Donald Trump wypowiedział światu wojnę handlową. Co prawda na razie zawiesił podniesienie ceł na 90 dni, jednak z bardzo ważnym wyjątkiem. Ogromne cła obejmą jedną z największych gospodarek świata i jednocześnie największą na świecie fabrykę – Chiny. Czy w tej nieoczywistej wymianie ciosów, jak zwykle rykoszetem oberwie planeta?
Każda decyzja wpływająca na światową gospodarkę, wpływa na emisje CO2 oraz na rozwój odnawialnych źródeł energii. To dziś o tyle ważne kwestie, że od blisko dwóch lat żyjemy w świecie cieplejszym o 1,5 stopnia. To z kolei pierwszy „limit” ocieplenia ustalony w paryskim porozumieniu klimatycznym z 2015 roku. Nie został on jeszcze trwale przekroczony, ale na horyzoncie czai się kolejny, fundamentalny dla nas poziom ocieplenia – 2 stopnie.
Dlatego część komentatorów zastanawia się, co stanie się z Planetą, jeśli prezydent Trump na dobre rozpęta wojnę celną z całym światem. Już samo wycofanie się z porozumienia paryskiego niesie za sobą poważne konsekwencje. Według analiz, polityka Trumpa może doprowadzić do dodatkowych 4 miliardów ton emisji CO₂ w USA do 2030 roku, co odpowiada rocznym emisjom całej Unii Europejskiej i Japonii .
Ameryka nie będzie „great again”. Trwa przepychanka z Unią
Wojna celna nigdy nie kończy się dobrze, co pokazuje historia. Od wielu dekad świat dąży do znoszenia ceł, bo jest to dobre dla wspólnego rozwoju gospodarczego. W grę przecież wchodzi też fakt, że jesteśmy globalną wioską z globalnym łańcuchem dostaw, o czym dotkliwie przypomniała nam pandemia Covid, wprowadzając turbulencje na światowych rynkach.
Wojna, jakiej chce Trump będzie niosła za sobą szereg konsekwencji natury gospodarczej, społecznej i finansowej. Większość komentatorów jest ostrożna z prognozami, szczególnie biorąc poprawkę na impulsywne decyzje nowego-starego prezydenta USA. Zazwyczaj przedstawiają obraz, który wygląda mniej więcej tak: cła Trumpa nie sprawią, że Ameryka będzie „great again”. Takie ruchu raczej zaszkodzą tamtejszej gospodarce, i przede wszystkim nie sprawią, że cały przemysł wróci do USA.
Oberwało się też Unii Europejskiej. Republikanin zarzucił wspólnocie „przebiegłość” i twierdził, że została stworzona w celu wykorzystania Stanów Zjednoczonych. W odpowiedzi na decyzję USA o nałożeniu ceł na stal i aluminium, UE planowała wprowadzenie ceł odwetowych na amerykańskie towary o wartości 22 mld euro, z taryfami sięgającymi 25 proc. Jednak po ogłoszeniu przez Trumpa 90-dniowego zawieszenia nowych ceł (z wyjątkiem wspomnianych Chin), także UE zdecydowała się na wstrzymanie swoich środków odwetowych na ten sam okres, dając szansę na negocjacje.
Wcześniej Donald Trump wielokrotnie podkreślał, że Unia powinna zwiększyć zakupy amerykańskiej ropy i gazu. Na platformie Truth Social napisał: „Powiedziałem Unii Europejskiej, że musi nadrobić swój ogromny deficyt handlowy ze Stanami Zjednoczonymi poprzez zakup na dużą skalę naszej ropy i gazu. W przeciwnym razie będą cła na całego!!!”. Głowa USA argumentuje, że zwiększenie importu amerykańskich surowców energetycznych przez UE pomogłoby zredukować deficyt handlowy USA z Unią, który w 2022 roku wyniósł 131,3 miliarda dolarów .
W odpowiedzi na te żądania, niektórzy unijni przywódcy, jak przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, wyrazili gotowość do zwiększenia importu amerykańskiego LNG, co miałoby również na celu zmniejszenie zależności od rosyjskich surowców energetycznych . Inni europejscy liderzy, w tym były premier Włoch Enrico Letta, ostrzegali przed łączeniem kwestii energetycznych z groźbami taryfowymi, argumentując, że takie podejście może zaszkodzić relacjom transatlantyckim.
To się może skończyć recesją
– Osobiście nie wierzę w znaczące, dalekosiężne, pozytywne skutki dla amerykańskiego przemysłu. Wszystkie państwa wysokorozwinięte na pewnym etapie rozwoju skupiają się na wysokoprzetworzonej i wysokomarżowej produkcji przemysłowej oraz usługach, przenosząc mniej zaawansowaną technologicznie, a bardziej pracochłonną produkcję, do państw biedniejszych. Ten trend wyraźnie widać nie tylko w USA i UE, ale już nawet Chinach, skąd produkcja przenosi się np. do Wietnamu – komentuje zapytany przez SmogLab Barłomiej Derski, ekonomista i dziennikarz zajmujący się energetyką z portalu Wysokie Napięcie.
Nawet gdyby dało się ściągnąć przemysł z powrotem do USA, to problemem będzie brak rąk do pracy, których nie brakuje np. w Chinach.
– Nie ma co liczyć na to, że do USA zacznie w znacznym stopniu wracać choćby produkcja odzieżowa. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że poziom bezrobocia w USA jest niski, a polityka migracyjna ma być zacieśniana, co będzie wiązało się z niedoborami rąk do pracy, nawet gdyby inwestorzy chcieli się do USA masowo przenosić – uważa Derski.
Jakie będą skutki takiej polityki USA? Amerykański bank JP Morgan prognozuje globalną recesję jeszcze w tym roku. Ocenił to ryzyko na 60 proc. „Podwyżki ceł od początku administracji Trumpa są obecnie największą podwyżką podatków w USA od blisko 60 lat” – napisali ekonomiści z tego banku. „Miałoby to bezpośrednie konsekwencje dla wydatków gospodarstw domowych i przedsiębiorstw oraz skutki uboczne w postaci odwetu, spadku nastrojów biznesowych i zakłóceń w łańcuchu dostaw”.
Recesja oczywiście będzie oznaczała spadek poziomu życia przeciętnego Amerykanina. W przypadku wojny celnej wzrosną ceny towarów, bo wiele z nich jest sprowadzonych np. z Chin. Zdrożeją nie tylko samochody, ale też część żywności, bo nie wszystko produkowane jest w USA.
– USA odczują natomiast wzrost kosztów życia, wywołany wzrostem cen towarów, co rzeczywiście może grozić chwilową recesją, która – jak to zwykle bywa z amerykańskimi problemami gospodarczymi – rozleje się na resztę świata – mówi dalej dziennikarz portalu Wysokie Napięcie.
- Czytaj także: Człowiek Trumpa związany z branżą łupkową śmieje nam się w twarz. „13 baryłek ropy na osobę”
Co się stanie stanie z polityką klimatyczną?
Recesja w praktyce przekłada się na mniejszą niż zwykle konsumpcję. W rezultacie zmniejszają się emisje CO2 do atmosfery, bo mniej produkujemy. Z punktu widzenia działań na rzecz walki z globalnym ociepleniem powinno cieszyć. Jednak według opinii przedstawionej na portalu The Conversation w długoterminowej perspektywie wojna celna oznacza problem.
Po pierwsze skutkuje tym, że USA w jakimś stopniu będą musiały produkcję przenieść do siebie. Wszystkie buty, ubrania, zabawki czy części do samochodów produkowane są w krajach, w których metody produkcji są mniej emisyjne niż np. w USA. Sama produkcja wielu rzeczy nie wymaga dużego nakładu energetycznego, jeśli ma się dużą siłę roboczą. Oznacza to jednak wzrost emisji CO2. Po drugie, wojna celna przekładająca się na kryzys gospodarczy oznacza zły klimat inwestycyjny. Banki w takiej sytuacji niechętnie będą chciały udzielać kredytów oraz same inwestować na przykład w sektor OZE. To oznacza powrót paliw kopalnych, tym bardziej że te w wyniku działania recesji stanieją.
Czy tak będzie? Zdaniem naszego rozmówcy – niekoniecznie. Powodem ma być to, że dziś produkcja OZE jest tania.
– Jeżeli do tego dojdzie, ponownie zobaczymy chwilowy spadek cen paliw kopalnych – ropy, gazu i węgla, a w ślad za nimi także kosztów emisji CO2 w systemach handlu emisjami na całym świecie. – kontynuuje Derski. – Teoretycznie mogłoby to prowadzić do chwilowego wzrostu udziału tych paliw w miksach energetycznych, ale w rzeczywistości źródła odnawialne w większości nie mają kosztów zmiennych generacji, są więc najtańsze na rynku energii i produkują bez względu na aktualne ceny energii. Dlatego możemy jednocześnie zaobserwować spadek cen paliw kopalnych i energii, a jednocześnie spadek generacji energii i emisji z tych paliw – komentuje ekonomista.
Ameryka nie wywróci świata zielonej energii do góry nogami
USA pod względem rozwoju OZE nie są globalnym liderem. Tu, co ciekawe, prym wiodą Chiny, a do gry włączają się państwa, które jeszcze kilkanaście lat temu uważaliśmy za pozostające w tyle globalnej konkurencji.
Jeszcze 10-15 lat temu taka wojna celna stanowiłaby problem. Państwa wysokorozwinięte odpowiadały wtedy za 70 proc. światowego przyrostu mocy w energetyce słonecznej i 50 proc. w wiatrowej. Dziś jest inaczej. USA mają tylko kilkuprocentowy udział w globalnych inwestycjach w OZE. Według Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) do 2030 roku na rynkach OZE dominować będą gospodarki wschodzące. Ich udział w energetyce solarnej zwiększy się do 70 proc. i w wiatrowej do 60 proc.
Tanie OZE będą wypierały z roku na rok przemysł paliw kopalnych. – Wydaje się, że długofalowo to źródła odnawialne i magazyny elektrochemiczne energii będą nadal przejmować udziały w produkcji prądu praktycznie na całym świecie. Stają się po prostu coraz tańsze. Z kolei spadek cen paliw kopalnych będzie prowadzić do wstrzymania inwestycji w nowe wydobycie – uważa Derski.
Tu przykładem są same Stany.
– Warto spojrzeć choćby na Teksas, który zagłosował w większości za Donaldem Trumpem. Obecnie jest on jednym z największych na świecie inwestorów w farmy wiatrowe, fotowoltaiczne i magazyny energii. Dochodzimy do pewnego paradoksu, gdzie farmy wiatrowe zasilają kopalnie ropy naftowej w Teksasie, bo okazują się tańsze od spalania paliw ropopochodnych z własnej produkcji – zwraca uwagę Derski.
Zdjęcie tytułowe: digital777nomad/Shutterstock