Donald Trump ogłaszając „stan wyjątkowy” w amerykańskiej energetyce, może mieć nieco szczęścia. Wszystko dzięki nowym technologiom – rozwojowi OZE, elektromobilności i dobrej erze przemysłu łupkowego. Ceny ropy pozwalają na utrzymanie względnego dobrobytu. Pytanie, na jak długo?
Jedną z istotnych przyczyn światowego kryzysu finansowego z 2008 roku były rosnące ceny ropy. Jej wydobycie nie nadążało za rosnącym popytem, głównie ze strony Chin, co prowadziło do wzrostu cen „czarnego złota”. Rosnące ceny ropy skutkowały lawiną innych zdarzeń ekonomicznych, które przyniosły za sobą największy od co najmniej lat 70. XX wieku kryzys gospodarczy na świecie.
Na powyższym wykresie możemy zobaczyć, jak w ostatnich kilkudziesięciu latach zmieniały się ceny ropy.
Do pierwszych lat XXI wieku ropa była tania. Przyczyny były dwie: względnie mały popyt i dostępność surowca. W latach 90. XX wieku Chiny i kraje Azji Południowej były jeszcze słabymi, zacofanymi gospodarkami. Później się to zmieniło: chiny szybko się rozwijały, więc popyt na ropę rósł. To, zgodnie z prawami ekonomii, wymuszało wzrost cen, gdyż podaż musiała z coraz większym trudem nadążać za popytem. Jednocześnie szybko kończyły się łatwe do wydobycia złoża. Era leżącej płytko pod powierzchnią Ziemi, lekkiej, niezbyt zanieczyszczonej ropy bezpowrotnie minęła.
Taka sytuacja doprowadziła do kryzysu finansowego. Wzrost cen ropy zaowocował też nieopłacalnym wcześniej rozwojem przemysłu łupkowego. Chodzi o tzw. horyzontalne szczelinowanie hydrauliczne, polegające na kruszeniu skał łupkowych, w których uwięzione są ogromne ilości ropy. To kosztowna technologia, która nie może działać przy cenach na poziomie 20-40 dolarów za baryłkę.
Widmo świata bez ropy się oddaliło, a Trump może wiercić
I tu pojawia się Trump ze swoim hasłem „drill baby drill”, czyli w dosłownym tłumaczeniu: „wierć, kochanie, wierć”. Ten slogan wyborczy prezydenta USA dotyczy zmiany polityki w wydobywaniu paliw kopalnych (chociaż za pierwszej prezydentury zapowiedzi były podobne, lecz nie zostały zrealizowane).
– Ameryka znów będzie krajem produkcyjnym i mamy coś, czego żaden inny kraj produkcyjny nigdy nie będzie miał – największą ilość ropy i gazu ze wszystkich krajów na Ziemi – i zamierzamy to wykorzystać. Wykorzystamy to – mówił na swoim zaprzysiężeniu, 20 stycznia 2025 roku.
Dlaczego prezydent USA ma wiele szczęścia? Dlatego, że jeszcze 15 lat temu realny wydawał się kryzysy naftowy i tzw. peak oil, czyli moment, kiedy następuje szczyt wydobycia ropy. Po nim świat nie jest już zdolny do zwiększania wydobycia tego paliwa, wydobycie spada, gdyż kończą się złoża., a kolejne są coraz trudniejsze do pozyskania. W końcu ropa przestaje być opłacalna w wydobyciu, a ostatecznie rezerwy, które jesteśmy w stanie wydobyć – definitywnie się kończą. Następuje koniec świata, jaki znamy, czyli tego opartego o ropę naftową.
Do tej czarnej wizji jest jednak daleko.
– Sytuacja na rynku ropy i perspektywa podaż vs. popyt na kolejną dekadę, mocno się zmieniła. W szczególnością w związku z rewolucją łupkową w Stanach Zjednoczonych, które wydobywają najwięcej ropy na świecie. Także w związku z elektryfikacją transportu, która się szybko rozpędza i wyraźnie zmniejsza już zapotrzebowanie na paliwa ropopochodne – mówi zapytany przez SmogLab Marcin Popkiewicz, fizyk, redaktor naczelny portalu Ziemia na rozdrożu.
Zapotrzebowanie na ropę w ostatnich latach już prawie w ogóle nie rośnie. Dzięki temu ceny tego paliwa nie rosną. Wręcz przeciwnie – maleją. To oddala nas od ewentualnego kryzysu naftowego.
– Sytuacja ma ten miły efekt uboczny, że gałąź, na której siedzi Rosja, jest piłowana z dwóch stron z jednej przez Amerykanów ropą łupkową, a z drugiej przez Chińczyków – spadkiem cen elektromobilności. Z punktu widzenia emisji i klimatu ten pierwszy czynnik to presja na wzrost emisji, drugi na spadek – zauważa Popkiewicz.
Czy Trump w ogóle będzie mógł zwiększyć produkcję ropy?
Przemysł łupkowy wymaga wysokich cen, by mógł funkcjonować. Pojawia się więc pytanie, co się stanie jeśli Trump faktycznie doprowadzi do obniżenia cen? Czy dojdzie do perturbacji w amerykańskim przemyśle łupkowym? Według Popkiewicza to mało prawdopodobny scenariusz.
– Teraz łupki po konsolidacji w branży to nie tyle mali i niezależni inwestorzy, co Big Oil, nieźle zblatowany z Trumpem. Więc z jednej strony Trump chętnie obniżyłby ceny paliw na stacjach, co wyborcy w USA lubią oraz na rynkach międzynarodowych, czego Putin nie lubi. Z drugiej strony nie sądzę, żeby była to obniżka do poziomu, który zdewastuje zyski amerykańskich koncernów naftowych. Nie wiem, co siedzi w głowie Trumpa, więc to oczywiście tylko opinia – mówi Popkiewicz.
Niezależnie od dywagacji dotyczących ruchów nowego-starego prezydenta USA, ropa się kończy. Wyliczenia pokazują, że przy obecnym zapotrzebowaniu światowe rezerwy tego paliwa kopalnego starczą nam na 47 lat. A nowych, dużych złóż nie odkrywa się tak często, jak w ubiegłych dziesięcioleciach. Szacunki odnoszą się jednak do obecnego zapotrzebowania, a to w ciągu najbliższych lat zacznie się obniżać, niezależnie od tego, co zrobi Trump.
Trzeba sobie też odpowiedzieć na pytanie, czy Donald Trump w ogóle obniży ceny ropy, zwiększając produkcję tego surowca w USA. Dan Kammen, prof. energetyki na Uniwersytecie Kalifornijskim powiedział, że Trump mówi nieprawdę. W 2024 roku produkcja ropy w USA osiągnęła rekordowy poziom. Dalsze zwiększanie produkcji może okazać się wręcz niemożliwe z uwagi na możliwości przemysłu łupkowego. Kammen zgodził się, że USA powinny ogłosić krajowy stan wyjątkowy w energetyce, jednak z innego powodu.
– Musimy szybko przejść na czystą energię, zainwestować w nowe firmy w całych Stanach Zjednoczonych – powiedział Kammen mając na uwadze problem ocieplającego się klimatu.
Kryzys jest, ale klimatyczny. Kosztuje miliardy i powoduje ofiary
Naftowi producenci oczywiście się cieszą na wieść o planowanych działaniach Trumpa. Ekolodzy i klimatolodzy są innego zdania. Manish Bapna, dyrektor Natural Resources Defense Council powiedział, że nie ma żadnego kryzysu w energetyce, jest za to kryzys w klimacie.
Trump powiedział, że „znowu będziemy bogatym narodem, i to właśnie to płynne złoto pod naszymi stopami nam w tym pomoże”.
Tak może jednak nie być. Wystarczy popatrzeć, jakie szkody dla USA w ciągu ostatnich tygodni przyniosło za sobą globalne ocieplenie. Pożary w Los Angeles to 250 mld dolarów strat, w tym ludzkie tragedie. Śnieżyce i mrozy nad wybrzeżem Zatoki Meksykańskiej, za którymi stoi coraz wyższa temperatura w Arktyce, zabiły co najmniej 12 osób. Transport na wiele godzin został sparaliżowany. W drodze są potężne burze i tornada, które lada chwila nawiedzą USA w wyniku zderzenia się coraz cieplejszych mas powietrza z południa z zimnymi z północy. Obecność La Niña może przynieść silniejszy niż ubiegłoroczny sezon huraganów.
Tak więc nawet jeśli Ameryka zyska na eksporcie ropy, szybko straci na konsekwencjach jej spalania.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Chip Somodevilla