Chcesz stracić wiarę w ludzi? Poczytaj komentarze w internecie.
W ostatnim czasie polecam szczególnie te dotyczące proponowanych przez Rzecznika Praw Obywatelskich zmian w prawie, które mają zapewnić pieszym jasne pierwszeństwo na przejściach dla pieszych. Ale też wszystkiego, co przy tej okazji mówi się o ruchu drogowym w Polsce.
A przede wszystkim komentarzy – nie napiszę kierowców, bo przecież nie o kierowców chodzi, a co najwyżej o ich niewielką część – niektórych na zabój zakochanych w swoich samochodach użytkowników polskich dróg. Otóż każda informacja tego rodzaju, każde pytanie i każda statystyka pokazująca, jak bardzo odstajemy tutaj od krajów zachodniej Europy, wywołuje falę wpisów, które tłumaczą, jakie są przyczyny obecnego stanu rzeczy i że to wina pieszych.
Wynika z nich dokładnie, że:
– ulice polskich miast są pełne matek z dziećmi oraz emerytów, którzy tylko czyhają na biednych kierowców, by wskoczyć im pod koła i dać się zabić; wiadomo, że po to ludzie wychodzą z domu;
– danie większych uprawnień pieszym spowoduje większą, a nie mniejszą liczbę zgonów, bo ci przestaną uważać i będą jeszcze chętniej wskakiwać pod koła jeżdżących szybko, ale bezpiecznie;
– należy zaostrzyć przepisy, bo jak pieszy będzie się bał, to nie sprowokuje, żeby go zabić;
– trzeba edukować pieszych, że nie mają pierwszeństwa na przejściach, żeby grzecznie czekali, aż samochód spokojnie przejedzie;
– trzeba (to jednak widziałem tylko raz) brać pod uwagę, że taki kierowca może być pijany, a wtedy nie zareaguje na czas i pieszego z pierwszeństwem zabije;
– zabici na drogach piesi są sami sobie winni, bo wtargnęli na jezdnię lub patrzyli w smartfona.
Co do ostatniego chciałbym powiedzieć, że kara śmierci nie wydaje mi być adekwatną za wejście na pasy w niewłaściwym momencie. A to że z pewną satysfakcją da się licytować tutaj na winę, jest zwyczajnie smutne. Pomijając już nawet to, że niemądre, bo akurat jest to licytacja, którą łatwo przegrać. Nietrudno w końcu wskazać, że gros wypadków śmiertelnych, to wypadki na przejściach dla pieszych, a w 2017 roku ludzie ginęli pod kołami nawet na chodnikach (17 przypadków). Ale nie dlatego to piszę, żeby się licytować, więc daruję sobie wyliczankę. Wprawdzie zgadzam się z Januszem Wojciechowskim, kiedy on o tej dyskusji, w którą mocno się zaangażował, pisze tak:
Tak, dzisiejsza Ewangelia jest właśnie o tych, którzy jak usiądą za kierownicę, to u bliźniego pieszego i telefon w ręku i źdźbło w oku widzą, a w swoim oku ani belki, ani pieszego czekającego na przejście nie dostrzegają… https://t.co/dd0cPNePXt
— Janusz Wojciechowski (@jwojc) March 3, 2019
Ale jednak wydaje mi się, że ucieka nam w tej rozmowie, w której ludzie dzielą się na dwa obozy podzielone nieprzekraczalnym murem, jedno istotne pytanie, które powinno wszystkich łączyć, a nie dzielić.
Jest bowiem tak, że na polskich drogach – jak na miejsce na świecie, w którym się znajdujemy – ginie wyjątkowo dużo ludzi i wyjątkowo dużo pieszych. Jednocześnie są rozwiązania, które sprawdziły się w zachodniej Europie, po której jakoś specjalnie gorzej niż po Polsce się nie jeździ. Pomagają proste rozwiązania infrastrukturalne, przemyślane ograniczenia prędkości, jasno określone pierwszeństwa i kilka innych rzeczy. Żyje się tam z nimi całkiem dobrze i nie bardzo widać, żeby ktoś był na ich wdrażaniu stratny. Raczej wszyscy korzystają, a kilkaset – w porównaniu ze polską drogową wolnością – osób zachowuje w każdym roku życie.
Pytanie brzmi więc tak: dlaczego skoro znamy rozwiązania, które są sprawdzone i pozwalają zmniejszyć liczbę ludzi, którzy giną na drogach – w tym wypadku pieszych, ale przecież nie tylko – a ich wdrożenie niewiele kosztuje, nie chcemy tego zrobić?
Lub mówiąc krócej, dlaczego skoro wiemy, jak się nie zabijać, to wciąż to robimy?
Na dyskusji nikt nie straci. Na przemyślanych zmianach też. Za to wszyscy zyskują. Tym bardziej wszyscy, że sięgnę po komunał, kierowcami bywamy, a pieszymi jesteśmy. Są w życiu gorsze rzeczy niż konieczność zwolnienia przez przejściem dla pieszych. Na przykład pogrzeb człowieka, który na tym przejściu zginął.