Nowe badania przeprowadzone na Antarktydzie pokazują, że nie ma już żadnych szans na przetrwanie niektórych lodowców. Na uwagę zasługuje lodowiec Thwaites, który jak to ujął jeden z badaczy, „trzyma się już paznokciami”. Rozpad lodowców na Antarktydzie oznacza druzgocący w skutkach wzrost poziomu światowego oceanu.
Ostatecznie skazany na zagładę
Liczący 190 tys. km2 lodowiec Thwaites znajduje się na Antarktydzie Zachodniej, która już od dłuższego czasu mocno przykuwa uwagę naukowców. Najnowsze badania opublikowane w czasopiśmie Nature Geoscience pokazują, że lodowiec ten jest już skazany na zagładę. Niezależnie od tego, jakie działania podejmie ludzkość, będzie trzeba się liczyć z konsekwencjami jego rychłego rozpadu. Co więcej, już w 2014 roku inny zespół badawczy ocenił na przykładzie sąsiedniego Pine Island perspektywę nieuchronnego rozpadu. Naukowcy prowadząc serię badań dna oceanicznego, ocenili, że Pine Island zmierza ku zagładzie. W ostatnich latach można było obserwować, jak z tego lodowca odpadają znacznych rozmiarów góry lodowe.
Do wniosku co do kwestii upadku lodowca Thwaites doszedł zespół badawczy pod kierunkiem Alastaira Grahama, oceanografa z Uniwersytetu Południowej Florydy. Podstawą takiej oceny było niezwykle dokładne mapowanie dna Oceanu Południowego w obrębie tego lodowca. Za stworzenie dokładnych, tzw. batymetrycznych map posłużył przypominający torpedę autonomiczny dron. Urządzenie obsługiwane przez naukowców z Uniwersytetu w Göteborgu w Szwecji, przez 20 godzin z dużą dokładnością skanowało dno morskie. „To było pionierskie badanie dna oceanicznego, możliwe dzięki niedawnym postępom technologicznym w autonomicznym mapowaniu oceanów i odważnej decyzji fundacji Wallenberga o zainwestowaniu w tę infrastrukturę badawczą”, powiedziała Anna Wåhlin, oceanografka z Uniwersytetu w Göteborgu.
W przeszłości różnie bywało, ale było spokojnie
Dzięki temu naukowcy mogli ocenić, jakim procesom glacjalno-geologicznym było poddawane dno morskie. Badacze analizowali przypominające żebra formacje skalne, znajdujące się około 700 metrów pod wodą. Na ich podstawie badacze stwierdzili, że w pewnym momencie w ciągu ostatnich 200 lat, w czasie krótszym niż pół roku, czoło lodowca straciło kontakt z grzbietem dna morskiego. W wyniku tego zaczęło się cofać się w tempie ponad 2,1 km rocznie, czyli dwa razy szybciej niż udokumentowane za pomocą satelitów tempo w latach 2011-2019. „Nasze wyniki sugerują, że impulsy bardzo szybkiego odwrotu wystąpiły na lodowcu Thwaites w ciągu ostatnich dwóch stuleci, a być może tak niedawno, jak w połowie XX wieku”, powiedział Graham.
Te zmiany mogły mieć wcześniej przyczyny jak najbardziej naturalne. Dowodem tego są inne badania, które zostały przedstawione w tym roku. Na podstawie analiz zalegających na dnie szczątków muszli skałoczepów i kości pingwinów naukowcy ustalili, co się działo z lodowcem Thwaites. Okazało się, że przez tysiące lat Thwaites był względnie stabilny, a teraz topi się najszybciej od 5,5 tys. lat. Dowodem tych badań miał być zmieniający się lokalnie poziom morza, kiedy lodowiec cofał się. W wyniku tego podłoże, na którym spoczywał wcześniej lodowiec, się podnosiło. Odsłaniały się wyspy, na których żyły m.in. pingwiny. Obecnie naukowcy obserwują dramatyczne tempo podnoszenia się skał, na których lodowiec się wycofuje.
„Trzyma się już paznokciami”
Owe szybsze niż w ostatnich latach tempo cofania się lodowca nie oznacza, że problem jest mniejszy. Kilkadziesiąt lat temu miał miejsce dopiero początek reakcji klimatu na wcześniejsze i tak już wtedy duże emisje CO2 do atmosfery. Zmiany na tym lodowcu postępują i są nieuchronne z punktu widzenia postępującego globalnego ocieplenia.
„Thwaites trzyma się dziś naprawdę paznokciami i powinniśmy się spodziewać, że w przyszłości zobaczymy duże zmiany w krótkim czasie – nawet z roku na rok – gdy lodowiec cofnie się poza płytki grzbiet w swoim podłożu”, powiedział geofizyk morski i współautor badania Robert Larter z British Antarctic Survey. Mówiąc o przyszłości Larter ma na myśli najbliższe kilka lat. O tym, że coś może się stać z antarktycznymi lodowcami, było wiadomo już w latach 80. XX wieku. Jednak nauka nie dysponowała wtedy technicznymi możliwościami, by dokładniej przyjrzeć się sprawie.
Jak wyjaśnił Graham, wcześniej naukowcy sądzili, że lodowce są powolnymi, nieruchomymi wręcz tworami. W XX wieku myślano, że nawet w sytuacji wzrostu globalnej temperatury lodowce pozostaną, jak to ujął autor badania „ospałe”. Czyli, że reakcja na zmianę klimatu będzie trwać setki lat. Proces badawczy prowadzony przez Grahama, który rozpoczął się w 2019 roku pokazuje dziś, że tak nie jest.
Wyrokiem będzie drastyczny wzrost poziomu oceanów. To wyrok dla ludzi.
Według ONZ prawie 40 proc. ludności świata mieszka w odległości nie większej niż 100 km od morza. Ponad 600 mln ludzi na świecie żyje na terenach znajdujących się poniżej 10 m. npm. Jest więc oczywiste, że miliony ludzi na Ziemi są zagrożeni z powodu topniejących lodowców. Sam tylko Twaites może dać wzrost poziomu morza o ponad 60 cm. Dlatego został nazwany”lodowcem zagłady”. Już sam taki wzrost byłby ogromną katastrofą dla milionów ludzi na całym świecie. Naukowcy nie mają pewności, jak bardzo wzrośnie poziom mórz na świecie. Najnowsze szacunki mówią, że cała Antarktyda tylko do końca tego stulecia może wywindować poziom światowego oceanu o 145 cm.
Taka sytuacja będzie równoznaczna z zalaniem wielu nadbrzeżnych miast na świecie, takich jak Miami, Wenecja czy Dubaj. ONZ szacuje, że potencjalne koszty szkód w samych tylko portach i przystaniach, spowodowanych przez podnoszący się poziom morza, mogą wynieść aż 111,6 mld dolarów do roku 2050. Natomiast do końca tego wieku 367,2 mld dolarów.