Mieszkańcy Pojezierza Gnieźnieńskiego walczą o swoje jeziora, które powoli wysychają. – Poziom wody jeziora Wilczyńskiego spadł o 5 metrów. Kownackiego – o 4 metry. Wójcińskie obniżyło się o metr, ale ono jest bardzo małe, więc zmianę i tak widać. Wyschły kanały, którędy migrowały ryby i gdzie dało się przepłynąć. Teraz to wszystko to są zbiorniki zamknięte – mówi Józef Drzazgowski ze Stowarzyszenia Ekologicznego Eko-Przyjezierze.
Jeziora na Pojezierzu Gnieźnieńskim wysychają. Dlaczego tak się dzieje?
Od ponad 70 lat na tym terenie wydobywany jest węgiel brunatny metodą odkrywkową. Działa tutaj Kopalnia Węgla Brunatnego „Konin”. Dwa lata przed powstaniem odkrywki montuje się pompy głębinowe, które dzień i noc osuszają teren. Proszę sobie wyobrazić, na pograniczu Wielkopolski i Kujaw pompuje się wodę od 75 lat bez przerwy! Utraciliśmy w ten sposób około 10 miliardów metrów sześciennych wody. To ogromna ilość, a na dodatek pobierana w regionie, gdzie od zawsze były najniższe opady w kraju. Kiedy teren już jest osuszony, woda jest potrzebna do chłodzenia turbin w elektrowni, więc znowu jest pobierana. Nadwyżka trafia do Warty i potem do Bałtyku. Zaczęło się od tego, że na Pojezierzu wyschły małe strumyki i stawy. Teraz wysychają jeziora. A kopalnia stworzyła trzy sztuczne zbiorniki i mówi, że w ten sposób rekultywuje teren. Znikające jeziora to problem, który widać bardzo wyraźnie. Jest bardzo medialny, dobrze się je pokazuje w filmach. Ale to niestety nie jest nasz jedyny problem…
To znaczy?
Kopalnia odkrywkowa obniża poziom wody gruntowej. Tworzy się tak zwany lej depresyjny. A przecież woda jest bardziej cenna niż węgiel. Węgiel jest bez przyszłości, może był potrzebny po wojnie, kiedy musieliśmy szybko i tanio produkować energię. Mamy XXI wiek, a archaiczne spalanie węgla jest barbarzyństwem. Powtarzam często, że jest to rak, który niszczy ziemię. Wody gruntowe są rezerwuarem dla nas i dla przyszłych pokoleń. A teraz pojawia się zagrożenie, że może ich zabraknąć.
Jakie mogą być tego skutki?
Umiera turystyka, przyroda, rolnicy mają mniejsze plony, wartości nieruchomości w rejonie spadają. Zanim powstanie kolejna odkrywka, trzeba wykopać dziurę w ziemi, wyciąć kilkaset hektarów lasów, a nawet przesiedlić miejscowości. Nie powiedziałem jeszcze o mokradłach i torfowiskach – a one też są osuszane pod odkrywki. A to są przecież siedliska, gwarancja bioróżnorodności! Gleba torfowa degraduje, uwalniając ogromne ilości dwutlenku węgla do atmosfery. Idźmy dalej – ten wykopany węgiel musi gdzieś trafić. Jedzie do elektrowni, gdzie jest spalany, żeby produkować energię, ale jednocześnie emituje CO2, co z kolei przyczynia się do ocieplenia klimatu. Mówi się, że energia z węgla jest najtańsza, ale nikt nie dolicza do nie kosztów ludzkiego zdrowia i kosztów przyrodniczych.
Co dokładnie się dzieje na Pojezierzu Gnieźnieńskim? Które jeziora czy rzeki ucierpiały najbardziej?
Te przykłady można mnożyć bez końca. Działająca obecnie odkrywka Tomisławice zaczęła działać w 2010 roku, woda była odprowadzana od 2008 roku. I co się stało? Płynąca obok rzeka Noteć wyschła na odcinku 30 km. Dopiero po naszych interwencjach zaczęto pompować wodę z powrotem do Noteci, więc jakiś strumyk się tam pokazuje. Ale wyschnięte drzewa przy brzegu straszą do dziś. Tomisławice znajdują się niedaleko jeziora Gopło. Wie pani, że kilka lat temu pompowano wodę do zbiornika, ale miała ona kolor kawy? Była tak zanieczyszczona. Zbadano, że woda wpływająca do Gopła dawała rocznie 520 ton suchej masy zanieczyszczeń. Zawiesina osiadała na dnie, dostawała się do skrzeli ryb i skorupiaków, a na dodatek blokowała fotosyntezę, przez co rośliny gniły. To też udało się zwalczyć, teraz kopalnia pompuje do Gopła nieco czystszą wodę. Wciąż jednak nieidealną.
Ale są rzeczy, których nie udało się zahamować.
Chociaż działamy ze Stowarzyszeniem Eko-Przyjezierze cały czas, nie wszystko udało się uratować. Przez działania kopalni jeziora faktycznie wysychają. Poziom wody jeziora Wilczyńskiego spadł o 5 metrów. Kownackiego – o 4 metry. Wójcińskie obniżyło się o metr, ale ono jest bardzo małe, więc zmianę i tak widać. Wyschły kanały, którędy migrowały ryby i gdzie dało się przepłynąć. Teraz to wszystko to są zbiorniki zamknięte. Tego nie da się odwrócić. A nasze jeziora są na terenie Natury 2000. I co z tego? Nikt się tym nie przejmuje. Postawiono tylko tablice z napisem: „uwaga grząskie dno”.
Dlatego postanowiliście iść dalej, do Komisji Europejskiej.
I jest to chyba najdłużej nierozpatrzona skarga, jaka wpłynęła do KE z Polski. Napisałem ją w 2008 roku, z pomocą kilku naukowców, bo sam nie jestem biologiem ani hydrologiem. Po kilku latach doszło do tego, że KE wystawiła opinię dotyczącą odkrywki Tomisławice i zleciła badania na Pojezierzu. Wykazano, że model hydrologiczny sporządzony przez inwestora jest błędny. Zapisano w nim, że odkrywka nie przekroczy linii brzegowej jeziora Gopło, a unijna ekspertyza wykazała, że to nie jest prawda. W 2017 roku Polska dostaje drugą opinię, ale sprawa jest nadal nierozpatrzona. Co więcej, w ubiegłym roku wysłałem petycję do Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego z podpisami 530 mieszkańców. Dostałem na razie odpowiedź, że sprawa zostanie przekazana również do Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywnościowego w Parlamencie Europejskim. Czekam na rozwój sytuacji.
Jak broni się kopalnia?
Mówi, że wysychanie jezior to nie ich wina, a tego, że jest coraz mniej opadów i klimat się ociepla. Wyciągnąłem dane z ostatnich 30 lat. Wynika z nich, że ostatnie 10 lat to były najbardziej mokre lata w historii. I tak, rzeczywiście ocieplenie klimatu przyczynia się do tego, że wody w pewnym momencie ubywa. Ale ona w naturalny sposób powinna wracać – między innymi przez opady. Tak się dzieje 20 kilometrów stąd. Na Pojezierzu Gnieźnieńskim już nie.
Co można zrobić, żeby zahamować te procesy? Jest jakieś wyjście?
Wyjście jest jedno – możemy wyłączyć pompy i zacząć rekultywować tereny. Innego rozwiązania nie ma. Tylko władze muszą się tym tematem wreszcie przejąć – zarówno lokalne, jak i centralne.
Dlaczego pan się tym zajął? Przez patriotyzm lokalny?
Nazywam sam siebie ekologiem z przymusu. Najpierw, mieszkając 15 kilometrów od kopalni, nie wiedziałem, jak ona działa na środowisko. Potem myślałem, że ktoś załatwi to za mnie. A tak oczywiście się nie stało. Prowadzę działalność turystyczną i obserwowałem, że z roku na rok wody jest coraz mniej. W końcu postanowiłem działać, jeździłem po wójtach, burmistrzach. Usłyszałem, że kopalnia to 200 pracowników, a razem z ich rodzinami to 1000 wyborców, więc działanie przeciwko kopalni jest politycznie nieodpowiedzialne. Byłem wyśmiewany, nazywany wariatem i ekoświrem. Ale mnie takie rzeczy nie zrażają. Wręcz przeciwnie – napędzają do działania. Napisałem też do Greenpeace, bardzo się zaangażowali. Pomagają, są świetnym wsparciem. I tak walczę o Pojezierze. Już od 15 lat.
Działania Stowarzyszenia Ekologicznego Eko-Przyjezierze można śledzić TUTAJ
Zdjęcie: Jezioro Wilczyńskie/Robert Niedźwiedzki/ Wikipedia Commons