Pylące hałdy węgla i smolista maź z produkcji koksu naftowego od lat zatruwa życie sąsiadów. Mieszkańcy portowych dzielnic Gdańska mówią dość i wychodzą w proteście na ulice. Na własną rękę kontrolują też transporty, zmieniając warty dniami i nocami. – Pył jest w Nowym Porcie, Przeróbce, na Stogach, w Brzeźnie, Letniewie. Jest już nawet w Sopocie, więc to się rozprzestrzenia – mówi nam jedna z mieszkanek. Na potwierdzenie problemu od kilku lat gromadzą obszerne archiwum zdjęć i filmów. – Miasto umywa ręce, mówiąc, że tak było zawsze – dodaje kolejna mieszkanka.
Gdańszczanie walczą z pylącymi hałdami. Wszystko zaczęło się od problemów z dostępnością węgla i skupowaniem oraz składowaniem surowca bardzo niskiej jakości. Trwa to już dwa lata. Na terenie Portu Gdańsk znalazły się hałdy węgla składowane w sąsiedztwie bloków oraz biur. – To wielkie usypane kopce, które przemieszczają się przy podmuchach wiatru. Chmury pyłu unoszą się przy każdym przeładunku oraz większym wietrze, co w Gdańsku jest częste – mówi nam Anna Filipowicz, która jest jedną z osób walczących z problemem. Mieszkańcy powiedzieli dość i wychodzą na ulice, żeby protestować przeciwko trującemu pyleniu.
Filipowicz podkreśla, że kilkanaście razy w ciągu miesiąca notowany jest zwiększony ruch przeładunkowy. To wtedy okoliczni mieszkańcy i przedsiębiorcy narażeni są na pylenie. – Miasto umywa ręce, mówiąc, że tak było zawsze. To nie jest prawda. Od kilkudziesięciu lat nie było aż takich uciążliwości – mówi zapytana przez SmogLab.
Poza hałdami węgla jest jeszcze jeden problem. – To koks naftowy, którym oddychamy i którego liczne ślady można znaleźć w naszych biurach, infrastrukturze i studzienkach burzowych, do których jest „spłukiwany” – dodaje nasza rozmówczyni. – On osiada wszędzie tłustą, smolistą mazią. Trudno oddychać. Pył ma inne właściwości niż ten węglowy. Wlatuje do budynku nawet przy zamkniętych oknach. Zapach gryzie i jest ropopochodny. Daje odczucie, przepraszam, zalegającej wydzieliny – tłumaczy Anna Filipowicz.
Hałdy węgla i koksu naftowego
Pył widać na przedmiotach, roślinach, samochodach, ale przede wszystkim czuć w drogach oddechowych. Mieszkańcy przyportowych dzielnic Gdańska kontrolują transporty właściwie 24/7. Zmieniają się wartami nie tylko za dnia, ale też w nocy, bo to pod jej osłoną trwają działania wokół hałd. Wszystko, co organizują mieszkańcy, odbywa się na własną rękę, bez pomocy odpowiednich organów czy instytucji.
– Ostatnio padł rekord. Przejechaliśmy po Nowym Porcie 600 km w ciągu tygodnia. Nagrywamy, robimy zdjęcia, można powiedzieć, że ich pilnujemy. Jesteśmy przez kierowców ciężarówek obrzucani ogryzkami, wyzywani – mówi zapytana przez SmoLab Anna Motyl-Kosińska, mieszkanka Gdańska, społeczniczka. – Pył jest w Nowym Porcie, Przeróbce, na Stogach, w Brzeźnie, Letniewie – wymienia dzielnice. – I już nawet w Sopocie, więc to się rozprzestrzenia.
Hałdy, jak tłumaczy, są bardzo wysokie. Gdy tylko jest wiatr i spadnie deszcz, unosi się nad nimi chmura pyłu. Hałdy pylą przy przeładunku. Do tego, jak opowiada Motyl-Kosińska, w czterech lokalizacjach Nowego Portu odbywa się przesiewanie szkodliwego dla ludzi naftokoksu.
– Miasto za dużo nie może, bo to jest spółka skarbu państwa, ono ma tam 2 proc. udziałów – tłumaczy. Jeśli chodzi o radnych z KO, to jest zmowa milczenia. – Dla nas to jest niestety sprawa życia i śmierci.
Dla zminimalizowania pylenia hałdy węgla są polewane wodą. To jednak nie pomaga. Mieszkańcy i pracownicy pobliskich firm skarżą się na uciążliwości zdrowotne. Na wielką skalę ma to miejsce w suchych porach roku. Karolina Filipska, mama 10-letniego chłopca, alergika chorującego na astmę, mieszkanka Nowego Portu zdaje sobie sprawę, że to dzielnica przemysłowa. Nie może jednak zrozumieć, że w XXI w. przemysł nadal może tak bardzo szkodzić zdrowiu człowieka.
– Syn cały czas jest na lekach. Musieliśmy zainwestować w oczyszczacz powietrza, bo powietrze w Nowym Porcie nie sprzyja. Lekarka pulmunologii, która nas prowadziła, powiedziała nawet, że najlepsze byłoby wyprowadzenie się z tej dzielnicy. Bardzo na to naciskała – mówi nam pani Karolina.
Jej rodzina nie chce się wyprowadzać. Chce za to walczyć o czyste powietrze, które pozwoli na aktywności na zewnątrz i nie pogorszy zdrowia. Według naszej rozmówczyni częstotliwość chorowania dzieci z okolicy jest znacznie większa niż kiedyś. Niektórzy lekarze mówią w gabinetach otwarcie, że to przez Port. Inni asekuracyjnie odpowiadają: To coś z powietrza. – Gdy pył jest najbardziej aktywny, syn niechętnie wychodzi na dwór, bo zaczyna wtedy kaszleć i mieć suchość w nosie, który dodatkowo krwawi – mówi Filipska.
– Jak wróci z podwórka, to wygląda tak, jakby wrócił z kopalni. Od razu musi być dokładnie wykąpany, włącznie z czyszczeniem uszu z czarnego pyłu – dodaje.
Pył jest też w nosie, a nawet w oczach, które od tego dotkliwie pieką. Mieszkańcy wracający ze społecznych kontroli przestrzegania przez Port Gdańsk zasad, skarżą się na ból gardła, dolegliwości oczu. W przypadku osób cierpiących na choroby układu oddechowego dochodzą także duszności.
– W Nowym Porcie mieszka moja rodzina. Jak stamtąd wracam, jestem cała obklejona pyłem i brudem. Ludzie, którzy mają problemy z płucami, nie dają tam rady. Jedna z lekarek pracujących w Nowym Porcie przyznała mi, że w dzielnicy jest bardzo duża zachorowalność na choroby górnych dróg oddechowych. Mój tata, który ma POChP [przewlekła obturacyjna choroba płuc – red.] od prawie 2 lat śpi na siedząco – mówi Motyl-Kosińska.
Pracownica pobliskiego biura zwraca też uwagę na bliską odległość turystycznych perełek Gdańska. – Sytuację często ratuje wiatr. Zdaje się nas na działanie natury. Wiem, że u okolicznych dzieci stan zdrowia nie jest dobry, pogorszył się.
– Hałdę z koksem przeniesiono nam z widoku jakieś 100-150 m dalej, więc mamy w nią mniejszy wgląd. Musielibyśmy wejść na cudzy teren lub narazić się na reakcję ochrony. Hałda nadal pyli, a na parapetach widać to samo, co wcześniej. Natomiast nagłośnienie sprawy absolutnie nie spowodowało przeniesienia hałd węglowych – mówi jedna z osób pracujących w okolicy portu.
Pracownikom doskwiera drapanie w gardle, chrypa, a nawet duszności. – Wiem, że firma zajmująca się transportem, logistyką i sprzedażą węgla, planuje wybudować magazyn płaski i rozwijać swój biznes. Prawdopodobnie to nie będzie jedyna hałda miału naftowego. (…) Poszli w paliwa ciężkie. My jako pracownicy tych biur jesteśmy na pierwszym froncie. Nie dość, że Port Gdański nie zaplanował redukcji hałd ani wycofania się w mniej uczęszczane miejsce, to jeszcze zaczął wchodzić na teren dzielnicy przemysłowej. I to nie dzieje się w bardziej okrytych miejscach. Przeładunki trwają cały czas. Hałda jest ciągle wzbudzana – dodaje.
Zabawa w kotka i myszkę
– Nie wiem na czym to polega, bo wszystkie pomiary są ok. Już tak „tupaliśmy”, że miasto wysłało Ekopatrol mający kontrolować te samochody. Jednak patrol pojechał w zupełnie inną stronę, niż tę, z której pyli. Pomiary wyszły rewelacyjne. Teraz się przyznali, że pierwsze dni były nietajne w pomiarach, ale teraz już jest dobrze – opowiada Moty-Kosińska.
– My walczymy bez podziałów politycznych. Nikt też nie chce na tym robić żadnej kampanii. Jesteśmy po prostu grupą mieszkańców chcących, żeby ta gehenna się skończyła. Chcemy, żeby Port Gdańsk nas szanował i chronił nas przed tym świństwem, które wdychamy- zaznacza.
Społeczniczka widzi proste wytłumaczenie: jeśli widać, że trwa kontrola, unika się ryzykownego, pylącego przeładunku. – To jest taka zabawa w kotka i myszkę.
Zapytana o oczekiwania, wspomina choćby o kurtynach wodnych. Opowiada także o porcie w Amsterdamie i zabezpieczeniach przed pyleniem w tamtejszych portach. Zgłosiła się do niej także firma mająca narzędzia odpylające zamieszczane na słupach i latarniach. Pytanie, dlaczego podobnych środków nie można przedsięwziąć w Gdańsku.
Pytania prasowe wysłaliśmy do urzędu miasta w Gdańsku i rzecznika spółki prowadzącej Port. Do tematu będziemy wracać w najbliższych tygodniach.