– Rosyjskie wydatki na zbrojenia są finansowane przez uzależnienie Europy od ropy. Za każdym razem, gdy napełniamy zbiornik, wysyłamy około 7 euro do Rosji. – to początek krótkiego raportu z 2018 roku, w którym organizacja Transport & Environment zwracała uwagę na korelację między przychodami Rosji z eksportu ropy do Europy, a zbrojeniami Moskwy.
W raporcie zamieszczono też wykres, który zwraca uwagę na korelację między zakupami ropy naftowej w Rosji, a tym, ile Moskwa ma pieniędzy na wydatki związane z wojskiem.
Sama organizacja Transport & Environment (Transport i Środowisko – red.) zajmuje się promowaniem w Europie tzw. czystego transportu. A więc przede wszystkim pojazdów z napędem elektrycznym i wodorowym, ale też autobusów, tramwajów i rowerów. Skupia się więc przede wszystkim na ekologii i szuka argumentów wspierających agendę, w której diesle trafią do lamusa.
Tę widać zresztą nawet w podsumowaniu krótkiego raportu, o którym mowa. W tym najpierw przedstawiono dane, by na końcu umieścić taki apel: „Ale jest perspektywa zakończenia finansowania militarnego supermocarstwa, które jest wrogie jej demokracji. Samochody elektryczne i wodorowe polegają na elektryczności, którą Unia Europejska może produkować lokalnie. Kupując do naszych samochodów energię wyprodukowaną na miejscu, stworzylibyśmy wzrost gospodarczy i 200 tys. miejsc pracy w Europie. Przesiadka na samochody elektryczne byłaby dobra dla rynku pracy, dobra dla kierowców, dobra dla naszej planety i obcięła fundusze dla reżimów, które grożą i próbują zdestabilizować naszą demokracja. To wygrana z każdej strony.”
Jednak agenda to nie wszystko, co ma tutaj Transport & Environment. Ma też sporo racji.
Import z Rosji wspiera zbrojenia
Dziś widać to o wiele lepiej niż cztery lata, kiedy próbowano zwrócić uwagę na zależność między naszym importem energii, a zbrojeniami Moskwy. Sprzedaż surowców zapewnia na ogół od 30 do 40 proc. rocznego budżetu Rosji (dokładne liczby zależą m. in. od cen ropy, gazu i węgla w danym roku). A to między innymi z niego finansuje się prace nad nowymi broniami oraz kupuje samoloty i czołgi. Także z niego opłaca się żołd i „ćwiczenia”.
Transport & Environment obliczał nawet, ile czołgów i samolotów można kupić za roczny import do poszczególnych krajów. Najwięcej rosyjskiej ropy trafia do portów Holandii. W 2016 roku wartość tamtejszego importu wyniosła ponad 25,5 mld dolarów. Można za to – skrupulatnie wyliczali autorzy opracowania – kupić 511 najnowszych samolotów Su-57 lub 6807 czołgów T-14 Armata. To nowa rosyjska konstrukcja, którą po raz pierwszy zaprezentowano w 2015 roku. Zdaniem wielu fachowców ma być lepsza od amerykańskiego M1A2 Abrams.
A rozmawiamy tylko o ropie i produktach na niej opartych. Polska w zestawieniu była… trzecia. Od Holendrów oddzielali nas tylko Niemcy. Analitycy T&E przeliczyli nasz roczny import ropy (i produktów petrochemicznych) z Rosji na 242 myśliwce Su-57 lub 3269 czołgów T-14 Armata. Z gazem i węglem byłoby ich jeszcze więcej, co widać choćby po opracowaniu Forum Energii, w którym policzono, ile wydaliśmy na import energii w ostatnich 20 latach. Był to ponad bilion złotych. Głównie z Rosji, która dostarczyła nam 87 proc. ropy naftowej i 72 proc. gazu ziemnego.
- Czytaj także: Tak Europa założyła sobie na szyję energetyczną pętlę
Im gorzej tym lepiej (dla Rosji)
Do tego sama energia, kiedy używać jej umiejętnie, jest bronią. A wygląda na to, że Władimir Putin wszedł na mistrzowski poziom, kiedy chodzi o jej wykorzystywanie w polityce międzynarodowej. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, że niezwykle służy mu podgrzewanie atmosfery i kręcenie kurkiem. Jedno i drugie podnosi ceny surowców na bardzo wysokie poziomy, a przychody Rosji (i jak twierdzą niektórzy samego Putina, który ma kontrolować między innymi część udziałów Gazpromu) bezpośrednio od nich zależą. Doskonale pokazał to ubiegły rok, który dla większości krajów Europy był bardzo trudny. Właśnie za sprawą rosnących cen energii i inflacji.
Jednak nie dla Rosji. Reuters podsumował niedawno, jak dobry był to rok dla rosyjskich finansów.
– Zarobki ze sprzedaży ropy i gazu były o 51,3 proc. wyższe niż zakładano. Jedynie w październiku Rosja na ich eksporcie zarabiała około 500 milionów dolarów dziennie.
– Przychody budżetu wzrosły z 18,72 biliona rubli w 2020 roku do… 25,29 bilionów.
– Nadwyżka na rachunku bieżącym doszła do 120 miliardów dolarów, a więc 7 proc. rocznego PKB. Rezerwy finansowe (w złocie i walutach) osiągnęły rekordowy poziom 630 miliardów dolarów, co stanowi równowartość dwuletniego importu do kraju. Solidną nadwyżkę zarejestrował też ubiegłoroczny budżet.
Rok był na tyle dobry, że w jego trakcie cofano planowane cięcia. Między innymi w wydatkach na tzw. „obronę narodową”. Bieżący ma być pod tym względem jeszcze lepszy. Wszystko przez ceny ropy i gazu.
Dodatkowe pieniądze idą na wojsko
Dodatkowe pieniądze zostaną wydane między innymi na zbrojenia. Zdecydowano się bowiem – informowała o tym „Rzeczpospolita” w tekście „Nowy budżet Rosji: zbrojenia kosztem leczenia. Putin podpisał ustawę” – obciąć wydatki na gospodarkę, politykę społeczną i służbę zdrowia. A zamiast tego przeznaczyć bardzo duże środki na propagandę oraz rekordowe na zbrojenia i siły bezpieczeństwa.
Wydatki zbrojeniowe mają wynieść… 3,51 biliona rubli. Blisko 15 procent całego budżetu kraju i trzy razy tyle, co na szkolnictwo wyższe. Wzmocnienie ich budżetu odbywa się między innymi kosztem pieniędzy na gospodarkę narodową. Z perspektywy Moskwy ma to sens. Taki, że obecnie Rosja ma dwa gospodarcze atuty. Jednym są surowce. Drugim armia. A używanie armii wspiera gospodarkę. Szczególnie, kiedy używa się jej do straszenia.
Odbywa się to bardzo prosto
Im wyższe ceny surowców, tym większe wpływy do rosyjskiego budżetu. Nic nie robi cenom surowców tak dobrze, jak poczucie zagrożenia. Na przykład wojną, w której udział miałby wziąć kraj dostarczający do Europy znaczącą część ropy, gazu i węgla. Zwiększanie zagrożenie podnosi więc ceny. Wyższe ceny to więcej pieniędzy. Więcej pieniędzy to możliwość dalszych zbrojeń. Lepiej wyposażone wojsko to jeszcze więcej zagrożenia. A więcej zagrożenia…
Zaklęte koło. Aż do momentu, w którym pojawiają się sankcje.
Choć i tutaj sprawa nie jest aż tak prosta, bo trzeba pamiętać i o tym, że dziś Rosja ma drugi duży rynek, na który może eksportować ropę, gaz i węgiel. To Chiny, których apetyt na energię szybko rośnie i w zasadzie nie ma tam górnego limitu zapotrzebowania. Ale mimo to trudno przewidzieć, jakie skutki mogłaby mieć wojna na Ukrainie i ich wprowadzenie. Dobrze wiadomo jedynie, że dopóki wszyscy się jej boją, to Putin może spokojnie liczyć pieniądze. I zbierać dolary, które później w znacznym stopniu pójdą na przykład na zakupy czołgów T-14 Armata.
I w ten sposób doszliśmy do miejsca, w którym można powiedzieć, że mądra transformacja energetyczna stała się polską i europejską racją stanu. To może być zaskakujące dla wszystkich tych, którzy przez lata nauczyli się myśleć, że ekologia to jedynie koszty, a Polską racją stanu są paliwa kopalne. Tak może było, ale już nie jest. Za zmianą przemawiają argumenty ekonomiczne, bo na przykład analitycy z Cambridge wyliczają, że aż 32 proc. ceny paliwa, którą płacimy za benzynę na stacji wypływa poza Unię Europejską. Ale też polityczne i dotyczące bezpieczeństwa kraju oraz wspólnoty. Nie tylko energetycznego.
Ekologia polską i europejską racją stanu
O tych mocno przypomniał w ostatnich miesiącach Władimir Putin, który nie tylko zagroził naszym sąsiadom, ale też rozegrał sytuację tak, by na niej zarobić i zdobyć pieniądze na zbrojenia. Tymczasem jest już prosta metoda, na ukrócenie strumienia pieniędzy, który płynie do kraju zachowującego się w ostatnim czasie po bandycku i w bardzo brzydki sposób pogrywającego z Europą i portfelami jej mieszkańców. Jest nią wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, a także energetyki jądrowej. Im więcej prądu produkujemy u siebie, tym mniej musimy go importować z zagranicy, w tym oczywiście z Rosji, od której kupujemy najwięcej. Ale także im mniej surowców energetycznych potrzeba na rynku, tym są one tańsze. A im tańsze są ropa i gaz, tym mniej czołgów T-14 mają Rosjanie.
W przypadku prądu w naszych gniazdkach sprawa jest dość prosta i alternatywy są oczywiste. Trzeba jak najszybciej i w jak największym zakresie wykorzystać moc atomu, słońca i wiatru. Kiedy chodzi o ropę jest trudniej, ale widać już światełko w tunelu. Te mogą zapewnić samochody elektryczne lub napędzane wodorem. A warto pamiętać i o tym, że mamy alternatywy, które są dostępne już dziś i wymagają jedynie większej niż dziś uwagi i mądrej polityki. To autobusy, tramwaje i kolej, które kiedy są atrakcyjne, skutecznie zmniejszają ilość ropy wlewanej do baków samochodów. Ze zmianą wiążą się oczywiście problemy i wyzwania, ale nie są to problemy nie do przeskoczenia.
A trzeba to zrobić, bo przemawia za tym znacznie więcej niż sama ekologia.
Ta bowiem, kiedy mądrze o niej myśleć, zbiega się dziś z racją stanu. Polską i europejską.
Fot. ID1974 / Shutterstock.com.