W Kalwarii Zebrzydowskiej smog czuć. Kiedy wjeżdża się do tego niewielkiego miasteczka w Małopolsce od razu wiadomo, że coś tu jest nie tak. Zapach przypominający ten z grilla miesza się w powietrzu z odorem palonych śmieci. Problemów jest kilka: mali przedsiębiorcy – szewcy, tapicerzy, producenci mebli – którzy odpady ze swoich produkcji spalają lub oddają sąsiadom na opał. Władze, które nie chcą narażać się przedsiębiorcom, więc w temacie smogu nie działają. Ludzie, którzy boją się tej władzy narażać. To właśnie chce zmienić Stowarzyszenie Płuca Kalwarii, które od trzech lat działa w mieście i walczy o to, żeby oddychanie stało się bezpieczne. – Świadomość wśród mieszkańców jest bardzo niska. Nie mogliśmy zrobić nic innego, jak zacząć edukować – mówi Mieczysław Login ze Stowarzyszenia.
Macie w Kalwarii bardzo trudne zadanie.
Można powiedzieć nawet, że bardzo trudne. Ale tego trudu warte, bo gdyby nie nasza już trzyletnia aktywność, władze nadal utrzymywałyby stan nicnierobienia i ignorowałyby to, ze problemy zaczynają się mnożyć. Jesteśmy nastawieni na edukację i informowanie. Na samym początku planowaliśmy wywołanie szoku u mieszkańców, pokazanie im: popatrzcie, wcale nie jest tak dobrze, jak mówi burmistrz. Tym zakotwiczyliśmy się w świadomości, a potem zaczęliśmy spokojnie tłumaczyć, o co z tym całym smogiem chodzi. Kiedyś usłyszeliśmy od pewnego przedsiębiorcy, bliskiego burmistrzowi, że smogu nie ma i że to wymysł lobby. Trudno to traktować poważne i komentować, ale to stwierdzenie wpisało się w ogólny trend – że świadomość jest bardzo niska. Nie mogliśmy zrobić nic innego, jak zacząć edukować. Poszliśmy do szkół, najpierw średnich. To było bardzo trudne zadanie, bo młodzież zadawała podchwytliwe pytania, kontrolując to, co mówimy na smartfonach. Chyba dobrze poszło, więc pomyśleliśmy o szkołach podstawowych. Tu zaczęły się schody, bo szkoły podstawowe są zależne od gmin. Jakimś cudem po rozmowach indywidualnych z dyrektorami udało nam się przekazać dzieciakom materiały, takie małe kompendium wiedzy, jak się przygotować do sezonu grzewczego. Poza tym dzieci dostały małe czujniki PM 2,5. Mieli przez jeden wieczór notować pomiar z kuchni, salonu i sypialni. W ten sposób zrobiliśmy badanie w 140 domach, z pełnym zaangażowaniem dzieci. Spotkałem się z nimi potem, żeby podziękować i wyjaśnić, w czym brali udział. Zapytałem, czy chcieliby jeszcze raz wziąć w tym udział. Już nie było chętnych.
Czyli lepiej żyć w niewiedzy.
Prościej, ale nam chodziło o zasianie niepokoju i to się udało.
Jak władze reagują na waszą działalność? Jest niechęć? Czy wręcz przeciwnie?
Można powiedzieć, że jesteśmy w stanie zimnej wojny. Nie lubią nas. Oczywiście, kiedy spotykam burmistrza, to się z nim witam i życzę przede wszystkim zdrowia – a to mu się przyda, bo przecież oddycha bardzo zanieczyszczonym powietrzem. Na szczęście jesteśmy niezależni, mamy swój portal i stronę facebookową, nie daliśmy się zmanipulować na żadnym kroku. W końcu pojawiło się światełko w tunelu – władze załatwiły poprzez WIOŚ dużą stację pomiarową. Miała być co dwa tygodnie, bo wędrowała jeszcze do Dobczyc, a później też do Chrzanowa. Ale to wystarczyło, żeby pokazać katastrofę. Na papierze mieliśmy, że smog to nie jest wymyślony problem, a realny dramat dla mieszkańców. My w stowarzyszeniu wiedzieliśmy, że jest źle, ale nie że aż tak. Władze też to zobaczyły. Uwierzyliśmy im, że chcą problem rozwiązać, ruszył Program Ograniczenia Niskiej Emisji, to dawało nadzieję. Ale kiedy mu się przyjrzeliśmy, okazało się, że program przerasta możliwości organizacyjne i finansowe gminy. Krótko mówiąc: nie zabezpieczono na to środków. Dali aurę eksperymentu, ale nic więcej za tym nie szło. Spotkałem burmistrza w sklepie, zaczepił mnie i mówi: ja już mam tyle i tyle wniosków! Zapytałem, czy są na to pieniądze. W odpowiedzi usłyszałem, że z tym jest trochę gorzej. Ludzie się zniechęcili, bo przestali ufać, że cokolwiek się w końcu wydarzy.
Problemem są też kontrole palenisk. A raczej ich brak.
Do urzędu trafiło 16 pism z prośbami o informacje o liczbie kontroli i ich wynikach. Napisali je mieszkańcy, nie stowarzyszenie. Pytali o 2017 rok. Okazało się, że tych kontroli było jedynie 15. My, już jako Płuca Kalwarii, poprosiliśmy o dane z 2016.
Trzy kontrole.
Dokładnie. Co więcej, poprosiliśmy o ksero protokołów z tych kontroli. Okazało się, że takie nie istnieją – mimo że ich sporządzenie to obowiązek. Odnotowuje się w nich zakres kontroli, kto brał udział i jakie są wnioski. Nam w odpowiedzi przesłano notatki służbowe, a więc coś zupełnie innego. Z tych notatek wyłania się taki obraz: urzędnik dzwoni do osoby, której kontrola dotyczy i mówi: „Jest na ciebie skarga, wpadnij do urzędu z kwitami na to, czym palisz, spiszemy to i z głowy”.
A jeśli pali śmieciami, to nie ma na nie rachunku.
Można to sprawdzić pobierając próbki. Ale po co taki kłopot? Wystarczy jeden telefon i urzędnik ma sprawę załatwioną.
Z czego to wynika?
Przyjmuję dwie opcje. Jedna, lepsza, jest taka, że urzędnicy nie rozróżniają, czym jest notatka, czym protokół. To jest dla nich dobre wyjaśnienie. Ale ja bardziej wierzę w drugą: że jest to świadome. To problem wielu małych miasteczek, gdzie każdy każdego zna, a pojedyncze głosy są niezbędne, żeby zostać na stanowisku na kolejną kadencję. A kiedy zjawią się takie niepokorne dusze, które zaczynają drążyć, trzeba im coś rzucić. Nam rzucono mało finezyjną ściemę. Tego nie wolno odpuścić, bo to jest bezczelny przekręt.
Jak zareagowaliście?
Trudno jest się przebić z przekazem w Kalwarii, szczególnie przez media lokalne. W związku z tym zwróciliśmy się do redakcji, które zamieszczały informacje na temat walki ze smogiem w Kalwarii. My prosiliśmy o sprostowanie informacji na ten temat jakie otrzymywali z urzędu lub ich zweryfikowanie. Zero reakcji.
Macie jakiś sojuszników w tej walce?
O dyrektorach szkół już mówiłem, a kolejnym sojusznikiem jest kościół. Dzwoniłem, nękałem, w końcu umówiłem się z kustoszem klasztoru. Był otwarty na współpracę. Dołączył też proboszcz naszego kościoła w Kalwarii. Dostali od nas konspekt, z którego mieli wziąć informacje do kazania i przez całą niedzielę mówić ludziom o smogu. Poszedłem posłuchać kazania do klasztoru i to, co usłyszałem przeszło moje oczekiwania – pod koniec kustosz mówi „Jeśli nie będziecie dbać o powietrze, Bóg was ukarze!”. Mocne, nie? Był bulwers, ale o to nam chodziło. Teraz kustosz się zmienił, nie mam wrażenia, że to przez smogową akcję. Nowy też jest nam przychylny, rozwieszał plakaty „Bóg daje życie, a smog je odbiera” i „Przez komin przepuszczasz swoje sumienie”. Zmniejszyliśmy je też, żeby zmieściły się w witrynkach przed kościołem. Ale to nie koniec, będziemy dalej zabiegać o wsparcie i gorąco przekonywać proboszczów.
Przygotowujecie też petycję.
Tak, do burmistrza. Domagamy się, żeby władze podjęły skuteczne działania w celu ograniczenia skutków smogu. Chcemy ją złożyć do września. Elektronicznie już uzbieraliśmy 151 podpisów, a drugie tyle na papierze.
Myśli Pan, że gdyby w Kalwarii wszystko działało tak, jak powinno, to ludzie by mieli odwagę, żeby „donosić” na sąsiada, który pali śmieciami?
Tu jest dla pani zaskoczenie – ludzie już to robią. Ale postępowanie władz, przekręcanie faktów, spowoduje, że za chwilę nie będą dzwonić. Oni się odważyli, przełamali barierę w stosunku do tych co „donoszą”. Ale mogą się zniechęcić, widząc, że to nie przynosi skutków. To nie jest problem z mieszkańcami, tylko z utratą przekonania, że warto. To jest niebezpieczne, cały ten wypracowany kapitał może pójść na marne. Nie wolno do tego dopuścić.
Fot. Kalwaria/Smogowa Mapa Polski.
Udostępnij
"Z lokalną władzą jesteśmy w stanie zimnej wojny"
21.05.2018
Katarzyna Kojzar
Pisze o klimacie, środowisku, a czasami – dla odmiany – o kulturze. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. Jej teksty ukazują się też m.in. w OKO.press i Wirtualnej Polsce.
Udostępnij