniają „na korzyść” naprawy z przyczyn technicznych. W 2004 r. 70 proc. notebooków było wymienianych z powodu chęci zakupu lepszego modelu, w 2012 r. ta motywacja przyświecała konsumentom tylko w 25 proc. przypadków, do 25 proc. wzrósł natomiast odsetek produktów wymienianych z powodu defektów. W pozostałych przypadkach przyczyną wymiany było niezadowolenie z poziomu sprawności sprzętu.
Celowe postarzanie produktu w wielu przypadkach jest trudne do udowodnienia. Równie trudno jednak przejść obojętnie obok statystyk, które wskazują na wzrost wadliwości towarów w ostatnich latach. Warto też zwrócić uwagę na inny aspekt zjawiska, opisany w raporcie niemieckich ekspertów: chodzi o konsumpcjonizm. Stanowi on nie tylko efekt „nadprodukcji” i agresywnego marketingu, ale również bezrefleksyjności samych konsumentów, którzy porzucają funkcjonalny sprzęt na rzecz nowszego, bardziej atrakcyjnego, choć niekoniecznie bardziej przydatnego.
Problem rozwiąże UE. Ale nie do końca
Na gruncie europejskim problem do pewnego stopnia ma rozwiązać dyrektywa unijna. 1 stycznia 2021 r. wchodzi w życie pakiet przepisów dotyczący producentów sprzętu RTV i AGD, nazywany potocznie „prawem do naprawy”. Wymusi on na firmach produkcję urządzeń o większej niż dotychczas trwałości, a także zapewnienie możliwości ich naprawy. Początkowo będzie ona ograniczona do profesjonalnych serwisów, ale z czasem ma zostać rozszerzona.
Nowe regulacje mają nie tylko wymusić na firmach zmianę strategii, ale również skłonić użytkowników do bardziej odpowiedzialnego obchodzenia się ze sprzętami – z korzyścią nie tylko dla środowiska, ale również własnej kieszeni. Niestety przepisy nie obejmują tzw. małej elektroniki, czyli m.in. smartfonów, ekspresów do kawy czy odkurzaczy. Ewentualne zmuszenie producentów do stosowania wymiennych baterii w telefonach musiałoby więc dokonać się na mocy oddzielnych regulacji.
Warto też zaznaczyć, że przepisy mają ograniczony zasięg geograficzny. W efekcie nie da się wykluczyć, że producenci będą oferować na rynek unijny osobne linie produktów, a wersje „obsolescencyjne” sprzedawać w pozostałych częściach świata – z wyjątkiem USA, gdzie praktyki postarzania również są ograniczane i obarczone ryzykiem wysokich odszkodowań.
W samej Europie korzyści z nowych przepisów mogą być gigantyczne. Nie tylko w aspekcie środowiskowym, ale również energetycznym i finansowym. Zgodnie ze wstępnymi szacunkami od 2030 r. regulacje przełożą się na niższą o 140 TWh konsumpcję energii elektrycznej w skali roku – to ok. 5 proc. obecnego zużycia prądu w UE. W rezultacie gospodarstwa domowe i firmy każdego roku zaoszczędzą 20 miliardów euro.
Elektrośmieci przybywa na gigantyczną skalę
Pożytki dla środowiska będą jeszcze większe. Produkcja odpowiada za ponad połowę śladu węglowego urządzeń RTV/AGD. Jedne z największych tego typu sprzętów, pralki, psują się obecnie średnio o dwa lata wcześniej niż dziesięć lat temu. Tymczasem obecnie na europejskim rynku dostępnych jest… 10 tys. modeli tych urządzeń, a ich sprzedaż napędzają m.in. zbyt wcześnie występujące usterki i trudność w ich naprawie.
W skali świata problem jest horrendalny. Wartość samych tylko materiałów z elektroodpadów, które trafiły na wysypiska w 2019 r., szacowana jest na 57 miliardów dolarów. To więcej niż wynosi PKB większości państw świata. W dodatku e-śmieci w większości nie podlegają recyklingowi. W 2018 r. jedynie 20 proc. elektroodpadów zostało prawidłowo posegregowanych i przetworzonych.
Nie chodzi tylko o zalegające góry plastiku i „żelastwa”. Wiele zużytych sprzętów elektrycznych i elektronicznych zawiera niebezpieczne substancje, które przedostają się do wód gruntowych i powietrza.
Zdjęcie: Shutterstock/VaLife