Od „miasta szczęśliwego”, przez „smart-city” po miasto 15-minutowe, nazywane inaczej osiedlem bliskiego sąsiedztwa. Dyskusje o nim zdominowały w ostatnim czasie debatę publiczną. Teorie spiskowe mnożą się mimo tego, że idea ma już ponad 100 lat. Co więcej – wiele polskich osiedli zbudowanych w ubiegłym wieku spełnia założenia miasta 15-minutowego.
Zacznijmy jednak od początku. Wbrew trwającej dyskusji pomysł na osiedla bliskiego sąsiedztwa nie jest nowy. Jego początki możemy znaleźć w idei miasta-ogrodu z końca XIX w. Częściowo ideę miast 15-minutowych opisał w ramach Karty Ateńskiej znany architekt i urbanista Le Corbusier w 1933 r.
Za sam termin „miasto 15-minutowe” odpowiada zaś urbanista Carlos Moreno. Jego założenie jest proste. Miasta powinny być projektowane kompaktowo, tak, aby pokonywanie długich dystansów nie było konieczne. W najbliższym sąsiedztwie (15 minut piechotą lub rowerem) powinny być dostępne usługi takie jak lokalne sklepy spożywcze, podstawowy serwis typu krawiec, czy szewc, przychodnia, biblioteka oraz szkoła lub przedszkole. Takie założenie w praktyce oznacza, że zmniejszamy swoją zależność od przemieszczania się samochodem. Ponieważ większość spraw możemy załatwić lokalnie – jest to szybsze i wygodniejsze. A jeśli do celu docieramy pieszo lub rowerem, to także zdrowsze.
Doktor Michał Wiśniewski, krytyk architektury, wykładowca krakowskiego UEK-u, współzałożyciel Instytutu Architektury potwierdza, że idea miasta 15-minutowego pojawiła się już wcześniej. – Można ją wiązać nawet z koncepcją miasta ogrodu Ebenezera Howarda, gdzie centrum miasta miały otaczać satelity zamieszkiwane przez ok. 30 tys. osób każda – podkreśla dr Wiśniewski.
W tak niedużej społeczności większość usług oraz dworzec umożliwiający podróż do centrum pozostawały w niedużej odległości. – Trzeba podkreślić, że ta idea powstała w 1898 roku, kiedy nie było jeszcze samochodów. Z kolei Karta Ateńska powstała 35 lat później, w warunkach coraz szybszego wzrostu demograficznego – przypomina naukowiec.
- Czytaj także: Co oznaczają rekomendacje C40?
Karta Ateńska zalążkiem idei miast 15-minutowych?
Pomysłodawca Karty Ateńskiej propagował hasło „słońce, przestrzeń, zieleń”. I choć idea realizowała podział funkcjonalny miasta, czyli strefy realizujące różne funkcje osobno: mieszkalną, administracyjną, przemysłową, to równocześnie kładziono nacisk na gęstość zaludnienia oraz rozdzielenie stref terenami zielonymi.
– Karta Ateńska proponowała podobne do miasta 15-minutowego rozwiązania, ale w innej skali. Zabudowa wielorodzinna miała być otoczona zielenią i znajdować się w pobliżu usług. Tutaj przestrzeń dzielono na taką, którą można pokonać pieszo w ramach jednego osiedla lub transportem zbiorowym. Ten miał umożliwić przemieszczanie się pomiędzy dzielnicami pełniącymi różne funkcje. Podobne postulaty wracały też w innych koncepcjach urbanistycznych XX wieku. Na przykład w jednostce sąsiedzkiej lub w koncepcjach powojennych: w idei łodygi (Stem) Shadracha Woodsa. Również postmodernistyczna urbanistyka podkreślała znaczenie „walking distance” (dystansu możliwego do pokonania pieszo – red.). Podsumowując, miasto 15-minutowe nie jest nowym pomysłem. Do pewnego stopnia jest to powrót do korzeni nowoczesnego myślenia urbanistycznego – mówi nam dr Michał Wiśniewski z krakowskiego UEK-u.
O miasta 15-minutowe pytamy także architektkę i urbanistkę, popularyzatorkę wiedzy o projektowaniu miast i budynków – Magalenę Milert. – Idea miasta 15, 20-minutowego to pomysł wyposażenia dzielnicy w niezbędne do życia codziennego usługi – szkoły, przedszkola, przychodnie, parki, sklepy, apteki a najlepiej i miejsca pracy – wyjaśnia Milert w rozmowie z redakcją SmogLabu.
Architektka przypomina, że idea jest teraz popularna, ponieważ odchodzimy od transportu opartego na samochodzie, którego podwaliny dał modernizm i dzielnice funkcjonalne. – Zauważyliśmy, że tak zorganizowane miasto to wieczne korki i zanieczyszczenie powietrza. Dzięki dostępności wszystkiego w zasięgu spaceru – czyli właśnie 20 minut – możemy funkcjonować bez samochodu. Idea nie jest nowa, jej zalążków możemy się doszukiwać już w XIX i XX wieku, kiedy to urbaniści szukali pomysłu na miasta idealne. Jedną z nich było stworzenie jednostek mieszkalnych, które miałby opierać się na liczbie użytkowników wyznaczonych przez pojemność szkoły – wyjaśnia Magdalena Milert.
Ewa Heczko: pozostaliśmy ślepi na unijną wiedzę
Tyle z założeń. Jednak obserwując współczesne polskie osiedla, które powstały w XXI w. gołym okiem widać, że coś poszło nie tak. Monofunkcyjne, betonowe dzielnice, bez usług, bez terenów zielonych i infrastruktury społecznej, takiej jak choćby żłobki, biblioteki czy osiedlowe kawiarnie. Tak wygląda rzeczywistość na wielu polskich „nowoczesnych” osiedlach.
O „śmietniku urbanistyki”, czyli klęsce polskiego planowania przestrzennego, którą sami sobie zafundowaliśmy, mówi nam dr inż. arch. Ewa Heczko-Hyłowa, ekspertka sieci Team Europe z przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. – Idea miasta 15-minutowego jest wpisana w europejski model planowania strategicznego, który odrzuciliśmy. Niestety w Unii Europejskiej zobaczyliśmy górę pieniedzy – ale pozostaliśmy ślepi na unijną wiedzę – wyjaśnia ekspertka.
O jaką wiedzę chodzi? – W krajach Starej Unii to są konkrety, wypracowywane przez instytucjonalne zaplecze merytoryczne władz miejskich. To urbaniści są władni profesjonalnie zdefiniować interes publiczny, długoterminowe cele rozwoju/odnowy miasta i przygotować sposoby realizacji. W Polsce potocznie uważa się, że polityka miejska to albo działania członków partii politycznych lokalnego szczebla, albo sektorowe polityki ogłaszane przez władze miejskie, bądź też „program” kandydata ubiegającego się w wyborach o fotel prezydenta miasta – rozwijała myśl dr Ewa Heczko-Hyłowa w jednym z wywiadów.
Nowotarski: piekarnia i szkoła blisko domu zagrożeniem dla konserwatywnych wartości?
Dlaczego obecnie nie tworzymy jednostek sąsiedzkich opisywanych jako wzorce wygodnego miasta?
– Z jednej strony wiemy, że stworzenie i zasiedlenie takiej jednostki wymaga czasu. Z drugiej strony proces urbanizacji jest zupełnie inny niż demiurgiczne tworzenie całych nowych klastrów przestrzennych. Niestety jednak nie mamy planowania przestrzennego z prawdziwego zdarzenia. Dlatego przestrzeń i grunty oddawane są pod zabudowę bez większego sensu. Gminy mają zysk z podatków gruntowych, ale użytkownicy nie czerpią zysku z jakości przestrzeni. Brak jakościowych MPZP (Miejscowe Plany Zagospodarowania Przestrzennego – red.) i skoordynowania z transportem zbiorowym sprawia, że nasze miasta się rozlewają. Mieszkania w centrach miast są lokatą kapitału, a nie miejscem zamieszkania. Jedyny park, jaki możemy spotkać to ten w nazwie osiedla od dewelopera, pod które została odrolniona działka – komentuje wspomniana wcześniej Magdalena Milert.
O bieżącą sytuację wokół idei miasta 15-minutowego pytamy także Jakuba Nowotarskiego, prezesa wrocławskiego stowarzyszenia Akcja Miasto. – To na pewno bardzo ciekawy przypadek, jak populistyczna prawica kreuje tematy poprzez manipulacje i granie na negatywnych emocjach. Miasto 15-minutowe jako getto? Ludzie kochani, to brzmi tak absurdalnie, że aż trudno to komentować. Piekarnia i szkoła blisko miejsca zamieszkania mają być zagrożeniem dla konserwatywnych wartości? – pyta retorycznie Nowotarski.
Przykłady
O tym, że dobre osiedla do życia to często te, które powstały w drugiej połowie ubiegłego wieku możemy przekonać się, patrząc na mapę. Duże przestrzenie między blokami, porośnięte dorodnymi drzewa, podwórka, boiska i przedszkola odpowiednich wymiarów, a do tego pawilony handlowe z lokalnymi usługami. Tak wyglądają przestrzenie projektowane w ubiegłym wieku. Podobnych próżno szukać w nowoczesnych inwestycjach.
Dr Michał Wiśniewski przypomina, że wiele krakowskich osiedli powstałych w XX wieku reprezentuje zasady miasta 15-minutowego. – Dobrze to widać w starej części Nowej Huty oraz na przykładzie osiedli wybudowanych w latach 60. i 70., w Mistrzejowicach, np. na osiedlu Złotego Wieku lub na osiedlu Bronowice Nowe. Kluczowa jest tam komunikacja piesza z bloku do placówek edukacyjnych lub zdrowotych oraz na przystanek autobusowy, lub tramwajowy. Transport zbiorowy prowadzony jest po obwodzie tych założeń. Współcześnie, w Polsce, nie posiadamy narzędzi do stosowania takich rozwiązań – zaznacza Wiśniewski.
Także Jakub Nowotarski mówi nam, że we Wrocławiu są obszary, gdzie wszystkie usługi są w zasięgu krótkiego spaceru. – Dotyczy to głównie śródmieścia. Niestety, mimo że ten koncept jest znany od lat, tego typu miejsc niemal nie ma na osiedlach, które zostały zaprojektowane i zabudowane w ostatnich latach. Przez fatalną politykę przestrzenną, władze Wrocławia pozwalały deweloperom na wolną amerykankę. Najbardziej znanym przykładem jest osiedle Jagodno, na którym zresztą niedawno były konsultacje nt. osiedla 15-minutowego. Problem w tym, że jest już za późno – to osiedle na 15-20 tys. osób, a mimo to urzędnicy nie przewidzieli tam szkoły podstawowej. Najbliższa będzie 2-3 km dalej. To nie jest dystans do pokonania pieszo dla każdego 7-latka. W PRL-u dało się projektować osiedla ze szkołami i usługami, więc co poszło nie tak? – pyta prezes Akcji Miasto.
–
Zdjęcie: Shutterstock/Konrad Krajewski