W połowie lutego ruszyły prace na Mierzei Wiślanej. Ma powstać tam kanał żeglugowy, który, według rządu, umożliwi rozwój portu w Elblągu i przyniesie Polsce same korzyści takie jak niezależność czy bezpieczeństwo. Ten sam rząd nie zwraca uwagi na protesty mieszkańców i ekologów. W kilka dni wycięto na Mierzei ponad 10 tysięcy drzew – a to dopiero początek. Jak przekop wypłynie na środowisko? Na to pytanie odpowiada dr Szymon Bzoma, prezes Grupy Badawczej Ptaków Wodnych KULING.
Czym grozi przekopanie Mierzei Wiślanej?
Tak naprawdę wszystkie zagrożenia dla ptaków, którymi się zajmuję, pojawią się dopiero z transportem. Sam przekop, wykonanie kanału na Mierzei, a nawet pogłębienie toru na wodach Zalewu Wiślanego, jeszcze nie zaszkodzi ptakom. Realnym zagrożeniem na etapie budowy będzie sztuczna wyspa. Ma być miejscem lęgowym dla kaczek, ale zostanie usypana w miejscu, gdzie najprawdopodobniej żerują zimujące ptaki wodne – czernice i głowienki. Nie można tego stwierdzić na pewno, bo oceny miejsc żerowania dziesiątek tysięcy tych ptaków nie ma w raporcie środowiskowym przygotowanym dla inwestycji. Zbadano jedynie miejsca dziennego odpoczynku ptaków, ale nie miejsca ich żerowania (a żerują w nocy). W efekcie zaplanowano sztuczną wyspę, która zamiast pomóc – zaszkodzi.
Jeśli ten transport się pojawi, to co stanie się z ptakami?
Gdyby rzeczywiście wpływały tam takie statki, jakie są zapowiadane – a więc mające 100 m długości, 4 m zanurzenia – będą powodowały specyficzne fale o ogromnej sile. W języku polskim nie ma na nie specjalnego określenia, ale chodzi o to, że przy sporej prędkości, na płytkiej wodzie, duże statki powodują fale o zupełnie innej charakterystyce niż te powodowane przez wiatr. Do tych z wiatru środowisko przyrodnicze jest przystosowane, może sobie z nimi radzić – roślinność jest w stanie to przetrwać, gniazda ptaków również. Oczywiście, nie mówię tu o sztormach, które jednak w okresie lęgowym raczej się nie zdarzają. Fal wywoływanych przez statki przyroda może nie przetrwać – wyrywane będą rośliny, gniazda niszczone, a jaja i pisklęta utoną. Taką sytuację mamy już na Zalewie Szczecińskim, gdzie jest tor żeglugowy i wiele gatunków ptaków nie występuje w okresie lęgowym.
Na przykład?
Na przykład nie ma tam rybitw. Dwa gatunki rybitw gnieżdżą się i są przedmiotem ochrony Natura 2000 w Zalewie Wiślanym. Jedna z kilku kolonii tych rybitw będzie narażona na fale i niszczenie gniazd. Zagrożony będzie też szereg gatunków ptaków, które nie wyginą w Polsce do końca, ale które również są przedmiotami ochrony Natura 2000. Nie bez powodu – nad Zalewem Wiślanym te populacje są jednymi z największych w kraju. Takie gatunki jak krakwa, łyska czy perkoz dwuczuby już wyniosły się w dużym stopniu z Mazur – przez turystykę i eksploatację tych terenów. Tutaj też się może tak stać. Aż 90 procent par lęgowych tych gatunków z całego obszaru Natura 2000 będzie w poważnym kryzysie. Teraz są zlokalizowane w zachodniej, najmniej ucywilizowanej części Zalewu – czyli tam, gdzie będzie przebiegał planowany tor żeglugowy. Stwierdzenie, które znalazło się w decyzji środowiskowej, negujące jakiekolwiek poważne zagrożenia dla przedmiotów ochrony Natura 2000, to chyba największe prawno-moralne nadużycie w kontekście całej inwestycji. Nikt nad tym problemem w ogóle się nie pochylił, bo gdyby to zrobił, przekonałby się, że jak będą statki, to zniszczone zostaną lęgi ptaków, które są chronione przez Naturę 2000.
Ale Zalew Wiślany to nie tylko ptaki. Są tam inne gatunki, które mogą być zagrożone.
Pogłębianie kanału, już zresztą tak się zdarzało w innych miejscach w Polsce, powoduje znaczenie zniszczenia w miejscach, gdzie rozmnażają się na przykład sandacze. Na wody Zalewu Wiślanego wpływa na rozród śledź, a wiele innych gatunków morskich zwierząt, jest uzależnionych od istnienia tego typu lagun. Żeby nadal mogło się tak dziać, Zalew powinien pozostać nienaruszony.
Polska w ogóle potrzebuje tego kanału na Mierzei?
Mamy jedynie siedem statków, które mogłyby z tego kanału skorzystać. I pewnie tego nie zrobią, bo korzystają z wielkiej trójcy, czyli Szczecina ze Świnoujściem, Gdańska i Gdyni. W tej chwili mamy w sumie 27 portów, z tego sześć średniej wielkości, a więc porównywalnych do Elbląga. Nie pełnią żadnej roli transportowej. Trudno znaleźć uzasadnienie, dlaczego polepszenie warunków w jednym z nich, ma znacząco wpłynąć na polską gospodarkę morską i transport wodny. Będziemy mieć dalej 27 małych i średnich portów, w tym jeden z przekopem. Ale ani statków, ani produktów do transportu od tego nie przybędzie.
To o co chodzi? O to mityczne uniezależnienie się od Rosji?
Uniezależnienie się od Rosji jest hasłem wyborczym. Duża część Polaków nie wie nic na temat żeglugi, nie widziało na własne oczy Zalewu Wiślanego, nie ma jachtu – ale hasło, że Rosja nie będzie nam dyktować warunków wpływania na morze, chwyta. Dochodzą jakieś argumenty o bezpieczeństwie, zaopatrywaniu armii drogą morską. Mnóstwo słów, z czego większość nieprawdziwa. Propagandowa. Zgoda na budowę, w związku z ingerencją w priorytetowe siedliska przyrodnicze chronione w ramach sieci Natura 2000, powinna być wydana przez Komisję Europejską. Poprzedni rząd wystąpił o taką zgodę w trybie opisanym w dyrektywie siedliskowej. Obecny rząd poprosił o zwłokę do czasu przygotowania nowych dokumentów środowiskowych. One zostały sporządzone, ale nie do końca przez naukowców, jak podaje ministerstwo. Napisano w nich, że inwestycja nie będzie mieć negatywnego wpływu na środowisko, a więc zgoda KE nie jest potrzebna. Nie informując Komisji o niczym, rozpoczęto prace. A kiedy KE zapytała, jak to możliwe, że trzy lata wcześniej dokumenty wykazały negatywny wpływ, a teraz już go nie wykazują, rząd odpowiada, że to sprawka Rosji. Że Komisja Europejska działa na wniosek Rosji, a zarzuty ekologów są zbieżne z zarzutami podnoszonymi przez Rosję. To nieprawda, Rosja podnosi argumenty ekologiczne, ale nie ma możliwości zmuszenia Komisji Europejskiej do działania. W całej tej inwestycji można doszukać się zaledwie kilku drobnych rzeczy, które mogłyby przemawiać za przekopem…
Podajmy przykład.
Jeśli będzie przekop, ktoś z niego pewnie skorzysta. Na przykład rybacy, którzy będą mieli bezpieczne porty nad Zalewem Wiślanym i będą mogli wypływać na Zatokę Gdańską, podczas gdy dziś na Mierzei korzystają z plaż. Z drugiej strony, jak już mówiłem, rybołówstwo może przez pogłębianie kanału ucierpieć, więc ten argument nie jest idealny. Można też wierzyć, że inwestycja rozwinie turystykę na Zalewie Wiślanym. W takim rozumieniu, że łódki rekreacyjne z niego będą mogły wygodnie, przy dobrej pogodzie, wypływać do Zatoki Gdańskiej. W drugą stronę to już nie zadziała, bo jeśli jakiś Skandynaw będzie płynął swoim jachtem do Polski, to raczej nie dopłynie do Elbląga. Po pierwsze, nie jest to szczególnie atrakcyjne miejsce, a po drugie – nie po to ma się jacht morski, żeby pływać na silniku po kanale. Reszta Zalewu jest i nadal będzie za płytka dla tej formy turystyki. Powinniśmy zarazem szukać tam takich form turystyki, które nie będą sprawdzały się jedynie w wakacje. Turystyka nad Zalewem powinna być oparta na naturalnym krajobrazie i bogatej w gatunki przyrodzie. Ekstensywna, ale całoroczna. Nie potrzebujemy przecież Łeby w każdej nadmorskiej wiosce. Przekop może i ułatwi dotarcie do Zalewu, ale jednocześnie tak wpłynie na środowisko, że ono samo przestanie być atutem. Uważam też, że myśląc o transporcie mądrzej byłoby doinwestować już działające porty (potrzebne kwoty to ułamek wydatków na pryszły przekop), zobaczyć jak to się sprawdzi i dopiero na tej podstawie podejmować dalsze, bardziej uciążliwe dla przyrody decyzje. Warto inwestować w turystykę na Mierzei Wiślanej, np. odbudowując linię kolejową wzdłuż Zalewu i podejmując działania w celu polepszenia jakości wody w nim, która teraz jest zielona i najpewniej trująca. Potrzeb jest dużo, ale samorządy nie są w stanie przekonać rządu do innych inwestycji. Są zaszantażowane propozycją przekopu, który muszą zaakceptować, bo inaczej zostaną z niczym.
Prace na Mierzei ruszyły trochę ponad tydzień temu, w dosłownie kilka dni wycięto 10 tysięcy drzew. Skąd ten pośpiech?
Jest to uzasadnione decyzją środowiskową, która określa, że wylesianie jest dozwolone jedynie poza okresem lęgowym. Ten zaczyna się z końcem lutego i potrwa do października. Żeby nie czekać z początkiem prac do przyszłego roku, trzeba było się pospieszyć. To jest efekt konstrukcji prawnej i można się przez łzy cieszyć, że przynajmniej tutaj przestrzegano przepisów. Drzewa wycięto jeszcze zanim ptaki założyły tam gniazda. Choć prawda jest taka, że co roku leśnicy wycinają drzewa z gniazdami w ramach gospodarki leśnej i nikt nie robi z tego problemu.
Jest jeszcze szansa, żeby uratować sytuację na Mierzei?
Na razie jeszcze nie wydarzyła się żadna tragedia. Las może odrosnąć, a przekop szybko sam ulegnie zamuleniu. To co się na razie dzieje jest wciąż odwracalne, nie mówimy przecież o zniszczeniu jakiegoś gatunku. To jest oczywiście wymagająca sytuacja, bo ekolodzy muszą umieć pokazać prawdopodobną katastrofę, która przecież nie objawia się trupem ścielącym się na ulicach. Nie trafia tak łatwo do ludzi z naukowymi wywodami. Szczególnie, że przy tak dużym akwenie i tak małym ruchu statków, te szkody będą kumulować się powoli. Ja jednak jestem optymistą. Możliwa jest ingerencja unijnych instytucji. Taka forma uzasadnienia tej inwestycji, jaką przyjął rząd – czyli brak negatywnego wpływu na przedmioty ochrony Natura 2000 – jest fałszywa w świetle dość oczywistych faktów. Wkrótce może się też okazać, że szacunki sprzed lat, mówiące o kwocie 900 mln zł potrzebnych na całą inwestycję są już przestarzałe i tak naprawdę trzeba będzie władować w kanał ponad 3 miliardy. Wybory miną i wtedy wszystko się rozmyje, a z przekopu zostaną tylko złe wspomnienia.
Szymon Bzoma – prezes Grupy Badawczej Ptaków Wodnych KULING. Z wykształcenia ornitolog i ichtiolog, w przeszłości pracownik Uniwersytetu Gdańskiego i Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni.
Zdjęcie: TellyVision/Shutterstock