Co roku do atmosfery trafia od 5 do 8 tys. ton rtęci. Mimo starań o redukcję emisji tej toksycznej substancji jej ilość w morzach i oceanach może znacząco wzrosnąć w najbliższych latach. Wszystko z powodu ocieplenia klimatu.
Rtęć to najbardziej toksyczny nieradioaktywny pierwiastek w przyrodzie. Według oceny ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia stanowi ona jedno z dziesięciu największych zagrożeń dla zdrowia publicznego. Głównym źródłem narażenia populacji na tę toksynę jest spożywanie żywności skażonej metylortęcią, organicznym związkiem tego pierwiastka. Powstaje on podczas procesów produkcji przemysłowej, jako jeden z efektów ubocznych, oraz w środowisku naturalnym, w rezultacie reakcji rtęci ze związkami wytwarzanymi przez bakterie – w wodzie, glebie lub roślinach.
Wyższe temperatury, więcej metylortęci
Szacuje się, że od czasu rewolucji przemysłowej poziom rtęci w światowym ekosystemie wzrósł o 200–500 proc. Głównym czynnikiem napędzającym ten wzrost jest spalanie paliw kopalnych, w szczególności węgla. Obecnie w oceanach znajduje się od 60 do 80 tys. ton rtęci pochodzącej z zanieczyszczeń generowanych przez działalność ludzką. Dwie trzecie tej ilości przypada na wody do głębokości tysiąca metrów. To o tyle istotne, że większość ryb trafiających na nasze stoły nie zapuszcza się poniżej tego poziomu.
Według wyników badania opublikowanych na łamach „Nature” w 2015 r. stężenie metylortęci w wodach do 100 metrów głębokości uległo potrojeniu od czasów rewolucji przemysłowej. Z A według wyników badania opublikowanych na łamach „Science Advances” w roku bieżącym – w nadchodzących latach może ono znacząco wzrosnąć. Wszystko za sprawą ocieplenia klimatu. Naukowcy ze szwedzkiego Uniwersytet w Umeå przeprowadzili eksperyment, który wykazał, że wzrost temperatury wód morskich i oceanicznych sprzyja powstawaniu metylortęci wskutek wzmożenia aktywności bakteryjnej. W cieplejszych akwenach przybywa materii organicznej i żywiących się nią organizmów. Ten proces przyciąga nowe gatunki drapieżników, które korzystają z tej obfitości. Zakres zmian może być rozległy. – Pojawienie się dodatkowego ogniwa w łańcuchu pokarmowym może dziesięciokrotnie przyspieszyć proces przekształcania rtęci w metylortęć – stwierdził dr Erik Bjorn, główny autor badania w wypowiedzi dla BBC News. Symulacje pokazują, że proces szczególnie intensywnie będzie zachodził w wodach półkuli północnej.
Według najbardziej pesymistycznego scenariusza przygotowanego przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) ilość materii organicznej w morzach i oceanach może zwiększyć się o 15–20 proc. do końca bieżącego wieku. To wiązałoby się z nawet siedmiokrotnym wzrostem stężenia metylortęci w zooplanktonie, stanowiącym pożywienie ryb i jadalnych (dla człowieka) skorupiaków morskich.
Rtęć atakuje mózg
Co to oznacza dla naszego zdrowia? Wzrost zapadalności na choroby układu nerwowego, immunologicznego, trawiennego i krążenia. W gruncie rzeczy skutki zwiększonej ekspozycji na metylortęć są o tyle trudne do przewidzenia, że jej toksyczne działanie może odbić się na niemal każdym aspekcie naszego zdrowia – z psychicznym włącznie. Związek ten wiąże się z białkami i wraz z krwią przenika do rozmaitych organów, głównie nerek, wątroby i mózgu. Zatrucie metylortęcią najszybciej odbija się na tym ostatnim. Może doprowadzić m.in. do uszkodzenia słuchu, wzroku, problemów z koordynacją ruchową oraz zaburzeń behawioralnych.
Wprawdzie ryzyko przyjęcia jednorazowej dawki metylortęci w ilości toksycznej wraz z pożywieniem jest niewielkie, ale związek ten, ze względu na długi biologiczny okres półtrwania, ma zdolność do bioakumulacji – może pozostawać w organizmie przez długi czas i powodować w nim uszkodzenia. Badania wykazują również, że toksyna ta może przenikać przez łożysko do płodu. Narażenie dziecka na tę metylortęć na wczesnym etapie życia może mieć poważne następstwa, m.in. w postaci rozwoju chorób ze spektrum autyzmu.
Według szacunków amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) 75 tys. noworodków rocznie narażonych jest na zwiększone ryzyko rozwoju deficytów psychicznych wskutek nadmiernej ekspozycji na rtęć w życiu płodowym. Według danych organizacji ekologicznej Natural Resources Defense Council ta liczba może wynosić nawet 265 tys. Kalkulacje te dotyczą USA, jednak problem ma charakter globalny. „Migracja” rtęci w morzach i oceanach nie podlega ograniczeniom geograficznym. Toksyna swobodnie podróżuje przez łańcuch pokarmowy, zyskując najwyższe stężenia – w procesie tzw. biomagnifikacji – w organizmach dużych drapieżników, np. rekinów czy tuńczyków.
Skąd się bierze rtęć w środowisku?
Na światowej mapie obszarów największej emisji rtęci, dostępnej na stronie EPA, najbardziej „pomarańczowymi” regionami są Indie, Chiny, i Indochiny. Intensywność barwy odpowiada poziomowi emisji rtęci w roku 2010. Nieco mniej „gęste” kolory pokrywają Europę, w szczególności środkową. Ogniska „intensywnego pomarańczu” pojawiają się też w Afryce i Ameryce Południowej. Również Meksyk i wschodnia część Stanów Zjednoczonych mają „toksyczne” zabarwienie.
Przyczyn takiego rozkładu barw jest kilka, ale najważniejsza jest jedna: węgiel. Źródłem numer jeden światowej emisji rtęci są elektrownie oraz cementownie zasilane tym paliwem kopalnym. Do skażenia wydatnie przyczynia się również przemysł chloro-alkaliczny, wykorzystujący rtęć w procesie produkcji chloru i zasad, a także spalarnie śmieci i kopalnie złota (głównie te z krajów Trzeciego Świata), używające rtęci do oczyszczania rudy. Warto zresztą nadmienić, że amerykańska gorączka złota z XIX w. miała spory udział we wprowadzeniu rtęci do ekosystemu. Pokaźne ilości tej toksyny wciąż wypłukiwane są z nieczynnych szybów.
Poziom emisji rtęci ma zredukować sporządzona w 2013 r. Konwencja z Minamaty, którą podpisało 136 państw, w tym Polska (24 września 2014 r.). Jej przepisy regulują kwestie związane z wydobyciem rtęci, jej uwalnianiem do atmosfery, wód i ziemi, handlem produktami ją zawierającymi oraz wykorzystaniem tej substancji w produktach i procesach przemysłowych. Niestety, jak czytamy na stronie MOS.gov.pl, „konwencja nie jest jeszcze obowiązująca ze względu na trwające w państwach – przyszłych stronach konwencji procedury ratyfikacyjne”.
Fot. Selamat Made/Flickr.