W artykule, który ukazał się dziś na portalu salon24 czytamy:
GUS w comiesięcznym biuletynie statystycznym opublikował dane wskazujące na olbrzymi wzrost liczby zgonów w Polsce. Najgorszym miesiącem był styczeń, w którym zmarło ponad 44 tysiące ludzi, czyli o 11 tysięcy więcej niż w (styczniu) 2016.
Autorzy tego krótkiego tekstu sugerują, że za tak znaczną różnicę liczby zgonów między styczniem 2016 a styczniem 2017 odpowiada smog, czy też bardziej precyzyjnie: zanieczyszczenie powietrza. Czyli liczba ofiar smogu ze stycznia 2017 to w w naszym kraju około 11 tys. osób!
Czy to możliwe? Spróbujmy się temu przyjrzeć. Pełna analiza wpływu zanieczyszczenia powietrza na umieralność w Polsce w jakimkolwiek okresie wymaga czasu i bardziej szczegółowych danych (np. danych dotyczących poziomów zanieczyszczeń i liczby osób narażonych na dane stężenia, czy też danych dotyczących ewentualnej epidemii grypy). Nie mając chwilowo ani czasu, ani owych danych, możemy jednak coś ze sporym prawdopodobieństwem ustalić „na szybko”. Później – jeżeli zajdzie taka potrzeba – będzie można te informacje weryfikować i doprecyzowywać.
Autorzy omawianego artykułu zamieszczają dane Głównego Urzędu Statystycznego dotyczące całkowitej liczby zgonów z trzech pierwszych miesięcy bieżącego roku, i, dla porównania, z trzech pierwszych miesięcy roku 2016 (drobna korekta: według GUS styczniu 2016 zgonów było 33 300, a nie jak podają autorzy, 33 000. Jest to prawdopodobnie „literówka” autorów artykułu, która zresztą praktycznie nic tu nie zmienia).
Z załączonej do tekstu opublikowanego w portalu Salon 24 tabelki widzimy, że różnice między latami 2016 i 2017 dotyczą przede wszystkim stycznia, w dużo mniejszym stopniu lutego. W styczniu, i częściowo w lutym tego roku mieliśmy zaś na znacznych obszarach Polski do czynienia z wyjątkowo wysokimi poziomami pyłu zawieszonego. A prościej: z prawdziwym, ciężkim (najcięższym od wielu lat) zimowym smogiem.
Cóż więc innego niż smog mogłoby odpowiadać za różnicę liczby zgonów między styczniem 2017 a styczniem 2016? Przecież nie zdarzyła się żadna klęska żywiołowa, katastrofa. Polska nie prowadziła też w styczniu wojny.
Przede wszystkim, wspomniana już epidemia grypy. Faktycznie, taka miała miejsce. Krótkie poszukiwania w internecie, i mamy:
W tym roku grypa przyszła do nas wcześniej. Jak informuje Beata Kępa, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Sanitarno – Epidemiologicznej w Katowicach, w zeszłym roku szczyt zachorowań przypadł na luty i marzec, zaś w tym roku statystyki rosną od grudnia. Od początku roku w całej Polsce odnotowano ponad 292 tysiące zachorowań lub podejrzenia zachorowań. Rok temu było to o prawie połowę mniej – 150 tysięcy zachorowań. Takie dane przekazuje Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego.
(Więcej TUTAJ.)
No dobrze, przyjmijmy, że zachorowało ok. 300 tys. osób – tyle zachorowań lub podejrzeń zachorowania odnotowano do 20 stycznia. A między 20 stycznia a końcem miesiąca? Liczmy drugie 300 tysięcy (patrz TUTAJ).
A ile z tych zachorowań skończyło się zgonem? Grypa to poważna choroba, i może mieć ciężkie powikłania – żartów tu z pewnością nie ma. „Śmiertelność grypy sezonowej wynosi 0,1-0,5% (tzn. umiera 1-5 na 1000 osób, które zachorowały), przy czym 90% zgonów występuje u osób po 60 r.ż.” (patrz TUTAJ i TUTAJ).
Czyli na 600 tys. zachorowań (na tyle szacujemy epidemię grypy w styczniu 2017) zmarło od 600 do 3000 osób. Naprawdę zapewne mniej, bo o ile zachorowanie nastąpiło w styczniu, to część z tych zgonów miała miejsce w miesiącach późniejszych (z drugiej strony, osoby które zachorowały w grudniu, mogły umrzeć już w styczniu). Ale bądźmy „adwokatem diabła” i weźmy górną granicę: 3 tys. zgonów. Zostaje nam 8000 zgonów do wyjaśnienia.
Może odpowiadają za nie inne niż grypa infekcje dróg oddechowych? Nie mam w tej chwili odpowiednich danych, ale wydaje się wątpliwe, by na zapalenie płuc i oskrzeli zmarło tak wiele osób. Warto też podkreślić, że narażenie na zanieczyszczenia powietrza znacząco zwiększa ryzyko różnych infekcji dróg oddechowych. Tak więc za część zgonów z powodu tych ostatnich również odpowiada smog.
Co jeszcze tragicznego w skutkach częściej zdarza się podczas silnych mrozów? Zatrucia tlenkiem węgla i zamarznięcia. W styczniu 2017 zamarzło 53 osoby (więcej TUTAJ). Z kolei rocznie z powodu zaczadzenia umiera w Polsce ok. 300-400 osób (dane za lata 2000-2011). Załóżmy więc, zapewne znów z naddatkiem, że temperatura i tlenek węgla w styczniu 2017 roku pozbawiły życia ok. 200 osób. Styczeń 2016 był znacznie cieplejszy niż w roku 2017, ale też zdarzały się wtedy zgony i z wychłodzenia, i z zaczadzenia, choć zapewne mniej niż w styczniu 2017. Możemy jednak pominąć te 200 zgonów, to drobny ułamek z przynajmniej 8 tys. zgonów (przypominam, że zgony z powodu grypy także szacujemy z naddatkiem).
Przyjmijmy że mamy 8 tys. nadmiarowych zgonów do wyjaśnienia. Jako najbardziej prawdopodobna potencjalna przyczyna zostaje nam zanieczyszczone powietrze.
Stężenia zanieczyszczeń w styczniu 2016 były dużo, dużo niższe niż w styczniu tego roku. A jakie były w styczniu 2017? Ekstremalne, porównywalne z ciężkim smogiem spotykanym w Chinach. Godzinne stężenia PM10 sięgające gdzieniegdzie ponad 1000 mikrogramów, dobowe przekraczające kilkaset mikrogramów. Nie tylko na Śląsku czy w Małopolsce, ale i w Łódzkiem, a nawet na Mazowszu. Na takie poziomy zanieczyszczeń było narażonych wiele milionów osób. Jak pisałem wyżej, to nowe informacje i nie mamy teraz możliwości by przeprowadzić szczegółową analizę narażenia i jego skutków – na to przyjdzie jeszcze czas. Odwołajmy się do przykładu historycznego – Wielkiego Smogu Londyńskiego z grudnia 1952.
Jakie były wtedy najwyższe obserwowane stężenia pyłu zawieszonego? Różne źródła podają różne dane, a to ze względu na inną niż obecnie metodykę pomiaru. Według Bell i Davisa, średnia dla tego kilkudniowego epizodu to 1400 mikrogramów/metr sześc. TSM (total suspened matter – jest to inna miara pyłu zawieszonego niż PM 10, PM 10 stanowi tylko część masy TSM). Plus duże stężenia dwutlenku siarki, z pewnością znacznie wyższe niż w styczniu 2017 występowały gdziekolwiek w Polsce.
Ile osób zmarło w liczącym wtedy 8.5 mln. mieszkańców Londynie? Przez pierwszy tydzień ok 4 tys., a w sumie ok. 12 tys. (TUTAJ) Wzrost umieralności w pierwszych dniach epizodu był prawie trzykrotny (2,7 – 2,8 krotny) (TUTAJ).
Wróćmy do Polski. Porównanie stycznia ubiegłego i bieżącego roku, po korekcie na zgony związane z grypą, daje 41/33 = 1.24. Tyle wynosi wzrost liczby zgonów w styczniu 2017 w stosunku do stycznia 2016. Jak widzimy, daleko mu do tego z Londynu. Oczywiście, podkreślmy to raz jeszcze, stężenia zanieczyszczeń też były u nas niższe, inny był też czas trwania epizodu. Niemniej, wydaje się bardzo prawdopodobne, że za znaczną część różnicy w liczbie zgonów pomiędzy styczniem 2016 a styczniem 2017 odpowiada zanieczyszczenie powietrza.
Literatura dotycząca wpływu krótkoterminowej ekspozycji na zanieczyszczenia powietrza na umieralność jest bardzo obszerna, a dowody bardzo mocne (patrz TUTAJ). Skoro efekty takie są obserwowane w innych krajach, przy dużo niższych niż u nas stężeniach zanieczyszczeń, nie ma chyba powodu zakładać, że z jakiejś tajemniczej przyczyny wpływ ten nie występuje w Polsce, prawda? Niestety, podawane od dawna w mediach liczby, na które już zdążyliśmy pewnie zobojętnieć, nie są jedynie abstrakcyjną statystyką – są to ludzkie tragedie, tragedie, których dało by się uniknąć.
***
Postscriptum, 4 lipca 2017
Trudno jest pogodzić typowy dla mediów wymóg szybkiego komentowania rzeczywistości z właściwym dla środowiska naukowego dokładnym, wyczerpującym i popartym źródłami przedstawieniem danego tematu. Powyższy, w naprędce pisany tekst nie może w żadnym wypadku zastąpić prawdziwej, pełnej analizy, co zresztą w samym tekście podkreślałem. Nie jestem zresztą epidemiologiem i nie potrafiłbym samodzielnie takiej analizy przeprowadzić.
Jestem jednak winien Państwu pewne wyjaśnienia i uzupełnienia do napisanego przeze mnie wczoraj artykułu.
1) Liczba zgonów z roku na rok zmienia się, czasem dość znacznie, proszę popatrzeć na drugi od góry wykres (TUTAJ).
Choć tuż nad wykresem, o którym mowa, możemy przeczytać: „Jeżeli chodzi o zgony, tutaj idziemy dosyć dobrze z prognozą GUSu. Tak jak pisałem nieraz, śmiertelność populacji jest dosyć łatwa do zaprognozowania:„, to jednak nawet GUS miewa problemy z wiarygodną predykcją (zielona prognoza z 2002 roku, czerwona z 2007). Natomiast najnowsza prognoza, z roku 2014, linia niebieska, faktycznie – póki co – dość dokładnie oddaje rzeczywistość. Co ważne, prognozowane różnice w liczbie zgonów między całym rokiem 2016 a rokiem 2017 są niewielkie, dużo niższe, niż skok w umieralności który nastąpił w styczniu bieżącego roku.
2) Nie uwzględniłem struktury wiekowej populacji. Jak widać z wspomnianej w pkt. 1) predykcji GUS z roku 2014 (która, jak zakładam strukturę wiekową uwzględnia) nie powinno mieć to specjalnego znaczenia. Jednak warto podkreślić, że w najbliższych latach ludzie urodzeni w czasie powojennego „baby boomu” będą wchodzić w wiek odpowiadający mniej więcej średniej życia w Polsce (patrz TUTAJ) Proszę zwrócić uwagę, jak duża jest różnica między liczbą osób urodzonych w roku 1945 w porównaniu z rokiem 1946! Całkowita ilość zgonów będzie więc zapewne rosła. Niemniej, taki wzrost liczby zgonów, związany po prostu ze zmianą struktury wiekowej populacji, powinien rozkładać się mniej więcej po równo między różne miesiące roku.
Tabelka, którą pokazaliśmy, powinna być uzupełniona o inne miesiące 2016 i 2017, z których dane są dostępne, tak jak zrobiono to w cytowanym artykule (TUTAJ) (nie ma tam danych dla kwietnia). Niemniej, w marcu i kwietniu 2017 nie widać dużych różnic w liczbie zgonów w stosunku do analogicznych miesięcy roku 2016.
3) Pojawiają się argumenty, że w styczniu umiera więcej ludzi niż w innych miesiącach „Według danych dotyczących śmiertelności populacji, zebranych w większości krajów świata, styczeń plasuje się na pierwszym miejscu pod względem liczby zgonów, w porównaniu z pozostałymi miesiącami w roku. ” (TUTAJ). Nie lekceważąc podanych w artykule argumentów, mam jednak poważne wątpliwości, czy tak dużą dodatkową liczbę zgonów, o jakiej tu mowa, można w ten sposób wytłumaczyć. Przede wszystkim jednak dane GUS z Polski z ostatnich nie potwierdzają uniwersalności tej hipotezy. Np. w lutym i marcu 2016 zmarło więcej osób niż w styczniu tego roku.
A może jesienią 2016 roku było zdecydowanie mniej zgonów niż zwykle, i przesunęły się one na ów feralny styczeń 2017? Patrząc na dane GUS, przynajmniej za lata 2016 i 2015, należy wykluczyć tę możliwość. Może raczej fakt, że tak dużo osób umarło w styczniu i lutym 2017 sprawiło, że liczba zgonów w marcu 2017 była niska? Jest to jednak czysta spekulacja.
4) Niska temperatura powietrza jest zapewne skorelowana z częstszym występowaniem infekcji dróg oddechowych. Z drugiej strony, epizody smogowe, takie ja ten ze stycznia 2017 występują z kolei w czasie mroźnych wyżów. By dodatkowo skomplikować ten obraz, dodajmy (o czym już wspominałem) że narażeniem na zanieczyszczone powietrze zwiększa ryzyko infekcji dróg oddechowych – osłabiony zanieczyszczeniami organizm gorzej radzi sobie z bakteriami lub wirusami. Niemniej, co jeszcze raz uczciwie podkreślam – nie mam, zatem nie mogę uwzględnić danych na temat umieralności związanej z innymi niż grypa infekcjami układu oddechowego.
5) Jeśli nie wybrzmiało to dostatecznie wyraźnie, chciałem jeszcze raz podkreślić, że w większości miejsc w Polsce stężenia zanieczyszczeń pyłowych w lutym były znacząco niższe niż w styczniu, jak również znacząco niższe niż w styczniu 2016 roku (przykładowo, dane dla woj. Śląskiego znajdziecie Państwo TUTAJ).
Analizy poziomów zanieczyszczeń powinniśmy robić osobno dla każdej miejscowości lub dla małych obszarów.
6) Nie wystarczą też jedynie dane dotyczące liczby zgonów, potrzebne są też dane dotyczące liczby przyjęć do szpitali z powodu zaostrzeń schorzeń układu oddechowego czy układu krążenia. Za część takich zaostrzeń odpowiada ekspozycja na zanieczyszczenia powietrza. Jednak to czy np. zawał lub udar zakończą się śmiercią, czy też nie, zależy od jakości opieki medycznej. Tak się składa, że w miastach o najwyższych poziomach zanieczyszczeń pyłowych (aglomeracja Górnośląska, Kraków) mamy też bardzo dobrą, prawdopodobnie najlepszą w Polsce opiekę kardiologiczną (doskonałym przykładem jest tu Zabrze.) . Może to w dużej mierze maskować efekt wpływu zanieczyszczeń powietrza na zdrowie ludzkie.
Jednak sporo widać „gołym okiem” Weźmy Kraków – „polską stolicę smogu”. I tak, mamy:
w styczniu 2017 r USC w Krakowie podaje 1181 zgonów,
dane z roku 2016 to 836 osób,
2015 – 862
2014 – 834
2013 – 973
2012 – 819
2011- 911
średnia z 6 lat (2011-2016) – 872,5
Patrz TUTAJ.
Czy potrzeba Państwu zaawansowanej analizy statystycznej, by zobaczyć, że „coś jest na rzeczy”?
7) W styczniu tego roku w polskich szpitalach faktycznie odnotowano wzrost (w porównaniu z analogicznym okresem roku 2016) liczby przyjęć w szpitalach. Jednym z takich miejsc był Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie (TUTAJ).
8) Porównanie polskiego smogu ze stycznia 2017 z Wielkim Smogiem Londyńskim z roku 1952 jest bardzo ryzykowne, z czego pełni zdaję sobie z tego sprawę – chciałem jednak użyć czytelnej analogii. Epizod wysokich stężeń nie trwał w Polsce przez cały miesiąc, a stężenie byłby bardzo różne w różnych rejonach kraju. Niemniej, na wysokie lub bardzo wysokie poziomy zanieczyszczeń narażona była przez wiele dni bardzo znaczna część populacji naszego kraju. Było to zapewne dużo więcej osób, niż w przypadku Londynu. Przypominam, że wzrost liczby zgonów w Londynie to aż 180% w ciągu kilku pierwszych dni.
A ile mogło to być w Polsce? Na pewno znacznie mniej. Oczywiście, dokładane wartość zależy od miejsca i daty. Aby oszacować te liczby, musielibyśmy mieć do dyspozycji odpowiednio precyzyjne dane o narażeniu populacji na zanieczyszczenia powietrza, i używać rekomendowanych przez Światową Organizację Zdrowia wartości współczynników ryzyka (RR) dla umieralności całkowitej związanej z narażeniem na zanieczyszczenia pyłowe. W przypadku interesującej nas ekspozycji krótkoterminowej mamy RR = 1.0123 (1.0045-1.0201) na 10 µg/m3 PM2.5 (dla średniej dobowej), dotyczy wszystkich grup wiekowych. Tłumacząc na prostszy język, umieralność ze wszystkich przyczyn zwiększa się o ok. 1.2 % przy wzroście stężenia PM 2.5 o 10 mikrogramów na m. sześc.
Czy można stosować ten sam współczynnik ryzyka przy wszystkich stężeniach, w szczególności przy tak wysokich stężeniach jakie wystąpiły w Polsce? Raczej nie, i RR zapewne będzie niższy przy bardzo wyższych stężeniach.
Podsumowując, wydaje się jednak bardzo prawdopodobne, że za znaczną część różnicy w liczbie zgonów w Polsce pomiędzy styczniem 2017 roku, i analogicznym okresem w roku ubiegłym – różnicy wynoszącej aż 11 tys. zgonów! odpowiada narażenie mieszkańców naszego kraju na bardzo wysokie stężenia zanieczyszczeń pyłowych, jakie miały miejsce tej zimy.
Fot. Widok na Kraków w zimie 2017 r./Tomasz Wełna