Ostatnie tygodnie w Polsce były niezwykle suche. W lutym spadło niewiele deszczu, podobnie zresztą jak w marcu. Mamy najgorszą od dekady suszę, za którą odpowiada ocieplający się klimat. I choć teraz pogoda uległa zmianie, bo w niektórych miejscach zaczęło padać, nie oznacza to, że problem zniknie z dnia na dzień. Te opady to i tak przysłowiowa kropla w morzu potrzeb.
W dłuższej perspektywie jesteśmy poważnie zagrożeni. Problemem jest to, co dzieje się z naszymi glebami, na co uwagę zwraca dr hab. Bogdan Chojnicki, prof. UPP z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
- Czytaj także: Prof. Pomianek: Tylko 3 procent gruntów przeznaczamy pod uprawy bez nawozów sztucznych i pestycydów
Luty suchy jak Sahara
Zwykle o suszy mówimy w kontekście lata, wysokich temperatur. Tym razem jednak zaczęła rozwijać się… zimą, co jest bardzo złą wiadomością. To właśnie zima jest porą, kiedy wody gruntowe i powierzchniowe są uzupełniane, ale tym razem tak nie było. Podobnie działo się jesienią ubiegłego roku. W rezultacie mamy niedobory – niski poziom wód w rzekach i jeziorach.
Choć luty jest miesiącem, kiedy zwykle opady nie są duże, to poprzedza go większa ich ilość w grudniu i styczniu. Oczywiście są to i powinny to być opady śniegu. Tymczasem śniegu prawie w ogóle nie było.

Luty nie był ciepły. Kłopot jednak w tym, że był suchy. Są miejsca, w których przez cały miesiąc nie spadła ani jedna kropla deszczu. Tak było np. w Opolu. Jak możemy zauważyć na powyższych mapach, w Polsce było obszarów, gdzie miesięczne sumy opadów ledwie sięgały 10 mm. W praktyce opady te kształtowały się na poziomie kilku milimetrów, a więc tylko kilka litrów wody spadło na dany metr kwadratowy w ciągu całego miesiąca.
Mamy do czynienia z suszą hydrologiczną
Marzec to pierwszy miesiąc wiosenny, kiedy przyroda budzi się do życia. Opady są wtedy ważne, szczególnie dla rolnictwa, gdyż sucha ziemia utrudnia wszelkie prace polowe związane z zasiewami.

Tymczasem pierwsza dekada marca była wybitnie sucha. W niemal całej zachodniej części Polski – od Śląska po Bałtyk – nie spadła ani jedna kropla deszczu. Druga dekada marca była niewiele lepsza. Takie warunki atmosferyczne doprowadziły do powstania suszy hydrologicznej. To stan, gdy mamy mało wody w rzekach. W związku z tym, poziom wody w korycie oraz jej przepływ jest niższy od średniej.

Susza hydrologiczna to okres, podczas którego zasoby wód powierzchniowych są obniżone. Powyższa mapa pokazuje stan polskich rzek w pierwszy dzień wiosny. W normalnej sytuacji większość odcinków rzek powinna być oznaczona kolorem żółtym, a więc stanem wód wysokich. Tylko miejscami stan powinien być średni. Jest jednak inaczej.
W ziemi jest za mało wody
Ilość wody w glebie jest mała. O tej porze roku obie mapy powinny być całe na niebiesko, wręcz mieć ciemnoniebieskie odcienie. Grunt powinien być nasycony wodą po zimie dzięki opadom śniegu. Tych niestety niemal nie było. A to oznacza, że w wielu miejscach gleby są suche.

– Mamy do czynienia z sytuacją, w której wchodzimy w sezon wegetacyjny ze znacznie niższymi zasobami wodnymi niż w ostatnich dwóch latach. Jeszcze nie jest bardzo sucho, ale w zagłębieniach terenu czy rowach nie widać wody. Innymi słowy, w wielu miejscach, w których w ciągu ostatnich dwóch wiosen zalegała woda, obecnie jest już sucho – mówi SmogLabowi prof. Bogdan Chojnicki.
Czy rolnictwo w Polsce jest zagrożone? Zły stan hydrologiczny Polski, jak wyjaśnia nasz rozmówca, jest dowodem, że w chłodnym okresie opady był na tyle małe, że w krajobrazie nie zgromadziła się duża ilość wody. Jednocześnie odpowiednio wysokie temperatury powietrza powodowały parowanie. – Pokrywa śnieżna z lutego szybko stopniała pod wpływem bardzo ciepłego początku marca – dodaje nasz rozmówca.
Biorąc to pod uwagę, należy myśleć o suszy rolniczej. Susza rolnicza pojawia się, gdy wilgotność gleby jest niedostateczna do zaspokojenia potrzeb wodnych roślin i prowadzenia normalnej gospodarki w rolnictwie. W tej chwili nie możemy jeszcze o tym mówić, gdyż prace w polu dopiero ruszają, roślinność dopiero budzi się do życia i zaczyna kiełkować. No i zaczyna w końcu padać deszcz. Na tym etapie rośliny nie wymagają jeszcze dużej ilości wody. To, co się działo zimą i przez prawie cały marzec nie przesądza o możliwej klęsce nieurodzaju. Pod warunkiem, że w kolejnych dniach i tygodniach będzie padać.
W dalszej perspektywie problem suszy nie zniknie
– Patrząc z perspektywy produkcji rolniczej, jeśli pojawią się odpowiednie duże opady, to odpowiednio wysoka produkcja żywności jest wciąż możliwa. Jednak w pesymistycznym wariancie z ograniczonymi opadami kiełkowanie, a potem wzrost roślin mogą być ograniczone – przestrzega prof. Chojnicki.
Klimat się ociepla, więc ryzyko wystąpienia poważnej, zagrażającej produkcji żywności suszy w Polsce jest realne.
– W poprzednim, najcieplejszym w historii pomiarów roku, wysoką temperaturę niejako przysłoniły nam letnie opady. Jednak w Polsce lata tak wilgotne jak 2024 nie są normą. W warunkach ciągłego wzrostu temperatury trzeba się liczyć, że wystąpienie dotkliwej suszy jest po prostu coraz większe. To powoduje, że obecny brak wody w krajobrazie sprawia, iż pozostaje liczyć na to, że opady w sezonie będą układać się w taki sposób, że niedobory wody nie będą dla rolnictwa problematyczne – tłumaczy SmogLabowi prof. Chojnicki.
Gleby będą coraz słabsze
Susza to nie tylko problem fizycznego niedoboru lub braku wody. Uderzający też w gleb. To, jakie będę plony, zależy między innymi od jakości gleb.
– Gleba w dużym uproszczeniu składa się z frakcji mineralnej i organicznej. O ile pierwszy składnik jest relatywnie stabilny, o tyle zawartość materii organicznej, która działa w glebie jak gąbka przytrzymująca wodę, zależy od tego ile resztek pożniwnych zostawiamy na polu oraz jak jest temperatura i wilgotność gruntu – wyjaśnia naukowiec.
Należy jednak zauważyć – jak tłumaczy, że w przypadku gleb mineralnych, to zmniejszanie resztek pożniwnych wynikające ze stosowania monokultur oraz ustawiczny wzrost temperatury sprawiają, iż trzeba dokładać coraz większych starań o utrzymanie odpowiedniej ilości materii organicznej w gruncie. – W przeciwnym wypadku wzrost temperatury powoduje coraz szybszy jej rozkład, a tym samym ograniczanie zdolności retencyjnych gleb – tłumaczy poznański naukowiec.
– Inaczej jest w przypadku gleb organicznych, gdzie osuszanie wynikające z działalności człowieka (np. pogłębianie rowów melioracyjnych na łąkach) a także redukcja zasobów wodnych wynikających ze zmiany klimatu powodują ubytki materii organicznej w profilu glebowym – wyjaśnia dalej prof. Chojnicki.
Zwraca przy tym uwagę, że w tym przypadku mamy do czynienia z „bezpowrotną zamianą materii organicznej w dwutlenek węgla, którego wzrost stężenia w atmosferze wywołuje dodatkowe ocieplanie się klimatu.”
– W ten sposób nieodpowiednia dbałość o gleby w warunkach coraz większych niedoborów wody w krajobrazie czynni produkcję rolniczą coraz bardziej podatna na zmianę klimatu – puentuje badacz.
- Czytaj także: Drzewa w rolnictwie remedium na problemy z suszą?
–
Zdjęcie tytułowe: PeterCam/Shutterstock