Trawlery mogą przyczyniać się do emisji gazów cieplarnianych w większym stopniu niż samoloty. Wszystko przez uwalnianie do wody pokładów węgla uwięzionych w dnie. Zmniejsza on zdolność oceanów do absorpcji dwutlenku węgla z atmosfery.
W 2019 r., czyli jeszcze przed pandemicznym „uziemieniem”, ilość dwutlenku węgla uwolnionego do atmosfery przez światowy przemysł lotniczy wyniosła niecałą gigatonę. To ok. 2,8 proc. globalnych emisji pochodzących ze spalania paliw kopalnych. Mniej więcej w podobnym stopniu za emisje CO2 odpowiada trałowanie denne – technika stosowana w rybołówstwie. Tak wynika z badania zaprezentowanego w marcu tego roku na łamach czasopisma „Nature”. Naukowcy wykazali, że statki rybackie korzystające do połowu z włoków dennych mogą przyczyniać się do uwalniania od 0,58 do nawet 1,47 gigatony CO2 rocznie. Jak to możliwe?
Na dnie oceanu uwięzione są gigantyczne ilości węgla
Dno oceaniczne to największy rezerwuar węgla na świecie. Podczas trałowania dennego sieci ciągnięte są po dnie lub blisko dna. To powoduje wzburzenie zalegających tam osadów, złożonych m.in. ze szczątków organizmów morskich. W efekcie do wody trafiają duże ilości węgla. Ten wprawdzie nie zostaje uwolniony bezpośrednio do atmosfery, ale zmniejsza zdolność mórz i oceanów do „wychwytywania” CO2 z powietrza. Nasilenie procesu zależy m.in. od tego, w jakim stopniu wody głębinowe ulegają przemieszaniu z wodami powierzchniowymi.
Czytaj także: Tory i drogi przez parki, bagna, dolinki. Projekt CPK wywołuje kontrowersje
Zespół naukowców z National Geographic Society pod kierownictwem dr Enrica Sali przeanalizował dane satelitarne opisujące intensywność trałowania na światowym oceanie. Powiązał je z wyliczeniami na temat ilości węgla unoszonego z oceanicznego podłoża przez trawlery. Badacze ustalili, że trałowanie odbywa się na powierzchni 4,9 miliona kilometrów kwadratowych (ok. 1,3 proc. powierzchni światowego oceanu). W ciągu pierwszego roku trałowania emisja dwutlenku węgla, do której przyczynia się wzburzenie osadów, sięga 1,47 gigatony. Po dziewięciu latach spada do 0,58 gigatony, ponieważ zasoby węgla ulegają stopniowemu wyczerpaniu – choć są również stopniowo odtwarzane wraz z opadaniem materii organicznej na dno. Według uczonych ten poziom emisji może się utrzymać nawet do 400 lat trałowania.
Mimo że 1,47 gigatony CO2 odpowiada jedynie 0,02 proc. węgla znajdującego się w osadach dennych, to jednak stanowi ekwiwalent od 15 do 20 proc. atmosferycznego dwutlenku węgla pochłanianego co roku przez morza i oceany. Odpowiada również poziomowi ubytku węgla z gleb spowodowanemu przez rolnictwo.
Oceany można i należy chronić. Kluczowa jest wola polityczna
Badanie zespołu pod kierownictwem dr Sali to pierwsze opracowanie wskazujące na związek trałowania dennego i zmian klimatycznych. Poza wyliczeniami analiza zawiera również wskazówki dotyczące ochrony życia morskiego i sposobu na zwiększenie połowów przy jednoczesnym ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Obecnie jedynie 7 proc. oceanu podlega różnym formom ochrony. Zdaniem autorów raportu wytyczenie obszarów strategicznych, np. regionów intensywnego, przemysłowego połowu czy specjalnych stref ekonomicznych, mogłoby zapewnić korzyści zarówno z punktu widzenia produkcji żywności, jak i bioróżnorodności i ochrony klimatu.
Zespół Sali opracował algorytm umożliwiający zidentyfikowanie regionów, których ochrona przyniosłaby największe pożytki. Do sukcesu kluczowa jest jednak wola polityczna. W szczególności ze strony państw, które w największym stopniu przyczyniają się do emisji CO2 spowodowanej trałowaniem. Są to: Chiny, Rosja, Włochy, Wielka Brytania, Dania, Francja, Holandia, Norwegia, Chorwacja i Hiszpania.
– Ekosystemy oceaniczne ulegają degradacji z powodu nadmiernej eksploatacji łowisk, niszczenia siedlisk i zmian klimatycznych – mówi dr Sala. – Możemy to naprawić, jeśli uda nam się zachęcić rządy do współpracy w celu objęcia ochroną co najmniej 30 proc. oceanu do 2030 r. – przekonuje.
Zdjęcie: NarisaFotoSS/Shutterstock