Wrocławskie media tuż przed początkiem kalendarzowej wiosny podały: „Ekolog protestuje przeciwko wrzucaniu marzann do rzek”. Tym ekologiem jest Dominik Dobrowolski, który od kilku lat regularnie przemierza Polskę kajakiem, zapraszając do tego wszystkich chętnych. Po drodze sprząta brzegi, spotyka się z mieszkańcami i samorządami, zatrzymuje się w szkołach, żeby opowiedzieć dzieciom, jak ważne są rzeki, jeziora i morza. I dlaczego nie powinno się do nich wrzucać śmieci. W tym roku sezon Recykling Rejsów, bo tak nazywa się jego akcja, rozpoczął razem z początkiem wiosny – 21 marca.
Przepłynąłeś w trakcie rejsu obok jakiejś marzanny?
A wiesz, że nie? Nie znalazłem ani jednej, może mogę to potraktować jako sukces mojego apelu. Chociaż, mówiąc poważnie, nie mam aż takich wyobrażeń na temat swojej skuteczności, żeby sądzić, że ten mój przekaz spowodował nagłą zmianę w świadomości i polskich tradycjach. Ale jeśli dał do myślenia choć jednej osobie, to osiągnąłem, co miałem osiągnąć. Na pewno wywołał dyskusję, kilkaset osób do mnie pisało z różnych rejonów Polski i nie tylko. Na przykład nieznajomy Polak mieszkający w Holandii napisał, że u nich wrzuca się marzannę na sznurku i później się wyciąga, żeby te śmieci nie zostały w wodzie. To jest dobry przykład, że można połączyć tradycję z wrażliwością. Ja sam jako dziecko wrzucałem te marzanny, ale nikt jakoś nigdy nie myślał, że to w sumie zlepek śmieci. Papier, styropian, puszki, sznurki. Oczywiście 21 marca to tylko pretekst do rozpoczęcia Recykling Rejsów. Przecież to nie marzanny zanieczyszczają wody, tylko ludzie i ich decyzje.
Żeby protest odbił się szerszym echem, zamiast marzanny, wrzuciłeś do rzeki sam siebie.
Wrzuciłem, a dokładnie wrzuciliśmy, do Odry dwa kajaki. Przepłynęliśmy 212 km z Wrocławia do Cigacic. W zeszłym roku płynąłem 235 km z Brzegu do Nowej Soli – razem z dwoma innymi ochotnikami, Mikołajem i Irkiem. Wtedy wyprawa trwała 52 godziny, w tym roku planowałem pokonać dystans w 36. Udało się dotrzeć o godzinę wcześniej. Akcja była otwarta, każdy mógł się dołączyć. Na początku miałem sporo telefonów, maili, duże zainteresowanie. Ale wiedziałem, że nie będzie łatwo. Nie pomyliłem się, bo niedługo przed początkiem rejsu zaczęły się pytania – a czy to naprawdę tak długo, a czy naprawdę trzeba będzie tak wcześnie wstawać, czy na pewno 36 godzin, czy na pewno 200 km, a nie 20. Efekt był taki, że z 20 chętnych przyjechał na to wydarzenie jeden doświadczony kajakarz z Warszawy – Mikołaj Józefowicz – który płynął ze mną też rok wcześniej. Razem śmignęliśmy tę trasę. Swoją drogą, pomijając cel i formę akcji, to jest jeden z ładniejszych odcinków Odry. Porośnięty dębami, przepięknymi lasami łęgowymi z szeroko rozlewającą się Odrą i nielicznymi, jak na uregulowaną rzekę, zachowanymi starorzeczami. Co prawda za wiele przyjemności z obserwacji nie mieliśmy, więcej było bólu pośladków, bo płynęliśmy po 13 godzin dziennie.
Ta wyprawa to pretekst, żeby mówić o czystości wód. Bo zanieczyszczenie oceanów i mórz w wielkiej części pochodzi z rzek. Właśnie nimi spływa ponad 80 procent zanieczyszczeń do Bałtyku. A zlewnia Bałtyku to głównie rzeki polskie, więc mamy w tym naprawdę duży udział i dużo na sumieniu.
Kajakiem po Polsce
Od kiedy organizujesz Recykling Rejsy?
Pierwszy był w 2011 roku, ale tak naprawdę trzeba cofnąć się do 2010, kiedy zrealizowałem swoje dziwne marzenie z dzieciństwa. Zawsze interesowałem się geografią i przyrodą, jeździłem sobie palcem po mapie dookoła Bałtyku i myślałem, że fajnie kiedyś będzie te kraje objechać. Tak naprawdę, nie tylko w wyobraźni. W 2010 roku się zdecydowałem, wsiadłem na rower i przejechałem 6 tysięcy kilometrów, spotykałem się z samorządami, organizacjami, biznesem, mediami i przyglądałem się, co robią, żeby Bałtyk chronić. Trwało to dwa miesiące i podczas tej podróży narodziła się idea, żeby inicjować w Polsce konkretne działanie na rzecz czystości Bałtyku i innych wód. Postanowiłem wskoczyć do kajaka i spływać tak, jak śmieci – od źródeł aż do morza. Zacząłem nagłaśniać temat, robić prelekcje, organizowałem sprzątania brzegów, żeby to miało wymiar lokalny i praktyczny. Chciałem angażować różne środowiska związane z rzekami, począwszy od nadrzecznych miejscowości, aż po wędkarzy, myśliwych i wszystkich, którzy mogą jakąś cegiełkę dołożyć.
Pierwszy rejs też odbył się na Odrze, tak jak w tym roku.
Z Wrocławia do Szczecina. Mieszkam pod Wrocławiem, więc wybór startu był naturalny. Zaplanowałem dużo spotkań po drodze, na których opowiadałem o dbaniu o rzeki. Nie byłem pewny, czy ktokolwiek się zaangażuje. Ale odbiór był bardzo pozytywny! W 2012 zrealizowałem projekt na Wiśle od ujścia Soły pod Zieloną Bramę w Gdańsku na Motławie. Kolejny rok to podróż przez Polskę z Dunajca do Szczecina, ponad 1200 km. W 2014 zaprosili mnie kajakarze z Niemiec, więc płynąłem z Warszawy do Brandenburga nad Beetzsee. Później trudna trasa, bo przez Bałtyk, a tam się zupełnie inaczej pływa niż po rzekach. Przepłynąłem wybrzeżem, monitorowałem stan plaż. Sprawdzałem, jak ze sprzątaniem wybrzeża radzą sobie samorządy, jak i czy śmiecą turyści? Kolejnym razem pływałem po Pętli Żuławskiej i Toruńskiej. Z gdańskiej Motławy na Wisłę, następnie Szkarpawą do Zalewu Wiślanego, Kanałem Elbląsko-Ostrudzkim na Jezioro Iławskie, do Drwęcy i z powrotem do Wisły i Gdańska. Wtedy uznałem, że trzeba przerzucić niektóre moje działania na jeziora, bo to też ważny temat i też jest wiele do zrobienia. Ostatnia duża wyprawa była z Węgorzewa do Warszawy przez Wielkie Jeziora Mazurskie, pokręconą fantastycznie Pisę, Narew i Wisłę. Po niej zmieniłem formułę i postanowiłem każdego roku robić więcej mniejszych wypraw. W ubiegłym sezonie odbyły się pierwsze krótsze rejsy. Była jednodniowa akcja na Nysie Łużyckiej, rejs z Czechami i Niemcami, bo to rzeka, która łączy aż trzy kraje. Z młodzieżą z Pisza opłynęliśmy Jezioro Śniardwy. W Gołdapi, na północy Polski, już przy granicy z Obwodem Kaliningradzkim, udało się zrobić duże sprzątanie brzegu i dna jeziora – z mieszkańcami, nurkami, WOPR-em, leśnikami, firmami kajakarskimi i lokalnymi szkołami.
Bałtyk woła o pomoc
Przez lata pływania po polskich wodach widzisz jakąś zmianę? Śmieci przybywa, ubywa?
Żeby to ocenić, musimy podzielić zanieczyszczenie rzek na kilka źródeł. Kiedyś przede wszystkim mówiąc o zanieczyszczeniu, myśleliśmy o ściekach komunalnych. 30 lat temu w miastach i miasteczkach nie było kanalizacji czy oczyszczalni. Wszystko wtedy spływało do rzek i je zanieczyszczało. Z tego punktu widzenia zaszła gigantyczna zmiana na lepsze, bo to już przeszłość. Oczyszczalnie są nawet w małych miejscowościach. Problem zaczyna się, jeśli mówimy o śmieciach. W tym samym czasie kiedy inwestowano w ochronę rzek, zakładanie kanalizacji, oczyszczanie ścieków, jednocześnie wzrastała konsumpcja. Ekonomiści liczą, że 1 procent PKB to 2 punkty procentowe wzrostu masy zużytych opakowań, których produkujemy już blisko 5 mln ton rocznie! Im więcej kupujemy i konsumujemy, tym więcej wyrzucamy – to oczywiste. Ale niestety, część tego co wyrzucamy, trafia do rzek. Bo za wzrostem ilości śmieci nie idzie wzrost recyklingu. Pojawiło się kombinatorstwo – zakopywanie śmieci, nielegalne doły, dziwne pożary wysypisk, wyrzucanie odpadów na dzikich wysypiskach, a nawet prosto do wyrobisk, kamieniołomów, oczek wodnych, stawów czy rzek.
Co najczęściej pływa w rzekach?
Widzę przede wszystkim opakowania. Butelki, puszki, jakieś paczki po jedzeniu. To znaczy, że nie zostały posegregowane na brzegu i trafiają do wody, przez tych, którzy zostawili je nad wodą czy przez lewe firmy śmieciarskie, które zostawiają odpady byle gdzie. Ostatnio z grupką wrocławian sprzątaliśmy część brzegu Odry, w godzinę udało się w godzinę zebrać 30 wielkich worów śmieci. Ale to, co zostawią po sobie ludzie na brzegu to niestety nie wszystko. Do rzek trafiają zanieczyszczenia z pól. Herbicydy, pestycydy, nawozy, gnojówka, cała ta chemia. Jeszcze rzeki jakoś sobie z tym radzą, bo woda cały czas płynie, wymienia się. Wszytko się kumuluje w jeziorach i ostatecznie w Bałtyku. Do morza wpływa fosfor, potas i azot, po czym następuje proces zwany eutrofizacją, czyli zaglonienie. Stąd w lecie np. nagły rozrost glonów i sinic. Jedno i drugie pobiera za dużo tlenu (w nocy rośliny zielone pobierają tlen), na głębsze warstwy już nie dociera światło, więc nie może zachodzić proces fotosyntezy. Następuje anoksja – Bałtyk staje się odtleniony. Wszystko obumiera, opada na dno, gdzie w procesie beztlenowego rozkładu bakterie siarkowe produkują trujący gaz, czyli siarkowodór. Ten rozlewa się na dnie morza, powodując powstawanie pustyń siarkowodorowych. Tam nic nie żyje i nic nie będzie żyło.
Brzmi strasznie.
Co gorsza, pustynie siarkowodorowe cały czas się powiększają. Jeśli skala będzie tak duża i tempo tak szybkie, że morze w naturalny sposób nie będzie mogło zahamować tego procesu, to Bałtyk zginie. Proces niszczenia go trwa od 100 lat, ścieki były od dawna, ale ich rodzaj jest inny. Teraz przeważają chemikalia, ogromne masy pierwiastków biogenicznych z nawozów, śmieci komunalne i mikroplastiki, które mogą doprowadzić kiedyś do globalnej katastrofy, wchodząc w obieg materii i łańcuch pokarmowy – także człowieka. W końcu jemy ryby i pijemy wodę.
Filozofia działania z wodą
Największe zaskoczenie podczas pływania? Moje prywatne: stary telewizor i muszla klozetowa na brzegu.
Lodówki, telewizory, opony, wraki samochodów. Już nawet nie wiem, czy mnie to zaskakuje. Gdybyśmy się nauczyli, że do rzeki nie wrzuca się butelki po wódce albo że na brzegu nie zostawiamy puszek, pewnie by zniknęły też te telewizory i sedesy. Oczywiście skala jest nieporównywalna, nie widziałem milionów telewizorów w wodzie, a widziałem miliony, a przynajmniej tysiące, opakowań. Ale to rzeczywiście jest problem i trzeba z tym walczyć. Bardzo często nad rzekami, szczególnie w miastach, w miejscach zaniedbanych, pojawiają się złomiarze. Przynoszą stare kable, opalają je nad rzeką, zabierają ze środka miedź i aluminium, a resztki zostawiają na brzegu. Często na brzegach rzek, ale i w lasach, rowach wyrzucane są odpady po remontach domów. Niestety, wędkarze zostawiają zerwane żyłki, haczyki i wrzucają toksyczne, ołowianie obciążniki do spławików. Jakiś czas temu z polskimi „wędkarzami” walczyli wkurzeni Holendrzy – właśnie w sprawie ołowianych kulek wrzucanych do kanałów. Do rzek trafia mnóstwo śmieci z miejskiej kanalizacji burzowej. Jeżeli miasta są brudne, śmieci po deszczu trafiają z deszczówką do rzek.
Najbardziej zanieczyszczone miejsca w Polsce?
Miasta. Zdecydowanie. Widać to gołym okiem, jak wyglądają bulwary po ciepłym weekendzie. Sajgon. Gdyby firmy sprzątające nie posprzątały, to by to wszystko trafiło do rzek. Ale jeszcze gorzej jest w tych częściach miast, które są dzikie i niczyje. Na przykład we Wrocławiu w okolicach elektrociepłowni było brudno i brzydko. Teraz zbudowano tam osiedle nowoczesnych budynków i widać, że coś się będzie działo, będzie rewitalizowany brzeg, pojawią się kosze. Teren już nie jest niczyj, więc nie będzie aż tak zanieczyszczony. Przepływając przez miasta najwięcej śmieci widzę też pod mostami, przy zakolach. Najgorzej jest przy tamach i śluzach, bo tam śmieci się gromadzą, można dokładnie zobaczyć, co tam jest.
A najczystsze?
Muszę pochwalić Nową Sól nad Odrą. To jedna z pierwszych przystani, która powstała w ostatnich latach, gdzie samorząd bardzo dużo zrobił, żeby Odrę przywrócić ludziom. Prezydent Wadim Tyszkiewicz był jednym z pierwszych samorządowców, który popatrzył w wodę i zobaczył w niej potencjał. Jest tam ładnie, czysto, przyjemnie. Nawet teraz, podczas ostatniego rejsu, specjalnie się tam zatrzymałem na chwilę. Drugie miasto, które zawsze chwalę za filozofię działania z rzeką to Bydgoszcz. Zawsze, kiedy tam wpływam, na Brdzie, tej małej rzeczce, są setki kajakarzy, wioślarzy, rodzin z dziećmi. Bydgoszcz dba, żeby ludzie chcieli tam spędzać czas. Pływają tam też elektryczne tramwaje wodne, jako element miejskiej komunikacji. A jeśli pozwolimy ludziom bawić wodą i korzystać z niej, nabiorą szacunku. Jest też dużo zadbanych miejsc na Mazurach, powstało w ostatnim czasie sporo ekomarin, gdzie jachty mogą się zatrzymać i pozbyć się ścieków, wyrzucić śmieci. Generalnie tam, gdzie są porządne mariny, jest czysto. Jest właściciel, monitoring, są kosze, toalety, więc nie ma brudu dookoła. Jest dużo dobrych przykładów, ale jednocześnie wciąż mamy bardzo dużo do zrobienia.
Masz jakieś rozwiązanie? Co przekonałoby ludzi do nieśmiecenia?
Kary finansowe! Na razie one są śmieszne, za dzikie wysypisko dostaje się mandat na 500 zł. To powinno być 5 tysięcy, wtedy jeden z drugim by zrozumieli, że lepiej wynająć kontener niż rozsypywać śmieci gdzie popadnie! Tak jest na Zachodzie i to działa. Zaczynają reagować służby – policja i straż miejska. Rozumieją, że to są ważne tematy. Jak robiłem swoje pierwsze akcje, to mnie na policji wyśmiewali, czym ja się w ogóle zajmuję i że są ważniejsze sprawy. To się powoli zmienia. Choć moim zdaniem trochę za powoli… Potrzebujemy wyższych kar, ale przede wszystkim skutecznej ich egzekucji, więcej działań strukturalnych, więcej inwestycji samorządowych na brzegach rzek, więcej edukacji i obywatelskiej troski, czyli dbałości o nasze małe ojczyzny, ulicę, skwer, trawnik za oknem czy brzeg strumyka w parku. O dbaniu o rzeki powinna uczyć szkoła, media, kościół. Gdyby to wszystko jeszcze bardziej podkręcić, na pewno byłoby mniej śmieci w wodzie i nad wodą. A przecież woda to bezpłatny teatr! Można siąść nad brzegiem i gapić się w nią godzinami. Jaki to byłby piękny świat, jakby można było siedzieć na czystej polance, a nie wśród resztek po grillu. Na swoich prelekcjach często powtarzam – zostaw nad plaży odcisk stopy, na wodzie kilwater, ale nie zostawiaj śmieci.
Dominik Dobrowolski – ekolog i podróżnik. Organizuje edukacyjne akcje i programy, współpracując z organizacjami pozarządowymi, szkołami, samorządami i firmami. Jest pomysłodawcą Recykling Rejsów, miłośnikiem pływania kajakiem i jeżdżenia na rowerze.
Zdjęcie: Recykling Rejs/Facebook