Dzieci w Polsce nie mają warunków do samodzielnego i bezpiecznego poruszania się po miastach. Szczególnie widać to w okolicach szkół, wokół których brakuje przestrzeni, zieleni i stref wolnych od szkodliwych spalin – tak wynika z najnowszego Rankingu Miast Przyjaznych Mobilności Dzieci, w którym oceniono ponad 30 europejskich miast.
„Ulice dla dzieci, miasto dla wszystkich: debata o bezpieczeństwie dzieci we Wrocławiu” to jedno z cyklu spotkań z władzami miasta, organizacjami i ekspertami. Inicjatywa ma pomóc sformułować rozwiązania czyniące drogi wokół szkół bezpiecznymi.
- Czytaj także: „Miasta dla dzieci, to miasta dla wszystkich” [RANKING]
1 na 10 dróg rowerowych jest bezpieczna
Europejski Ranking Miast Przyjaznych Mobilności Dzieci, przygotowany przez CleanCitiesCampaign, ocenił 36 europejskich miast m.in. pod względem udziału tzw. szkolnych ulic i infrastruktury rowerowej. – Tlenki azotu z samochodów gromadzą się właśnie tam, gdzie powinno być najbezpieczniej – przed szkołami. Jeśli nie ograniczymy ruchu wokół placówek, będziemy nadal narażać dzieci na choroby, które rozwijają się po cichu, z każdym oddechem – powiedział Krzysztof Smolnicki, lider Dolnośląskiego Alarmu Smogowego (DAS).
Z raportu wynika, że w Paryżu czy Londynie ponad 20 proc. szkół podstawowych objętych jest programem szkolnych ulic. We Wrocławiu, który zajął w rankingu 20 miejsce, funkcjonują obecnie tylko 3 takie strefy. Dużo gorzej jest w Krakowie – tam nie znajdziemy ani jednej szkolnej ulicy, a tylko 25 proc. sieci drogowej objęto strefą Tempo 30. Co więcej jedynie 11 proc. krakowskich dróg rowerowych uznano za bezpieczne dla dzieci. Stolica Małopolski uplasowała się na 33 miejscu rankingu, Warszawa na 22.
– Kraków zasadniczo nie ma się czym pochwalić. Te liczby to sygnał alarmowy: dzieci zasługują na to, by móc same iść lub jechać do szkoły bez obawy o zdrowie i życie – podkreśliła Joanna Malita-Król z Akcji Ratunkowej dla Krakowa, w którym także odbyło się takie spotkanie.
Z opublikowanego raportu wynika, że mieszkańcy Krakowa przyzwyczaili się do niskiej jakości przestrzeni miejskiej, gdzie samochody dominują nad pieszymi i rowerzystami. Badania pokazują, że zmiany w tym zakresie przekładają się także na lepsze wyniki dzieci w nauce oraz poprawę ich zdrowia psychicznego i fizycznego. Jak miasta mogą o to zadbać?
Porozmawialiśmy o tym z wiceprezydentem Wrocławia Ryszardem Kesslerem, który wziął udział w wydarzeniu.
– Jestem pełen serca dla inicjatywy szkół bezpiecznych dla dzieci. Wiadomo, że z wielu powodów nie powinno wpuszczać się samochodów pod samą szkołę. Najlepiej, żeby dzieci chodziły – i to jak najwięcej. I też same, bo to uczy samodzielności, orientacji w przestrzeni itd – mówił pytany przez SmogLab.
Kondycja psychiczna a chodzenie pieszo
W 2020 r., od wybuchu pandemii, w najmłodszych wiele się zmieniło. Uczniów zmuszono do pozostania w domach, uczenia się online i przede wszystkim ograniczono im kontakty z rówieśnikami. To przełożyło się na ich socjalizację, umiejętności społeczne i ogólne samopoczucie. – Wiemy na pewno, że pandemia plus telefony trzymane przed oczyma przez całe dnie, nie wpłynęły dobrze na psychikę młodych ludzi. Prawdopodobnie podbija to też ich problemy identyfikacyjne. Do szkół masowo zaglądają depresje i to dotyczy coraz młodszych dzieci. Coś robimy źle – mówi nam wiceprezydent Wrocławia.
Czy codzienne pokonywanie drogi pieszo, a przez to kontakt i rozmowa z rówieśnikami, byłyby małą rzeczą, mogącą poprawić ich dobrostan? Okazuje się, że tak. – I byliby bardziej zaradni, bo musieliby przez te ostatnie kilkaset metrów zorientować się, w którym miejscu są. Gdy teraz są podstawiani pod placówkę autem, a później będą wsiadać do swoich [samochodów – red.] i kierować się tylko nawigacją, to oni nam zginą w lesie – ironizuje samorządowiec.

Dodaje, że trzeba finansować i tworzyć fronty edukacyjne w kwestii drogi do szkoły. – Zacznijmy się słuchać i ze sobą rozmawiać. Musimy małymi krokami, obywatelsko rozwiązywać te problemy. My i urzędnicy wiemy, że powinno się to robić. Głośna, odważna rozmowa z nauczycielami i znalezienie sposobu dotarcia do rodziców są bardzo ważne. Rozmawialiśmy o tym, żeby w ramach podstaw programowych wprowadzić przedmiot ekologia. Gdy ruszą pieniądze ministerialne, warto by było zainteresować, żeby NGO-sy [organizacje pozarządowe] je dostawały. I poszukać ich też w Europie – dodaje nasz rozmówca.
Rodzic-helikopter a piesza droga do szkoły
Edukacja, także ekologiczna, to dość mocno znoszony frazes, którego wszyscy używają, często nie zastanawiając się nad jego głębszym znaczeniem. Naszego rozmówcę zapytaliśmy, jak powinna wyglądać efektywna edukacja w zakresie szkolnych ulic i kogo tak naprawdę należy edukować.
– Rodziców, a na drugim miejscu nauczycieli. Najłatwiej pracować z dziećmi, bo one są jeszcze ciekawe do świata. A rodzic musi iść do pracy i chce podwozić dziecko pod samą szkołę. Tak więc my musimy budować w pobliżu szkoły parkingi dla rodziców i nauczycieli.
Nie widzą jednak drugiej strony medalu. Przez parkingi pod samą szkołą i brak zieleni wokół, ich dzieci oddychają szkodliwymi spalinami. – Nauczyliśmy się żyć ze smogiem z kopciuchów i tak samo jest ze smogiem komunikacyjnym. Zmiany mentalne postępują wolniej, niż cywilizacyjne. Jest opór wobec działań – mówi. Ten opór można skruszyć edukacją od dzieci, przez nauczycieli, po rodziców.
Pozwolenie dziecku na samodzielność, co widać w Berlinie, który prężnie działa w zakresie bezpiecznych przestrzeni wokół placówek, jest kolejną receptą na poprawę sytuacji.
– Chodzenie na piechotę ma wartość i jest terapeutyczne. Dziś rodzice te dzieci pilotują, „kloszują”, helikopterują – mówi Kessler. To zabija w nich eksplorowanie, redukuje ilość kroków, które wykonują każdego dnia i szkodzi relacjom z rówieśnikami.
Rodzice będą bardziej skłonni, aby ich dzieci jechały rowerem do szkoły, jeśli droga rowerowa będzie odseparowana od samochodów, a przed placówką będzie mniejszy ruch. – A jeśli miasta zaczną tłumaczyć potrzebę wprowadzania takich zmian odwołując się do argumentów zdrowotnych i tłumaczyć je potrzebą ograniczenia spalin w mieście, zyskają zaufanie społeczne – mówi Nina Józefina Bąk, dyrektorka CleanCitiesCampaign w Polsce.
– Planowanie miast musi się zacząć od rozmowy z tymi, którzy każdego dnia doświadczają skutków złych decyzji – dodaje Joanna Szczygielska-Żółtańska z Rodziców dla Klimatu.
Ryszard Kessler: Wrocław musi być zielony
Kessler wskazuje też na potrzebę elektromobilności, rozwoju dróg rowerowych i zakazu poruszania się samochodami po centrum miast. Tymczasem we Wrocławiu wciąż trwają potyczki o SCT, czyli Strefę Czystego Transportu. Samorządowiec pytany o to, dlaczego te potyczki mają miejsce, mówi wprost: – Są, bo wtedy uruchamiają się wyborcy Mentzena. I taki mamy problem. Zarząd Zieleni Miejskiej jest zaangażowany, rozumie potrzeby. Z ust prezydenta coraz częściej pada, że Wrocław musi być zielony. Dlaczego władza poddaje się, gdy ktoś walczy o parking przed szkołą? – pyta retorycznie.
Od 2030 r. na terenie UE zaczną obowiązywać nowe, zaostrzone standardy jakości powietrza. Dyrektywa AAQD przełoży się na obniżenie normy średniorocznej dwutlenku azotu – z 40 do 20 μg/m3. To tlenki azotu, jako zanieczyszczenia komunikacyjne, zatruwają nasze dzieci pod samymi szkołami. Gdyby samochody nie były dopuszczane tak blisko placówek, uczniowie nie byliby narażeni na szereg objawów tj. podrażnienie układu oddechowego, bóle głowy, zaostrzenie chorób czy problemy z koncentracją.
We Wrocławiu na zainicjowanym przez nas spotkaniu miejskiego zespołu ds. jakości powietrza rozmawialiśmy o wyzwaniach związanych z nowymi obowiązującymi od 2030 normami i potrzebie wprowadzenia Strefy Czystego Transportu. Niestety magistrat wzbrania się przed ujawnianiem prawdy. pic.twitter.com/PADaG6fCzC
— Alarm Smogowy DŚ (@alarm_smogowyDS) May 28, 2025
Mimo tego, we wtorek 27 maja okazało się, że Urząd Miasta Wrocławia oficjalnie wystąpił o zniesienie obowiązku SCT. Tłumaczy to „nieznacznym przekroczeniem norm NO2”. – [Urząd] nie zamierza upubliczniać zleconej Uniwersytetowi Wrocławskiemu przez magistrat analizy dotyczącej rzeczywistego zanieczyszczenia tlenkami azotu pochodzącymi ze zdezelowanych aut – dodaje DAS.
– Najbardziej boję się społeczeństwa, które mówi: ja nie mam dzieci, mnie to nic nie obchodzi. Cudze cierpienie nie boli. I to jest przerażające – dodaje wiceprezydent Wrocławia. Na końcu tego swojego egoizmu oni też kiedyś będą mieli dzieci. I wtedy im się zmienia perspektywa. Wtedy chcą mieć szkołę blisko domu, do której dzieci ostatnie metry będą mogły przejść pieszo.
Właśnie dlatego działacze apelują do rodziców: – Domagajcie się szkolnych ulic, nie bójcie się zadawać pytań dyrekcjom szkół i urzędnikom. Dołączajcie do lokalnych inicjatyw. Zmiana zaczyna się od presji społecznej.
–
Zdjęcie tytułowe: Natasha Zakharova/Shutterstock