Wyspy ciepła: 30 stopni w cieniu, 44 na betonie, 53 w zamkniętym aucie

Gorąco prawie jak w piekle. Prawie, bo jak w piekle to podobno dopiero ma być. Do tego czwartek, czyli prawie piątek, a w piątek – nawet jeżeli tylko prawie – na poważną robotę szans nie ma. Wymyśliłem sobie więc dziś robotę niepoważną. Niepoważną, ale mam nadzieję, że ciekawą i choć trochę pouczającą. Zapraszam na miejskie wyspy ciepła.
Otóż dzień rozpocząłem od zaopatrzenia się w butelkę wody mineralnej, kapelusz słomkowy i wizytę w supermarkecie budowlanym, gdzie nabyłem dwa termometry. Jeden klasyczny – duży, do mierzenia temperatury zewnętrznej. Drugi podobny, ale lodówkowy, który miał nad klasycznym tę przewagę, że posiadał haczyk do wieszania, więc był bardziej uniwersalny i dało się go używać prawie wszędzie.
Zaopatrzony w wodę, kapelusz i dwa termometry postanowiłem pomierzyć temperaturę w różnych miejscach, w których ludzie spędzają czas i łapią oddech lub muszą pracować. Ze zwróceniem uwagi na, nie ma tutaj co ukrywać, wpływ zieleni i drzew na to, jak bardzo piekielna jest temperatura.
Oto wyniki, które trzeba oczywiście brać z przymrużeniem oka, bo metoda pomiaru, który był prowadzony między 12 i 14.30, była lekko mówiąc amatorska. I nadające się raczej do tworzenia anegdot, niż wyciągania superpoważnych wniosków.
Ale bywa w końcu i tak, że anegdota może więcej, niż praca naukowa.
Mierzenie rozpocząłem od wizyty na placu zabaw. Był to:
1. Plac zabaw w wersji klasycznej, czyli z drzewami:
Ułożony na ławce termometr pokazał tam 30 stopni Celsjusza, mierzone w cieniu, bo są drzewa.
2. Podwórko w wersji nowoczesnej, tzw. deweloperskiej, będące wyspą ciepła i pozbawione drzew, ale…
…z mieszkaniami po 7,5 tys, za metr kwadratowy i cieniem zapewnianym przez magazyn/chłodnię:

Tam termometr pokazał 34 i 35 stopni Celsjusza w cieniu. Mierzone w dwóch miejscach, bo jeden skrawek cienia udało się znaleźć przed chłodnią, a drugi przed garażem.
I 44 stopnie na rozgrzanym betonie, którego jest tam najwięcej.
Po pół godzinie spędzonej na wyspie ciepła, trzeba było odetchnąć, więc wybrałem się do parku.
3. Plac zabaw znajdujący się w parku:
Gdzie termometr pokazał 31 stopni Celsjusza.
Na trawie w słońcu było chłodniej niż na betonie. Dokładnie o cztery stopnie mniej.
Następny miał być nowoczesny plac zabaw, który znajduje się nie w parku, a przed parkiem, na betonowym parkingu przy ulicy Wielickiej w Krakowie i lubię go bardzo, bo jest dla mnie symbolem nieokiełznanej deweloperskiej fantazji.
Ten z góry wygląda tak:
A z bliska tak:
Ale po pierwsze: daleko. Po drugie: skwar jak diabli. Po trzecie: prawie piątek, więc kto będzie skakał przez płoty, a akurat tam zasieków jest tyle, na ile fantazja pozwoliła. I po czwarte wreszcie – po co?
Na chłopski rozum na tym parkingu musiało być tak, jak na każdym innym betonie, więc postanowiłem zadowolić się zamiennikiem, który nie jest aż tak fajny, ale jest bliżej.
4. Plac zabaw w wersji nowoczesnej, czyli z jednym drzewem, które nie daje cienia, ale jest nadzieja, że kiedyś będzie.
Chyba, że uschnie tak jak sąsiednie. Ale do rzeczy. W cieniu się tam oczywiście mierzyć nie dało, bo nie było cienia. Zmierzyłem więc temperaturę w słońcu. Pokazywało od 40 do 42 stopni.
Gorąco. Bawić się w takich warunkach raczej nie da, a na pewno jest niezdrowo.
Ale jeszcze gorzej było w aucie, w którym termometr zostawiłem, by zyskać ostrzeżenie dla nieostrożnych właścicieli psów, kotów oraz dzieci, którzy chcieliby zostawić je na parkingu i wyskoczyć na szybkie zakupy.
Po 15 minutach w zamkniętym i zostawionym na słońcu samochodzie, termometr pokazał 52 stopnie. A w cieniu było dziś tylko 31 stopni. Dużo, ale bywa sporo gorzej.