Niedawno jedna z telewizji zaprosiła do porannego programu fizyka atmosfery, by „porozmawiać o najcieplejszym lutym w historii”. Profesor Szymon Malinowski zaproszenie przyjął, obiecał też powiedzieć o głębszej przyczynie obecnych anomalii pogodowych: narastającym kryzysie klimatycznym. Jednak chwilę później telewizja odwołała zaproszenie, bo w programie… „ma być pogodnie i optymistycznie”.
Profesor Szymon Malinowski jest fizykiem atmosfery i popularyzatorem nauki, jednym z założycieli portalu „Nauka o klimacie”. Jest także współautorem książek o poświęconych zmianie klimatu. Jako ekspert od tej tematyki jest często zapraszany do mediów. Parę tygodni temu Malinowski podzielił się w mediach społecznościowych następującą historią:
„Autentyczne. Dzwoni jedna z telewizji śniadaniowych”.
Telewizja: „Chcieliśmy porozmawiać o najcieplejszym lutym w historii”.
Malinowski: „Chętnie przyjadę, dziękuję za zaproszenie. Opowiem czego to sygnał w dobie narastającego kryzysu klimatycznego”.
„Zapraszamy o ósmej rano”.
„Będę.”
Pół godziny później telefon.
„To my jednak dziękujemy. Niech Pan się nie gniewa, ale ma być pogodnie i optymistycznie”.
„Nie patrz w górę”
Post wzbudził duży oddźwięk, miał ponad 500 udostępnień i około 200 komentarzy. Wiele z komentujących osób porównywało opisaną przez Malinowskiego sytuację z pewną sceną z filmu Don’t look up („Nie patrz w górę”). Jak pewnie Państwo wiecie, ta wyjątkowo czarna komedia opowiada o parze astronomów, próbujących ostrzegać społeczeństwo przed zbliżającą się do ziemi asteroidą.
W pewnym momencie bohaterowie zostają zaproszeni do popularnego programu telewizyjnego. Kiedy próbują wytłumaczyć prowadzącym (a przede wszystkim widzom), że upadek obiektu o średnicy kilku kilometrów spowoduje zniszczenie całej planety, dziennikarze obracają to w żart. „Staramy się mówić o złych informacjach wieściach w sposób lekki”, śmiejąc się, stwierdza jedna z osób prowadzących program.
Jak przyznają sami twórcy, „Nie patrz w górę” jest satyrą na obojętność rządów, polityków, celebrytów i mediów wobec kryzysu klimatycznego, a uderzenie asteroidy – alegorią katastrofy klimatycznej.
- Czytaj także: Prof. Szymon Malinowski: to się nie ma prawa zdarzyć – myślimy – bo jeszcze nigdy się nie zdarzyło
Czy media nie lubią złych wieści? Profesor Szymon Malinowski i odwołanie występu w TV
Wróćmy jednak do realnego świata, do naszej, polskiej rzeczywistości. Z jakiego powodu zapowiedź rozmowy o „narastającym kryzysie klimatycznym” wywołała w jednej z telewizji aż taki niepokój, że prof. Malinowskiemu anulowano zaproszenie?
Przecież jesteśmy na bieżąco i dokładnie informowani przez media o wypadkach komunikacyjnych, morderstwach, gwałtach, katastrofach, klęskach żywiołowych i wojnach. Informacje o takich wydarzeniach zwykle przyciągają naszą uwagę znacznie silniej niż te wiadomości pozytywne czy neutralne. Dlaczego?
Przystosowanie ewolucyjne
Ma to związek z ewolucją – jesteśmy mocno wyczuleni na wszelkie niebezpieczeństwa i zagrożenia i poświęcamy im dużo uwagi. Gdyby było inaczej, mniejsze byłyby nasze szanse na przeżycie.
Dlatego w mediach nie ma za wielu informacji o tym, że dobry nastolatek pomógł sąsiadce – staruszce w zakupach albo że przeprowadził niewidomą osobę przez ulicę. Dowiemy się natomiast, że jakiś człowiek obrabował emerytkę, albo ją wręcz, nie daj Boże, zamordował. I większość z nas z uwagą takiej wiadomości wysłucha.
A mediom – zarówno tym tradycyjnym, jak i społecznościowym – zależy przecież na przyciągnięciu i utrzymaniu naszej uwagi. Choćby dlatego, żebyśmy zobaczyli reklamy, które nam puszczają.
Tragedia jest fascynująca, dopóki nas nie dotyczy?
Skąd więc opór przed mówieniem o kryzysie środowiskowym i grożącej nam katastrofie klimatycznej? Tragiczne wydarzenia relacjonowane przez media zazwyczaj mają jednak lokalny, ograniczony charakter. Nie grożą też żadnymi globalnymi, apokaliptycznymi konsekwencjami. I przede wszystkim: nie dotyczą nas bezpośrednio.
Jest tak nawet w przypadku wojny w Ukrainie, choć jej przebieg, a przede wszystkim ostateczny wynik może mieć (i już ma) dla nas bardzo istotne implikacje.
Możemy więc bezpiecznie i bez silnych negatywnych emocji przyglądać się relacji o zatonięciu promu w Indonezji, trzęsieniu ziemi w Japonii, albo o zabiciu przez armię rosyjską kilkunastu ukraińskich cywili. A nawet o tragicznym wypadku drogowym gdzieś w Polsce.
Trudno uciec przed globalnym ociepleniem
Zmiany klimatyczne to jednak problem zupełnie innego rodzaju. Dotyczy nas wszystkich i nie bardzo da się od niego uciec. Większość z nas nie bardzo też wie co zrobić, jak poradzić sobie z wiedzą o tym, że Świat zmierza w stronę katastrofy. A przynajmniej niedługo będzie wyglądał zupełnie inaczej niż do tej pory.
Z perspektywy zwykłego człowieka sprawa wydaje się zupełnie beznadziejna, a nasze możliwości „ratowania świata” – praktycznie zerowe. Ci, którzy mają realny wpływ – politycy, wielki biznes, przemysł – robią zbyt mało, zbyt wolno i zbyt późno. Nadziei jest więc bardzo niewiele, a uczucie przygnębienia – praktycznie nieuniknione. Nic dziwnego, że coraz więcej osób, które dowiadują się, jak krytyczna jest nasza sytuacja, popada w „depresję klimatyczną”.
A depresja i przygnębienie nie jest przecież tym, co chciałyby wywoływać w swoich widzach telewizje śniadaniowe.
Pozytywne emocje sprzedają reklamy
Choćby dlatego, że w pozytywnym nastroju jesteśmy bardziej chętni robić zakupy. A nastrój negatywny obniżałby skuteczność reklam.
Dlatego „śniadniówka” nie może być za bardzo poważna. Co nie znaczy, że nie zdarzają się w niej rozmowy o poważnych problemach. Jak najbardziej. Są to jednak problemy, powiedzmy, co najwyżej średniego kalibru, takie jak epizod smogowy czy otyłość nastolatków. Na coś, co pachnie apokalipsą, jak widać, nie ma jednak miejsca.
Podobną politykę mają też media społecznościowe. Algorytmy na ogół celowo usuwają i czynią mało widocznym smutne lub poważne treści. Promują zaś te miłe i pogodne, choć często do bólu infantylne, jak filmy i zdjęcia ze słodkimi pieskami czy kotkami.