Osoby o niższym statusie ekonomicznym są bardziej narażone na skutki zdrowotne zanieczyszczeń powietrza. Tak wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie amerykańskiego rządu.
W polskich miastach, gdzie kożuch smogu w miarę równo okrywa „lepsze” i „gorsze” dzielnice, te różnice prawdopodobnie nie są aż tak wyraźne. Jednak na Zachodzie – a przynajmniej w Stanach Zjednoczonych – lokalne stężenia zanieczyszczeń powiązane są ze statusem ekonomicznym danej okolicy. Dowodzi tego badanie przeprowadzone przez naukowców z amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) i opisane na łamach czasopisma „Environmental Health Perspectives”.
W najgorszej sytuacji są czarnoskórzy
Analiza dotyczyła narażenia na cząsteczki PM 2.5. W Polsce ich źródłem są głównie procesy spalania paliw stałych w paleniskach domowych, na Zachodzie – transport i przemysł. Naukowcy zestawili dane EPA na temat lokalnych zanieczyszczeń powietrza z danymi na temat kondycji ekonomicznej gospodarstw domowych w poszczególnych dzielnicach amerykańskich miast. Okazało się, że osoby znajdujące się poniżej progu ubóstwa są o 1,35 raza bardziej narażone na oddziaływanie pyłów zawieszonych niż osoby powyżej tej granicy. W badaniu pojawia się również wątek rasowy. Dane wskazują, że narażenie na PM 2.5 w przypadku osób „kolorowych” jest wyższe o 1,2 raza niż wynosi wskaźnik dla grupy osób powyżej progu ubóstwa. W najgorszej sytuacji są czarnoskórzy, w przypadku których wskaźnik narażenia jest wyższy średnio o 1,54 raza.
Przyczyny tej zależności są dość oczywiste. Osoby o niższych dochodach zmuszone są do zamieszkiwania „gorszych” dzielnic. Gorszych m.in. w sensie mniejszej odległości od źródeł emisji zanieczyszczeń – czy to przemysłowych, czy transportowych. Ubóstwo nie pozwala im nie tylko na przeprowadzkę, ale również ochronę przed smogiem. W biedniejszych dzielnicach trudniej o systemowe działania zmniejszające narażenie na pyły, np. przez tworzenie terenów zielonych z drzewami i krzewami stanowiącymi naturalną barierę dla pyłów.
5000 przedwczesnych zgonów rocznie
Co gorsza, w wielu miejscach sytuacja nie ulega poprawie. Według badania z zeszłego roku w ciągu dekady w okolicach z najmniejszym odsetkiem białej populacji stężenia tlenków azotu wzrosły z poziomu 2,5-krotnie (2000 r.) do 2,7-krotnie (2010 r.) wyższego niż w dzielnicach zamieszkiwanych głównie przez białych. Największe różnice pod tym względem zaobserwowano w Kalifornii i na środkowym zachodzie USA. Według wyliczeń naukowców z University of Washington, gdyby mieszkańcy „kolorowych” dzielnic oddychali powietrzem tej samej jakości, co biali, co roku można by uniknąć średnio 5 tys. przedwczesnych zgonów spowodowanych chorobami układu krążenia.
Pocieszające jest to, że w ujęciu ogólnym sprawy mają się ku lepszemu. Od roku 1990 roczne stężenia NO2 dla całego obszaru Stanów Zjednoczonych spadły o 56 proc.
Fot. Andrius K / Shutterstock.com