Pojechałem wczoraj do Skawiny, żeby zobaczyć spotkanie mieszkańców tego miasta, którzy – bardzo oględnie mówiąc – są zaniepokojeni emisjami i smrodem z lokalnych zakładów przemysłowych z ludźmi odpowiedzialnymi za ochronę środowiska. W tym z nową szefową małopolskiego WIOŚ.
Spektakl okazał się być zadziwiający i jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi uczyć studentów komunikacji społecznej i tego, jak zachowywać się i rozmawiać z ludźmi w takich sytuacjach, to bez wątpienia sięgnę po nagrania z tego spotkania. Kiedy bowiem ludzie pytali, czy muszą się bać i skąd WIOŚ wie, że w powietrzu nie ma szkodliwych substancji, w odpowiedzi usłyszeli między innymi: „trudno mi jest z państwem rozmawiać, bo wy nie chcecie zrozumieć naszego toku rozumowania.”
Zobaczcie zresztą – dzięki uprzejmości InfoSkawina i Skawińskiego Alarmu Smogowego – sami:
I nawet rozumiem, co Pani Inspektor chciała ludziom przekazać i dlaczego mówiła to, co mówiła, bo w ogóle nie zazdroszczę sytuacji, w której się znalazła. Trudno się w końcu broni tego, że nie da się, w sytuacji kiedy zrobiło się więcej niż urzędnik musi, a ludzie nadal są niezadowoleni. W największym skrócie chodziło o to, że to co WIOŚ może badać jest mniej więcej w porządku, więc urzędowo można mówić, że jest bezpiecznie. Jednak rzeczy, których WIOŚ badać nie może lub nie ma czym, jest całkiem sporo, więc tak naprawdę nie wiadomo, czy ludzie powinni się bać, czy też nie mają się czego bać. Opowiedziano to jednak w formie, która tylko wzbogaciła strach słuchających o złość na WIOŚ.
Co nie jest specjalnie zaskakujące, kiedy ludzie mogą poczuć się tak, jak pani Iza:
A mogą poczuć, że ktoś nie traktuje ich wystarczająco poważnie, kiedy słyszą, że trudno się z nimi rozmawia, bo nie chcą zrozumieć urzędowego toku rozumowania. Tym bardziej, że rzecz da się odwrócić i powiedzieć, że ludziom trudno się rozmawia z urzędem, który nie chce zrozumieć ich – zupełnie innego od urzędowego – toku rozumowania. Ludzie się bowiem boją, do czego mają prawo i powody, i oczekują reakcji rzeczywistej, takiej która pozwoli im złapać oddech i trochę spokoju, a nie tłumaczenia, że w dokumentach wszystko jest na tip top i można się nimi chwalić.
Mnie najbardziej dziwi jednak w tym po prostu to, że inspektorzy ochrony środowiska nie mówią wprost i bez owijania jak jest. A jest tak, że mają mało środków, mało uprawnień, prawo jest wadliwe i bardzo słabe, i jak przedsiębiorca jest nieuczciwy albo po prostu do spraw środowiska ma dystans, może im grać na nosie. Co jest zresztą powodem, dla którego mam pewien problem, kiedy zaczynam ich krytykować. Ale też wiem, że trzeba to robić, bo sami – co jest zresztą dla ludzi irytujące – nie upominają się wystarczająco głośno o nowe narzędzia i nie dopominają o naprawę chorej sytuacji.
Znacznie lepiej dla nich i dla nas byłoby, gdyby ludzie odpowiedzialni za ochronę środowiska, przestali bojącym się o siebie i dzieci ludziom tłumaczyć, że jest dobrze, bo w papierach wszystko się zgadza i zaczęli jasno stawiać sprawę. I w sytuacji takiej jak w Skawinie powiedzieli po prostu:
Szanowni Państwo,
Według tego, co możemy sprawdzać, sytuacja jest w granicach prawa. Jednak jest bardzo wiele rzeczy, których nie możemy sprawdzać lub nie mamy możliwości, by to robić, więc na pytania, musimy odpowiadać: nie wiemy i z całą pewnością nie dowiemy się, dopóki razem nie wpłyniemy na polityków w Warszawie i nie zmienimy prawa. Do tego potrzebujemy też narzędzi, bo nawet jak wiemy – tak jak w Skawinie – że w powietrzu są niebezpieczne substancje, to i tak nie możemy z tym nic zrobić.
Bo trudno udawać, że prawo jest dobre, kiedy na pytanie o to, co może zrobić zaniepokojony skawinianin, pada taka odpowiedź:
A to co można i trzeba robić w takiej sytuacji, kiedy wciąż da się zbyt mało, bardzo dobrze i celnie opowiedział Łukasz Kurlit ze Skawińskiego Alarmu Smogowego, kiedy kończył spotkanie.
Wszyscy zainteresowani sprawą decydenci powinni posłuchać:
Niewiele tu można dodać.
Poza tym może, że jak jechałem na spotkanie, to mijałem wzmiankowany zakład.
Strasznie śmierdziało.
Fot. Skawiński Alarm Smogowy.