Narażenie na rtęć zaczyna się już w okresie płodowym. Niebezpiecznie wysokie ilości tego pierwiastka występują u kobiet w wieku rozrodczym praktycznie w każdej części świata: od południowo-wschodniej Azji przez Europę Środkową po Alaskę.
Niepokojące dane pojawiają się w raporcie przygotowanym przez Biodiversity Research Institute (BRI) oraz IPEN, szwedzką organizację pozarządową. Opisane w nim badanie objęło grupę ponad tysiąca kobiet w wieku od 18 do 44 lat, zamieszkujących 36 lokalizacji w 25 krajach świata. Rozrzut geograficzny jest spory. W raporcie pojawiają się państwa z obu Ameryk, Europy, Afryki, Azji i Oceanii.
Rtęć we włosach
Naukowcy przebadali pobrane od pań próbki włosów pod kątem zawartości rtęci. Okazało się, że w 42 proc. przypadków zawartość ta przekraczała 1 ppm, czyli maksymalną dopuszczalną ilość według norm amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA). Jednak w świetle przywołanych w raporcie bardziej aktualnych danych niż te, na których oparty został limit EPA, górną granicę bezpieczeństwa należałoby ustalić raczej na poziomie 0,58 ppm. Ten próg został przekroczony u 55 proc. badanych kobiet.
Najgorzej, jak to zwykle bywa, sytuacja przedstawia się w krajach rozwijających się. Rekordzist(k)ą okazała się Indonezja, gdzie maksymalne stężenie rtęci na 32 pobrane próbki wyniosło niemal 91 ppm, a wartość przekraczającą 0,58 ppm stwierdzono we wszystkich przypadkach. Mówiąc prościej, każda z objętych badaniem Indonezyjek miała niebezpiecznie wysoki poziom rtęci w organizmie. Kolejne miejsca w niechlubnym rankingu zajmują Tonga i Wyspy Cooka.
Spośród krajów Europy Środkowej i Wschodniej w zestawieniu znalazły się Albania, Ukraina, Węgry i Rosja. Najgorzej wypadły dwa pierwsze. U 40 proc. badanych Albanek i 51 proc. Ukrainek stwierdzono stwierdzono poziom rtęci przekraczający 0,58 ppm. Najwyższe wskazania wynosiły, odpowiednio, 4,55 i 1,91 ppm. Co ciekawe, norma nie została przekroczona na Węgrzech ani w Rosji.
Skąd te zanieczyszczenia?
W rankingu BRI/IPEN zaznacza się wyraźna prawidłowość: największe stężenie rtęci wykrywane jest w organizmach kobiet zamieszkujących tereny nadmorskie i regiony, w których dominuje dieta złożona z ryb. Fatalnie wypadają przede wszystkim wyspiarskie kraje Pacyfiku i państwa południowo-wschodniej Azji, m.in. Indonezja i Tajlandia. Sytuacja daleka od idealnej jest również w Afryce. Co ciekawe, normy zostały wyraźnie przekroczone nawet w Stanach Zjednoczonych, a przynajmniej konkretnym regionie – na Alasce.
Autorzy raportu nie mają wątpliwości, że dominującym źródłem związków rtęci w organizmach badanych kobiet jest dieta bogata w ryby, ssaki morskie i owoce morza. Wskazuje na to fakt, że w przypadku wysp Pacyfiku, gdzie przekroczenia norm u badanych należą do najwyższych, trudno doszukiwać się innych przyczyn problemu niż jadłospis.
Jeśli chodzi o kraje europejskie, a konkretnie Albanię i Ukrainę, w raporcie pojawia się domniemanie, że rtęć pochodzi z lokalnych zanieczyszczeń wody. Finalnie jednak droga tej toksyny do organizmów ludzkich jest podobna jak na Tonga czy Kiribati: przenika ona do ustroju wraz z żywnością. Nieco inaczej sytuacja wygląda w krajach Trzeciego Świata, gdzie rtęć wykorzystywana jest w procesie oczyszczania rudy złota. Wówczas narażenie na tę toksynę ma często charakter bezpośredni.
Wszędobylska toksyna
Oczywiście rtęć w żywności nie bierze się z powietrza. Przynajmniej w sensie przenośnym, bo w sensie ścisłym bierze się z powietrza właśnie. A konkretnie z powietrza zanieczyszczonego produktami spalania paliw kopalnych. W raporcie spalanie węgla na dużą skalę jako pierwotne źródło rtęci w ekosystemie wymienione jest w kontekście takich krajów, jak Ukraina, Kazachstan, Chile czy Tadżykistan. Jednak skażenie środowiska rtęcią – ze szczególnym uwzględnieniem środowiska wodnego – nie jest jedynie efektem lokalnej emisji.
Rtęć to pierwiastek o długim okresie półtrwania i dużej zdolności do bioakumulacji. W środowisku wodnym łatwo ulega metylacji, tworząc metylortęć, która odkłada się w organizmach zwierząt morskich. Od dawna wiadomo, że rtęć dociera nawet do Arktyki. Kilka miesięcy temu pojawiło się badanie, w którym opisano mechanizm, w jaki toksyna ta przenika z powietrza do gleby i wód w regionie tundry. Stopień rozpowszechnienie tej substancji w środowisku naturalnym jest równie niepokojący co zaskakujący. Kolejne badania wykazują, że skala problemu jest większa niż nam się dotychczas wydawało.
Zdrowotne skutki zatrucia rtęcią
W sytuacji kiedy tuńczyk na sklepowych półkach „i tak jest skażony rtęcią”, przejmowanie się lokalną emisją spalin, dodatkowo zwiększającą ilość tej toksyny w środowisku. może wydawać się wyolbrzymianiem problemu. Być może w zmianie takiej opinii pomoże przypomnienie, jaki wpływ związki rtęci wywierają na nasze zdrowie. A w kontekście przywołanego raportu – na zdrowie dzieci poddanych ekspozycji w okresie prenatalnym i niemowlęcym.
Przy stężeniach rtęci w organizmie powyżej 1 ppm istnieje ryzyko uszkodzenia nerek, serca oraz mózgu. Jednak w świetle badania z 2012 r. opisanego na łamach czasopisma „Environmental Health Perspectives” stężenie rtęci już na poziomie 0,58 ppm u kobiet w wieku rozrodczym przekłada się na poważne ryzyko uszkodzenia układu nerwowego i upośledzenia rozwoju intelektualnego ich dzieci.
Zatrucie rtęcią może również powodować problemy ze słuchem, wzrokiem, stanowić przyczynę zaburzeń neurorozwojowych w rodzaju ADHD. Niezależnie od wieku i etapu rozwoju nadmiar związków rtęci w organizmie może prowadzić do neuropatii, problemów skórnych, tachykardii, czyli przyspieszonej akcji serca, oraz nadciśnienia, które jest czynnikiem ryzyka w rozwoju chorób układu sercowo-naczyniowego.
W warunkach polskich, przy diecie raczej „schabowej” niż rybnej, indonezyjskie poziomy zatrucia rtęcią są raczej trudno osiągalne. Trzeba jednak pamiętać, że rtęć pozostaje w środowisku: glebie, wodach gruntowych, wodach śródlądowych i morzach. Gdy trafia do organizmu wraz z żywnością nie da się jej po prostu wypocić na przebieżce lub w saunie. Toksyna ulega akumulacji w narządach wewnętrznych i może przyczyniać się do powstawania szeregu uszkodzeń i rozwoju chorób.
Fot. Steve Snodgrass/Flickr.