Od kilku dni południowa część Polski drży w posadach z powodu powodzi będącej efektem niżu genueńskiego. Dolny Śląsk, Opolszczyzna i Śląsk cierpią najbardziej. Urządzenia hydrotechniczne pękają pod naporem wody i zamiast chronić mieszkańców, potęgują zagrożenie, jakim jest wielka woda. Zatopione domostwa, przerwane na pół budynki, topiące się wozy strażackie i wszechogarniający strach przeplatany z rozpaczą – to obraz Polski południowej. Ci, którzy mają więcej szczęścia, są jedynie odcięci od prądu i dostępu do wody. Służby dzień i noc ratują ludzkie życie i dobytki, jednak już dziś wiadomo o kilku ofiarach śmiertelnych.
Gdy kolejne zbiorniki pękają, rząd pracuje nad wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej. Projekt Rozporządzenia Rady Ministrów zakłada wprowadzenie go na terenach objętych powodzią maksymalnie na 30 dni. SmogLab porozmawiał z Jackiem Englem, prezesem Fundacji Greenmind, współzałożycielem Koalicji Ratujmy Rzeki, byłym członkiem Krajowej Komisji ds. Ocen Oddziaływania na Środowisko i Państwowej Rady Ochrony Przyrody, który od czterech dekad zajmuje się rzekami, ich zagrożeniami, renaturyzacją, a w szczególności rozbiórkami zapór.
Klaudia Urban, SmogLab: Czy zapory, zbiorniki i inne obiekty hydrotechniczne rzeczywiście nas chronią? Mówi się, że są efektywne tylko do pewnego momentu, a kiedy woda osiągnie już za wysoki poziom, to przez jej kumulację i gwałtowny zrzut, nagle stają się dla nas niebezpieczne.
Jacek Engel: Dokładnie tak. Zbiorniki zawsze są planowane na określony przepływ, tzn. na określoną ilość wody w rzece. Wiele zbiorników było planowanych i budowanych wiele lat temu, kiedy przepływy były dużo mniejsze. Teraz mamy katastrofę klimatyczną i ekstremalne zjawiska, tzn. mieliśmy okres suszy, po którym przyszły gwałtowne ulewy.
Kotlina Kłodzka jest specyficzna, bo tam po prostu woda z gór spływa w jedno miejsce. Taka wielka powódź była tam w 1997 r. ale w międzyczasie też były wezbrania, które zrobiły tam szkody. Po prostu nie ma przestrzeni na taką ilość zbiorników, która pomieściłaby całą wodę. Do tego dochodzi taka sytuacja, że przy bardzo dużych wezbraniach woda przelewa się przez zapory. Taka sytuacja to jest jeszcze pół biedy, bo tyle wody, ile dopływa, to równocześnie odpływa. Jednak zdarza się, że przez długotrwałe przelewanie się przez zaporę, ona nie wytrzymuje i jest rozmywana, niszczona przez wodę. I wtedy cała woda zgromadzona w zbiorniku z wielkim impetem spływa w dół. To nie jest tylko wydarzenie z Kotliny Kłodzkiej, ale kilka razy w roku na całym świecie zapory nie wytrzymują.
I okoliczni mieszkańcy są w tragicznej sytuacji.
Ludzie, którzy wierzą hydrotechnikom, budują się nad rzeką poniżej takiej zapory licząc, ze ta zapora ich ochroni. W związku z tym, straty ludzkie i materialne są jeszcze większe, niż przed budową zapory, ponieważ, jak powiedziałem, jest to złudne poczucie bezpieczeństwa. To samo jest z wałami przeciwpowodziowymi.
Jaka jest prawda o skuteczności wałów przeciwpowodziowych?
Hydrotechnicy mówią, że wały ratują przed średnią wodą, natomiast przy wielkiej wodzie dają czas na ewakuację. Po prostu nie da się tak zaplanować i zbudować wałów – one musiałyby mieć 1-2 metry więcej niż mają i być całe z betonu. Są pewne granice inwestowania. To znaczy, że nie możemy na ochronę przeciwpowodziową wydawać więcej, niż warte są tereny, które chronimy?
Powódź 2024
W co zdecydowanie powinniśmy inwestować?
Oczywiście powinniśmy budować zbiorniki tam, gdzie one mają sens. Natomiast to, co mnie uderzyło, żaden budynek sklep, witryna, drzwi czy okna, które w Kłodzku są w zasięgu wody, nie są ochronione. Przecież mieli tam powódź w 1997 r., są na pewno jakieś plany i dane, które miejsca są zagrożone. W tych miejscach należy montować przegrody, które widziałem np. na Podkarpaciu. Ludzie się nimi zabezpieczają, gdy przychodzi woda.
Z jakiego materiału można sobie wykonać takie przegrody?
Przede wszystkim trzeba zrobić szyny, w których one będą montowane. Jak przychodzi ostrzeżenie, montuje się w nich płyty, które są zawsze przygotowane [na wypadek powodzi]. Takich rozwiązań jest całkiem sporo. My jako Fundacja Greenmind wydaliśmy niedawno publikację o indywidualnych metodach ochrony przeciwpowodziowej. Skoro Kłodzko tak często zalewa, powinno się o takich zdarzeń kompleksowo przygotować.
Czy rząd i samorządy odrobiły lekcje z 1997 r. oraz 2010 r. kiedy część Polski spustoszyła wielka woda?
Zbudowano duży zbiornik Racibórz i wszyscy mówią, że on nas uratuje. Trzymam kciuki, żeby tak się stało, ale to jest zbiornik tylko na Odrze. Nie ma on wpływu na dopływy.
Mamy miasto Nysa, które w 1997 r. było zalane przez Nysę Kłodzką, rzekę, która zalewa teraz Lądek, Kłodzko i całą kotlinę. Zalało też miasto Nysa, mimo że mieliśmy wtedy zbiorniki Nyski i Otmuchowski. Teraz dobudowano jeszcze 2 zbiorniki i znowu Nysa jest zalewana. Co więcej, jest tam kompletny chaos. Burmistrz zaleca mieszkańcom samoewakuację z terenów zagrożonych, a kiedy na mediach społecznościowych ktoś zapyta, które dokładnie miejsca są zagrożone, to nikt im nie odpowiada. W gospodarce wodnej mamy w dalszym ciągu państwo z tektury i…
Miasto Nysa w pigułce pokazuje, co się dzieje w tej gospodarce wodnej. Bezrefleksyjnie wydawane są pieniądze na regulację rzek. Wody Polskie znowu planują wydanie kolosalnych milionów na regulowanie rzek. Nie wiadomo po co.
W Polsce mamy beton dosłownie i w przenośni?
Oni mówią o stosowaniu „naturalnych metod – kamień granitowy”, ale to nie o to chodzi, z czego robimy budowle, tylko czemu one służą. A ich dewiza to: Pogłębiać dno i trzymać się koryta.
Wspomniany zbiornik Racibórz przyjął już 1/3 ilości wody, którą jest w stanie.
Dobrze, że oni wytrzymali i nie ścinali tej niskiej fali, bo były głosy, że trzeba ją zatrzymać. Nie, zbiornik jest od tego, żeby ratował przed wielką wodą, a średnią trzeba przepuścić.
Następna rzecz to wycinki lasów w Kotlinie Kłodzkiej. Las oczywiście nie zatrzyma wielkiej wody, ale po pierwsze zredukuje to, co spływa na dół i zatrzyma wszystko, co z nią płynie w dół. Nie zrobiono tego, a powinno się wyłączyć z pozyskania wszystkie lasy w górach w tym rejonie i zmienić skład gatunkowy drzewostanu na jak najbardziej wodochłonny.
Czyli wyeliminować monokultury?
Tak. Żeby nie było monokultur, musi być las wielowiekowy, wielopiętrowy i wielogatunkowy. I nie powinno się budować dróg w lasach, które Lasy Państwowe z upodobaniem budują. Lasostrady przecinają drzewostany i są miejscem, po którym woda spływa jak po betonowej rynnie. To rzeczy elementarne, a LP potem się chwalą zwiększaniem przepływów i udrażnianiem przepustów. To nie powinno się wydarzyć.
W zarządzaniu gospodarką wodną tkwimy w średniowieczu. Mimo zmiany władzy nic się tam nie zmieniło. Jak może być inaczej, skoro rzeki są tratowanie jako infrastruktura i podlegają Ministerstwu Infrastruktury?
- Czytaj także: W 1997 r. wielka woda zalała Dolny Śląsk. Czy „powódź tysiąclecia” to prawidłowe określenie?
Zdjęcie tytułowe: FotoDax/Shutterstock
–