Ostatnie dwa tygodnie upłynęły w antysmogowym świecie pod znakiem dwóch ważnych informacji. Pierwszą były medialne doniesienia o tym, że Polska może stracić miliardy złotych na walkę z zanieczyszczeniem powietrza, ponieważ zrobiła program, który nie działa i nie bardzo chce go naprawić. Drugą jest raport Polskiego Alarmu Smogowego, który ustalił, że Inspekcja Handlowa w zimie pobrała zero próbek węgla, którego jakość miała kontrolować.
Program „Czyste Powietrze” był ogłaszany z dużym przytupem, ponieważ miał być kluczowym elementem rządowych działań na rzecz poprawy jakości polskiego powietrza. Zapowiadano przeznaczenie na niego dużych środków. Zrobiono ładne broszury. Zorganizowano nawet spotkania w gminach, w czasie których specjaliści doradzali ludziom, co trzeba zrobić, by skorzystać z obiecanych dotacji. Przy czym nie kryli jednak obaw dotyczących tego kto i jak obsłuży zakładaną liczbę wniosków, bo – dało się usłyszeć – bez znaczącego wsparcia się tutaj na pewno nie obejdzie. Jeżeli, oczywiście, program ma działać. Ich obawy okazały się słuszne, bo kiedy skończył się etap rozdawania broszur, okazało się, że wsparcia brakuje i program w praktyce nie funkcjonuje.
Inaczej nie da się bowiem skomentować tego, że w połowie czerwca – czym na Twitterze chwalił się (sic!) rzecznik Ministerstwa Środowiska – było podpisanych zaledwie 13,5 tys. umów o dofinansowanie. To kropla w morzu potrzeb, bo zakładany cel mówił o kilku milionach domów. Ale lepsze niż liczby wyobrażenie o tym, że nie ma powodów do zadowolenia, daje przykład. W samej tylko aglomeracji krakowskiej jest w tej chwili ponad 45 tys. „kopciuchów”, które trzeba wymienić. Co oznacza, że prowadzące sztandarowy rządowy program ministerstwo, chwali się sukcesem, bo w całym kraju podpisało umowy wsparcia na wymianę liczby kopciuchów, która jest równa 1/3 tego, co trzeba zrobić jedynie w 14 gminach okalających jedno z wielu polskich miast.
Doprawdy – chapeau bas Panie Ministrze.
Po 9 miesiącach działania #CzystePowietrze dowiadujemy się, że cel na pierwszy rok to nie 400 000 obsłużonych inwestycji… a jedynie 100 000 złożonych wniosków. Złożonych, a nie obsłużonych. Cel na 10 lat to wymiana 4 milionów kopciuchów… @PawlowskiJakub @WantuchDominika https://t.co/RczVqspZ5m
— Polski Alarm Smogowy (@alarm_smogowy) July 3, 2019
O tym jednak, że „Czyste Powietrze” to w obecnym kształcie pic na wodę, który w praktyce nie działa i zdaje się służyć głównie do tego, żeby nie wydać pieniędzy, które się obiecało w chwili, kiedy trzeba było się pochwalić zdecydowanymi działaniami, przez ostatnie dwa tygodnie napisano i powiedziano sporo. Nie widzę więc wielkiego sensu w powtarzaniu tego samego, co celnie powiedzieli już inni. Zamiast tego chciałbym powiedzieć, że dostrzegam tutaj jeszcze przynajmniej jedną rzecz, która każe mi zdjąć czapkę z głowy przed urzędnikami Ministerstwa Środowiska oraz innymi prowadzącymi ten program.
Rzecz w tym, że z doniesień prasowych wynika, iż unijne instytucje straciły cierpliwość i postanowiły to pokazać, ponieważ zmęczyła ich i wystraszyła polska biurokracja oraz niemoc w usprawnianiu niesprawnych procedur. A wystraszenie biurokracją organizacji, która swego czasu postanowiła uregulować krzywiznę banana to rzecz, która naprawdę bardzo mi zaimponowała.
Chapeau bas Panie Ministrze.
Zero pobranych próbek
Bardzo interesujący jest też raport Polskiego Alarmu Smogowego, który odbił się jednak mniejszym echem. Wynika bowiem z niego, że państwo nie zadbało o skuteczny mechanizm kontroli przepisów wprowadzających normy jakości dla węgla sprzedawanego do gospodarstw domowych. Inspekcja Handlowa, która miała to kontrolować i która otrzymała na to już nawet pierwsze pieniądze, przez cztery miesiące ostatniej zimy pobrała bowiem do kontroli równe zero (sic!) próbek węgla. Co oznacza tyle, że reforma wprawdzie jest, ale jednak nie do końca. To być może się zmieni, ale smutne jest jednak to, że w państwie, które podobno miało już nie być z dykty, każda reforma zaczyna się od zrobienia jej na niby. A dopiero, kiedy okazuje się, że takie na niby nie przechodzi, jest nadzieja na realną zmianę.
Więcej o raporcie przeczytacie TUTAJ.
Rozliczenie lata na początku zimy
Co gorsza taka realna zmiana wymaga tego, by na bieżąco kontrolować polityczne deklaracje i jakość pozorowanych reform. W kwestii smogu jest to szczególnie męczące, ponieważ wszystko odbywa się zgodnie z dość regularnym i powtarzalnym rytmem. Kiedy przychodzi zima, a wraz z nią smog, który trafia na czołówki gazet, politycy uznają, że trzeba zabrać się za działanie i przynajmniej coś zadeklarować. Deklarują więc, obiecują i zapowiadają. Później jednak robi się cieplej, zainteresowanie opinii publicznej tematem znacząco się zmniejsza, więc zaczynają się problemy z realizacją deklaracji, obietnic i zapowiedzi. Raz na czas próbuje się zresztą też robić rzeczy, które są z nimi całkowicie sprzeczne lub przeprowadza reformy na niby, który z jednej strony są, ale tak naprawdę ich nie ma, bo w praktyce nie działają. To oczywiście męczące, bo żadnej sprawy nie da się zamknąć i wracać trzeba nawet do tych, które z pozoru są już załatwione.
I rzecz w tym, że koledzy i koleżanki z Polskiego Alarmu Smogowego robią to przeprowadzając co kilka miesięcy ocenę działań rządu w sprawach jakości powietrza, która zwykle kończy się hokejowym wynikiem „dla” smogu. Być może, myślę sobie patrząc na to, warto spróbować ich namówić, by zmienić formułę pierwszej jesiennej oceny. Tej, która zwykle jest prezentowana, kiedy zaczyna się sezon grzewczy. Tak by zamiast oceniać cały kilkunastopunktowy rządowy program, w którym przynajmniej część pozycji nie ma większego znaczenia, skupić się na najważniejszych obietnicach poprzedniej zimy i tym, jak je zrealizowano lub częściej zaniedbano w miesiącach lata.
Czyli, mówiąc krótko, wypunktować po prostu największe zaniedbania z okresu, kiedy nikt rządowi na ręce nie patrzył, w czasie kiedy wszyscy na nie patrzą. Tak, by w sezonie grzewczym było wiadomo, dlaczego Polska znowu się dusi, kto dokładnie za to odpowiada i do kogo mieć pretensje. Może to chociaż trochę pomoże.