Każdego dnia, bez względu na pogodę, Marcin wyrusza rano do lasu i przez pięć godzin, czasem osiem, wynosi z niego śmieci. Nawet z niewielkiego fragmentu jest w stanie uzbierać 350 litrów odpadów. To jego tymczasowy sposób na życie i kolejny krok do zakupu własnego vana.
Gdy się spotykamy, Marcin ma już za sobą dziesięć dni pracy, którą wykonuje w okolicach popularnego w Krakowie Zakrzówka. Choć przez ten czas wyniósł z tamtejszego lasku już kilka tysięcy litrów śmieci, jeszcze się nie zbliżył do turystycznej części tego terenu – tak dużo jest do posprzątania. Niektóre odpady zalegają wśród drzew od wielu lat.
– Możliwe, że ten teren nigdy nie był skrupulatnie posprzątany. Znalazłem rynnę z czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego, którą normalnie można spotkać na niektórych budynkach przy Rynku Głównym, ale jak się okazuje, na ziemi w lesie także. Leżała tam też pasta z NRD, czy masa tak starego plastiku, że po delikatnym dotknięciu, rozpada się na setki małych kawałków – opowiada.
Widzi każdego śmiecia
29-latek przyjął sobie za cel, że posprząta dosłownie wszystko, co nie służy naturze. – Jeżeli taki plastik się rozpadnie, zbieram każdy kawałek. Jeżeli folia jest głęboko zasypana lub przywarła do korzenia, delikatnie ją wykopuję. Nie chcąc skrzywdzić żadnego drzewa, można spędzić nawet czterdzieści minut przy jednej takiej folijce. Ale bardzo się cieszę, że już w kilka dni mój wzrok tak się wyostrzył, żeby dostrzec nawet najmniejsze odpady, często w kolorze ziemi – zaznacza.
Wcześniej Marcin pracował jako artysta uliczny, część krakowian kojarzy go przede wszystkim z występów z bańkami mydlanymi, którymi dawał radość dzieciakom na Rynku Głównym. Przez pandemię koronawirusa musiał zmienić sposób utrzymywania się. Mówi więc wprost: ten projekt narodził się z braku pieniędzy.
– Źle bym się czuł, zbierając wokół baniek mydlanych grupki rodziców i dzieci. Nie chcę narażać nikogo na zachorowanie. Zadałem sobie więc pytanie, co mógłbym zrobić w zamian, co jest dobre i warte pokazania ludziom. Odpowiedź brzmiała: mogę posprzątać las. Wynoszenie śmieci jest absolutnie dobre, więc jestem w stanie poprosić innych o pomoc bez poczucia wstydu – tłumaczy.
Wcześniej sprzątał lasy hobbystycznie, ale idea internetowej zbiórki polega na tym, że robi to w pełnym wymiarze – tak, jakby był w lesie na etat: – Wracam do domu padnięty i tak ma być, bo to ludzie dali mi pracę i muszę ją wykonać dobrze. Dlatego też staram się nie omijać żadnego śmiecia.
O dom się dba, a dom jest wszędzie
Kilka dni przed naszym spotkaniem Tatrzański Park Narodowy opublikował zdjęcia worków śmieci pozostawionych przez turystów na szlaku, co w wielu osobach wzbudziło złość. Pytam więc Marcina, co jemu przychodzi na myśl, gdy mija kolejne sterty śmieci.
– Najczęściej zadaję sobie pytanie, czemu ta osoba to zrobiła. Nie chciało się jej? Uznała, że kiep pobrudzi ręce, będzie nim śmierdzieć? Nie znajduję odpowiedzi, więc wolę sobie tłumaczyć, że takim ludziom brakuje świadomości. Nie wiedzą, co się dzieje z naturą albo, raczej, co się nie powinno z nią dziać – odpowiada.
– Wychodzimy z założenia, że dom to cztery ściany. Jako autostopowicz mieszkałem w swoim życiu w jaskiniach, na plażach i z mojej perspektywy wszystko, co jest na zewnątrz, powinno się traktować jako dom – dodaje.
Po uruchomieniu internetowej zbiórki szybko zauważył, że w jego nowej pracy nie chodzi tylko o pieniądze – zresztą, takie też było początkowe założenie. Jeden z kolegów napisał ostatnio, że gdy zobaczył śmieci wśród zieleni, wrócił się do domu, wziął worek i je posprzątał, bo miał w głowie inicjatywę Marcina.
Drugie marzenie: moda na plener z workiem
Pracy jest tak dużo, że powinno wystarczyć na kolejny miesiąc. Gdy osiągnie swój cel, wróci do sprzątania hobbystycznego. Ma jednak nadzieję, że jego nietypowe “zlecenie” zmotywuje innych – w końcu fragment krakowskiego lasu to malutki wycinek tego, co można spotkać w tamtej okolicy, a co dopiero w całej Polsce.
– Chciałbym, aby każdy, kto idzie w plener, brał ze sobą worek na śmieci; żeby zrzuta na worek była tak samo modna, jak na jednorazowego grilla. Gdy ludzie zaczną zwracać uwagę na samych siebie, przekierują też uwagę na innych, bo już nie będą mogli przejść obojętnie wokół śmiecia – bez względu na to, kto go wyrzucił. Sam nie naprawię świata, dlatego mam nadzieję, że znajdą się gdzieś tacy zapaleńcy, jak ja – mówi.
Każdego dnia mija tabliczkę Bielańsko-Tynieckiego Parku Krajobrazowego, ale nie zastanawia się, kto z urzędu powinien posprzątać “jego” rewir. Worki kupił sam, a jedyną prośbę o pomoc skierował do internautów.
Pytany o to, podsumowuje: – Ja tam przychodzę nie dla zarządcy terenu, ale dla natury. Nie jestem też ekologiem, nie działam w żadnym stowarzyszeniu, chcę być autentyczny i przyznaję, że po prostu potrzebowałem pracy. Ale to akurat mój plus, bo gdy wchodzę do lasu, nie myślę o ideach, relacjach, strukturach, a jedynie o tym, że ma być perfekcyjnie posprzątany.
—
Zdjęcie: Opowieść o rozwoju/YouTube
Zbiórkę można wesprzeć TUTAJ