Walka Bartłomieja Gieregowskiego o zdrowsze otoczenie zaczęła się od chemicznego smrodu, który nie pozwalał otwierać okien i powodował, że dzieci wymiotowały. Dla powiatowych władz problemem okazało się nawet ustalenie tego, że śmierdzi. Urzędowe potwierdzenie tego, że śmierdzi i skąd śmierdzi wymagało powołania międzyinstytucjonalnej komisji złożonej między innymi z radnych i urzędników, kosztowało 120 tys. złotych oraz trwało pół roku. Problem zaczął jednak wracać, bo zamiast wyleczyć przyczynę, zajęto się objawami. W kolejnej rozmowie z cyklu #dośćtrucia rozmawiam z Bartłomiejem Gieregowskim z Oświęcimia.
Zadam ci na początek to samo pytanie, które zadałem Piotrowi Kozubowi w Mielcu. Kim jesteś Bartku?
Z zawodu?
Generalnie.
Generalnie jestem zwykłym mieszkańcem Oświęcimia, który od lat żyje w cieniu gigantycznego chemicznego przedsiębiorcy, który nazywa się Synthos. Nie mam zawodu związanego ze środowiskiem przez co czasami zadam głupie pytanie, ale nie boję się mówić, co sądzę i nie dam się robić w przysłowiowego balona.
A co myślisz o inspekcji ochrony środowiska?
Ciekawa instytucja. Myślę, że nie spełnia roli, do której została powołana. Chcesz przykład?
Zawsze.
Ciężkie pytanie powiem ci.
Z serca, z wątroby.
Muszę się zastanowić, żeby to powiedzieć z sensem. Inspekcja ochrony środowiska po prostu w ogóle nie spełnia roli, do której została powołana. Ludzie, którzy powinni dbać o nasze zdrowie i otoczenie, robią takie rzeczy, że zwyczajnie trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się w 21. Wieku, w środku cywilizowanej Europy.
„Takie rzeczy”?
Opowiem ci to na przykładzie. Wiele razy wskazywaliśmy, że źródłem fetoru atakującego oświęcimian, był zbiornik uśredniający na Miejsko-Przemysłowej Oczyszczalni Ścieków. Pani z Powiatowego Inspektoratu Ochrony Środowiska była z nami cały czas, pomagała nam, ale nie miała realnych narzędzi, by to potwierdzić. Była z nami na wizjach lokalnych. Czuła, że śmierdzi. I nie nie dało się z tym zrobić. Trzeba było wydać spore publiczne pieniądze, żeby to potwierdzić.
To te badania za 120 tys. złotych?
Dokładnie.
O co w nich dokładnie chodziło?
Od 2013 roku mieszkańców Oświęcimia nęka chemiczno-przemysłowy fetor. Na początku skala była mniejsza, później było gorzej. W końcu doszło do tego, że w weekend nie można było siedzieć na dworze, bo smród powodował u niektórych zawroty głowy, nawet wymioty. Kiedy zostawiłeś w nocy otwarte okno, to wchodził i utrzymywał się przez wiele godzin. Zostawał nawet, gdy na dworze już nie śmierdziało. Mieszkańcy, między innymi Mariusz Kaszuba, rozmawiali z przedstawicielami władzy, co z tym zrobić, ale efektów nie było. W 2016 roku doszło do tego, że w ciągu kilku miesięcy do Centrum Zarządzania Kryzysowego wpłynęło ponad 1500 zgłoszeń od mieszkańców, którzy skarżyli się, że smród budzi dzieci, powoduje nudności, nie daje żyć. Zdecydowaliśmy się wyjść na ulice.
Chcieliście, żeby ktoś zareagował na zgłoszenia o problemie?
Tak. Żeby ktoś zrobił coś więcej, niż tylko mydlił oczy. Zablokowaliśmy rondo. Zrobiliśmy korek. Zrobiło się o tym głośno. To, że w Oświęcimiu dzieją się takie rzeczy, pewnie nie było specjalnie wygodne dla starosty i prezydenta. Tym bardziej, że były Światowe Dni Młodzieży i wizyta papieża. Założyliśmy stowarzyszenie, domagaliśmy się stanowczych działań. Zaraz po blokadzie nasi emeryci chodzili po przysiółkach wokół oczyszczalni i lokalizowali źródła fetoru. Dzięki temu okazało się na przykład, że cysterny które miały nie przyjeżdżać w weekend i w nocy, przyjeżdżały.
Ekologiczna straż sąsiedzka?
Można tak powiedzieć, bardzo dużo im zawdzięczamy. Te działania doprowadziły do tego, że Miejsko-Przemysłowa Oczyszczalnia Ścieków wpadła na pomysł, że stworzy zespół roboczy do spraw rozwiązywania uciążliwości zapachowych. Stworzony z przedstawicieli urzędu miasta, starostwa, inspekcji ochrony środowiska, radnych i nas, mieszkańców. Przewodniczącą została pani poseł Dorota Niedziela.
Widzisz. Kropla drąży skałę.
Tak. Tylko czasami idzie tak, że dwa kroki robisz naprzód i jeden w tył. W każdym razie zaczęliśmy się przyglądać kolejnym problemom. Była kwestia z zapachem kalafonii na Synthosie. Rozwiązaliśmy go w ten sposób, że firma obiecała założyć specjalne filtry.
Założyła?
Twierdzą, że tak, przestało być czuć, chociaż ostatnio coś jakby znowu się pojawiało. Oni zawsze dają sobie taką furtkę, że na przykład w czasie awarii, może uciążliwość powrócić. Ale w 2017 roku nie śmierdziało i byliśmy zadowoleni. Drugą sprawą był ten fetor, o którym mówiłem. Nikt nie wiedział, gdzie śmierdzi, a my wiedzieliśmy, że na MPOŚ-iu. Mimo to, że złapaliśmy ich za rękę, bo byliśmy tam z Powiatowym Inspektoratem Ochrony Środowiska, który potwierdził, że śmierdzi, to firma dalej negowała, że są emiterem uciążliwości zapachowej.
Nie mamy pana płaszcza…
Czekaj, bo nie rozumiem. Staliście nad zbiornikiem, który śmierdzi i mówili, że nie śmierdzi?
Tak było. Prezes MPOŚ mówił, że nic nie czuje.
Nie mam pana płaszcza i co nam zrobicie?
Taka była linia obrony. Mało tego. Później on nam nawet mówił, że wie, co śmierdzi, ale nie może powiedzieć. WIOŚ przeprowadził badania fetoru w 2016 roku i w pobranych próbkach stwierdzono wysokie przekroczenia poziomu rakotwórczego styrenu. Myślę sobie, że dla normalnego kraju i dla normalnego, myślącego człowieka, znaczy to, że trzeba coś z tym zrobić. Że trzeba działać.
A w Polsce?
Można udawać, że nie ma problemu. Styren był powiązany z tym fetorem.
Ale fetor był z oczyszczalni?
My wskazaliśmy, że to z oczyszczalni. Oni się wypierali. WIOŚ nie mógł użyć wozu bojowego. Trzeba więc było wydać pieniądze na zewnętrzne badania prof. Izabeli Sówki z Politechniki Wrocławskiej. Trwało to pół roku i polegało na wypełnianiu przez mieszkańców dzienniczków uciążliwości zapachowej oraz użyciu „wąchaczy” takich jak przy degustacji wina. Te badania wykazały, że smród jest z oczyszczalni ścieków.
Musisz mi to wyjaśnić. Staliście nad oczyszczalnią ścieków i czuliście, że śmierdzi.
Tak.
Ale do potwierdzenia tego, że śmierdzi trzeba było półrocznych badań za 120 tys. złotych?
Tak.
Że śmierdzi?
Tak.
Nie do tego, żeby sprawdzić, czy w powietrzu wiszą toksyczne substancje, których nie czuć?
Nie.
I nie do tego żeby sprawdzić, czy jakiś chemiczny syf odkłada się w glebie?
Nie. Do tego, że jak czuliśmy, że śmierdzi to naprawdę śmierdziało. I do tego, żeby uderzyć się w pierś i przyznać, że śmierdzi.
Bo wiesz, że poziomy zanieczyszczeń w glebie macie tutaj kosmiczne?
Nie wiem. Masz je?
Tak. To publicznie dostępne dane.
Prześlesz mi je?
Oczywiście. To wisi na stronie internetowej. Ale nie o to chodziło?
Nie o to. O to, że śmierdzi.
Co za 120 tys. złotych ustalili z pomocą dzienniczków?
Dzienniczków i wiedzy prof. Sówki.
Tak. Wiedza akademicka jest niezbędna, żeby ustalić, że śmierdzi. Bez tego nie da rady.
Rzeczywiście badania były bardzo podobne do tego, co robiliśmy sami z pomocą Google Maps w 2017 roku, gdzie sami zaznaczaliśmy lokalizację zgłoszeń fetoru, notowaliśmy kierunek wiatru, godzinę wystąpienia smrodu i określiliśmy rodzaje spotykanych u nas fetorów.
To może trzeba wysłać fakturę. Kto zapłacił za badania?
40 tys. dała gmina, 40 tys. miasto i 40 tys. starostwo powiatowe. Moim zdaniem powinno być jednak tak, że skoro badania potwierdziły, kto stwarza problem, to koszty powinna pokryć Miejsko-Przemysłowa Oczyszczalnia Ścieków. Dlaczego mieszkańcy mają za to płacić?
Jest to rzecz, która mogłaby się zdarzyć, ale się nie zdarzy. Co się zdarzyło?
MPOŚ przyznał się i stwierdził, że wyłączy z użytkowania zbiornik, który powodował największy problem. Sprawdzaliśmy ostatnio i nadal jest on pusty. Ale minął rok i smród zaczął wracać.
Kiedy się usuwa objaw a nie przyczynę, to można zakładać, że problem wróci.
Tak też się stało. Mamy 2018 rok i fetor wraca coraz częściej.
Próbował ktoś dociekać głębiej, skąd to się bierze?
Jeśli chodzi ci o instytucje do tego powołane to chyba nie. Ja o niczym nie wiem.
Dziwne. Fetor, od którego ludzie wymiotują, to nie jest raczej rzecz do zaakceptowania.
WIOŚ przeprowadzając kontrolę w takim na przykład Synthosie, musi dać im znać z wyprzedzeniem. Kiedy przychodzą jest cisza, pięknie, ładnie.
Znaleźli w powietrzu rakotwórczy styren i nic
Nie rozumiem. Mówisz, że znaleźli w powietrzu rakotwórczy styren, wraca smród, i nic?
Ja o działaniach mających za zadanie zlokalizowanie źródła rakotwórczego styrenu, czy minimalizacji zagrożeń z tego płynących, nic nie wiem.
W przemysłowym mieście nie ma stałego monitoringu stanu środowiska?
Nie mamy czegoś takiego. Uważamy, że jest to konieczność i krzyczymy o taki monitoring od dawna. Musimy się tego domagać.
Moim zdaniem nie powinniście musieć się tego domagać. To po prostu powinno tu być.
Wysłałem ostatnio zapytania w tej sprawie do urzędu miasta i starosty – co do tej pory zrobiono w sprawie styrenu, ale nie mam jeszcze odpowiedzi i może w ogóle nie będę ich miał. Wiem tyle, że robi się w tej sprawie niewiele. Jest to poważny problem, który został zlekceważony przez WIOŚ i ludzi odpowiedzialnych za nasze zdrowie. A wiesz, ile staraliśmy się o jedną stację monitoringu jakości powietrza?
Nie.
Rok. I jak ją przywieziono, to została ustawiona w zielonym zagajniku, między wysokimi drzewami i blokami, które nie są emiterami pyłów. Gdyby to postawić w innych miejscach Oświęcimia, wyniki na pewno byłyby dużo gorsze niż teraz. A przecież i teraz są bardzo złe.
Powiedziałbym, że jestem zaskoczony, ale nie jestem.
Pytałem dlaczego ona stoi w tym miejscu. Stwierdzono, że chodzi o to, iż oni badają tło i na podstawie tła podają zanieczyszczenia. Jeżeli ona w takim miejscu wykazuje takie przekroczenia, to ja nie wiem, czy gdyby mierzyć gdzie indziej, nie bylibyśmy na pierwszym miejscu w Polsce.
Brzeszcze są wśród liderów, a w niektórych kategoriach są nawet pierwsze.
To na pewno byśmy jakąś kategorię wygrali.
„Da się rozwijać miasto tak, żeby się nie truć.”
W Mielcu usłyszałem – co do mnie trafia – że przez ostatnie 30 lat z pracą bywało różnie, bezrobocie osiągało niekiedy absurdalny poziom, więc ludzie chleb przedkładali ponad wszystko i byli gotowi wiele znieść, żeby mieć pracę. Z tą ostatnią jest już jednak znacznie lepiej, więc przestali się bać wołać o świat, który nie zwiększa ryzyka raka. Tu też tak jest?
Coraz więcej ludzi ma świadomość, że rozwój gospodarczy jest potrzebny, ale nie jest to jedyna rzecz wokół której świat się kręci. Przybywa więc osób, które prą do tego, by plusy i minusy wypośrodkować, zrównoważyć. Da się rozwijać miasto tak, żeby się nie truć. Od początku domagaliśmy się, żeby zmienić politykę gospodarczą, która dotychczas opierana jest o przemysł emisyjny. Dlaczego u nas nie mogą być lokowane zakłady z branż, które nie trują? U nas jest teraz tak, jakby było pozwolenie na wszystko. Mamy na przykład firmę, którą wyrzucono z Krakowa, bo za bardzo truła. W Oświęcimiu? Żaden problem. Była firma N-Recykling, która według wniosków miała wytwarzać paliwo z odpadów plastikowych. Już w 2016 roku domagaliśmy się, by zwrócić na nią uwagę, bo właściciel tej firmy prowadził wcześniej w Pszczynie rekultywację terenów po byłej kopalni, które tak zrekultywował, że sprowadził katastrofę środowiskową. Prezydent miasta chwalił się, że do doskonała inwestycja dla miasta i świetny, nowy pomysł na ponowne wykorzystanie plastikowych śmieci.
Słyszałeś o pożarze składowiska odpadów w Skawinie?
Tak.
To tam płonęły odpady należące do firmy o podobnym profilu, której otwarcie uświetnili tzw. „wszyscy święci”, wliczając w to ministra oraz wicewojewodę małopolskiego. Uświetnili, bo był to element innowacyjnej gospodarki. Takiej, która śmieci magazynuje w chmurze.
U nas wszystkich świętych nie było, ale w mediach prezydent bardzo się chwalił. Później okazało się, że dali przeróżne zgody, właściciel z zagranicy zwoził odpady i składował je bez żadnego zabezpieczenia, bez wymaganych tac i zadaszeń, a firma brała na to milionowe dotacje z funduszy europejskich. Wykazaliśmy to i okazało się, że inwestycja jednak nie będzie tak idealna. Nie zmieniło to jednak tego, że facet wyłudził dotacje i zwiózł nam tysiące ton plastikowego odpadu, które czekają tylko na podzielenie losu Trzebini, na podpalenie. I nie można mu nawet doręczyć cofnięcia pozwolenia, bo – o ironio – jest w więzieniu. Do niedawna więc nadal zwozili nam odpady. Kpina.
Słucham i mam poczucie, że jak na to patrzysz, to – mówiąc kolokwialnie – puszcza ci?
Wolałbym się zajmować czym innym. Ale jak patrzę na jedną, drugą, trzecią sprawę i wszędzie widzę to samo, to nie da się przejść obok tego obojętnie. Już w 2016 roku apelowaliśmy, by przy nowych inwestycjach stosować wszystkie dopuszczone prawem metody kontroli nowych inwestycji, które mogą powodować uciążliwości. Wchodzę ostatnio na BIP i wiesz co widzę?
Nie wiem.
Decyzję prezydenta o odstąpieniu od wymagania oceny wpływu na środowisko przy uruchomieniu linii produkcyjnej surowca do produkcji dróg, który ma być robiony z odpadów.
Nie rozumiem.
Po prostu w Oświęcimiu się tego nie wymaga. Nie ma tu nic do rozumienia.
W przemysłowym mieście, które ma problem z przemysłowymi emisjami, przy lokalizowaniu nowych zakładów mogących truć, odstępuje się od wymagania oceny środowiskowej?
Tak.
Naprawdę?
A decyzję potwierdza Sanepid, Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska i WIOŚ.
Przepisy ochrony środowiska są u nas słabe. I jeszcze dobrowolnie się z nich rezygnuje?
Rezygnują. Nie wymaga się też kontroli porealizacyjnych. Gdyby ich wymagano to N-Recykling nie wyłudziłby dotacji, bo byłoby wiadomo, że bierze je na instalacje, których nie ma.
Prywatyzacja zysków i uspołecznienie strat
Ja tu tak naprawdę przyjechałem zadać dwa pytania, bo jeżeli chcemy coś zmienić, to musimy wiedzieć, jak jest i dlaczego tak jest. Dlaczego zatem w Oświęcimiu jest tak, jak jest?
Mam powiedzieć o tym, że rządzi nami układ?
Nie powiem ci, co masz powiedzieć.
Wypadałoby to powiedzieć.
Powiem ci, co mówił Piotr z Mielca.
Co mówił?
Że u nich jest jak jest, za sprawą lokalnego układu, który jednak zaczyna się bać ludzi.
To ja bym to powiedział dokładnie tak samo. Rządzi nami lokalny układ, któremu patrzymy na ręce i żmudnie pchamy sprawy do przodu.
Nie boisz się?
Telefony z pogróżkami miałem. Boję się. Co mam powiedzieć. Boję się. Ale nie potrafię się wyłączyć i przejść obok. Za dużo czasu na to poświęciłem. Za dużo jest zaangażowanych w to ludzi ,którzy wierzą, że w końcu się uda powstrzymać szaleństwo.
Bywa, że jest moment, kiedy człowiek za dużo wie, żeby przejść obok.
Chyba tak. Dowiadujesz się czegoś takiego, że najchętniej winnego byś strzelił w pysk albo wsadził za kraty, ale nie da się, bo co zrobisz? Zgłosisz? I tak z tym nie wygrasz. Trzeba krok po kroku to pokazywać, odkrywać.
To czego potrzeba, żeby było lepiej?
Na pewno zewnętrznych instytucji – takich jak na przykład Towarzystwo na Rzecz Ziemi Oświęcimskiej – które byłoby uczestnikiem wydawania decyzji. Musiałby to być ktoś niezależny od urzędu.
Chciałbyś po prostu, żeby strona społeczna miała mocny głos.
Tak.
A wiesz, co się często dzieje z taką stroną społeczną?
Trzeba mieć mocny charakter.
To jest ciekawe, bo znów wracając do Mielca, Piotr też dużo mówił o tym, że trzeba innych ludzi. Ja mam zawsze wątpliwość taką, że jak instytucje są słabe, to ludzie i tak nic nie zrobią.
Ale jakby społeczeństwo było pytane za każdym razem, to trzeba byłoby się z nim liczyć.
Może i masz rację. W takiej sytuacji firmom opłacałoby się mieć dobrą historię, kiedy chodzi o takie sprawy. Zła uniemożliwiałaby rozwój.
Widzisz. Właśnie jak protestujemy, to nam się czasami podaje przykład Austrii, że tam podobne instalacje są i nikt nie ma z tym problemu. My tego do Austrii nie pojedziemy sprawdzić…
Jednak Austria ma inspekcję ochrony środowiska, która działa.
A my mieszkamy w Polsce i mamy tyle złych doświadczeń, że trudno nam komuś zaufać. Miejsko-Przemysłowa Oczyszczalnia Ścieków miała początkowo działać dla miasta i Synthosu. Teraz okazuje się, że sprowadzają chemiczne i niebezpieczne ścieki z całej Polski. Takie, które gdzie indziej były zagrożeniem. Utylizujemy je w Oświęcimiu. My mamy uciążliwości, a oni mają zysk. Są w pozwoleniach też na przykład zapisy, że inwestycja nie oddziałuje poza granice działki. Istnieją dowody, że oddziałuje. I co? I nic. WIOŚ rozkłada ręce. Do kogo ja mam z tym iść?
Prywatyzacja zysków i uspołecznienie strat to bardzo stary model biznesowy.
To my w Oświęcimiu jesteśmy w stratach.