– Od lat nie kupuję wody w butelkach, noszę ze sobą metalowy bidon, który jest lepszy z dwóch powodów – po pierwsze ze względu na ochronę środowiska, a po drugie nie szkodzi naszemu zdrowiu. Na stołówki noszę własne sztućce, żeby nie korzystać z tych plastikowych – mówi Piotr Barczak ze Stowarzyszenia Zero-Waste.
Na pomysł zrobienia wywiadu o zero waste wpadłam, kiedy się przeprowadzałam. Wyprowadzając się ze starego mieszkania wyrzuciłam mnóstwo worków ze śmieciami, a wprowadzając się do nowego, wyrzuciłam ich jeszcze więcej – bo każdy nowy mebel był zapakowany w folię albo karton. I pomyślałam sobie wtedy – może da się zrobić tak, żeby tych śmieci nie było tak dużo?
Oczywiście, że się da. Pierwszym krokiem jest zdanie sobie sprawy ze skali problemu – a przeprowadzka jest idealnym pretekstem. Trzeba uwidocznić tą ilość przedmiotów, zebrać je w jednym miejscu i zobaczyć, jak wiele ich mamy, i zdać sobie sprawę z tego, że one prędzej czy później staną się odpadem. Odpady „usuwamy” z naszego umysłu w momencie zaniesienia ich do kosza na śmieci, nie myślimy o tym, jak dużo ich produkujemy i jaki mają wpływ na środowisko. Jednym z motorów powstania ruchu zero waste był plastik, codziennie produkowane niebotyczne ilości tego materiału. Coraz więcej słuchać o tym, że produkuje się go za dużo i to są dobre głosy, bo pokazują, że ten pierwszy krok juz za nami – zdanie sobie sprawy ze skali problemu. Zero waste jest trochę utopijną wizją, ale powoduje, że cały czas chcemy iść dalej, cieszymy sie z małych kroków, ale nigdy nie jesteśmy usatysfakcjonowani, bo nadal widzimy odpady w naszych domach. Nie można oczywiście podejść do tematu radykalnie i wyobrażać sobie, że nagle tych odpadów w ogóle nie będzie. To niemożliwe, ale warto dążyć do tego, żeby było ich jak najmniej. Oczywiście, każdy zerowaster musi pogodzić się z błędami, z tym, że na przykład zapomni torby materiałowej albo za późno zareaguje i jego zakupy wylądują w plastiku. Tego nie da się uniknąć. Ale w skali całego społeczeństwa, gdyby każdy z nas zrobił choć mały krok w stronę ograniczenia ilości śmieci, środowisko byłoby mniej obciążone. Odczułyby to też nasze kieszenie, bo przecież to my płacimy za zagospodarowanie odpadów, a ono zawsze kosztuje. Najwięcej kosztuje gdy musi być wysyłane do spalarni czy na składowiska.
Bidon, torba i własne sztućce
U pana zero waste zaczęło się od tej materiałowej torby?
Chyba tak, torba jest naturalnym pierwszym krokiem dla każdego, kto chce ograniczyć liczbę plastikowych siatek i siateczek w domu. U mnie jedną z pierwszych rzeczy było także kupowanie ubrań w second handach. Nie kupuję ich zbyt dużo, ale jeśli już – wolę z drugiej ręki. Dzięki temu nie przykładam się do produkcji tego przedmiotu i zwiększenia na niego popytu. Tak samo jest ze sprzętami elektronicznymi – komputerami czy telefonami. Wolę mieć używane. Od lat nie kupuję wody w butelkach, noszę ze sobą metalowy bidon, który jest lepszy z dwóch powodów – po pierwsze ze względu na ochronę środowiska, a po drugie nie szkodzi naszemu zdrowiu. Na stołówki noszę własne sztućce, żeby nie korzystać z tych plastikowych. Byłem jakiś czas temu na kursie na uniwersytecie, gdzie w kantynie jedzenie było podawane w plastiku. Dlatego zawsze miałem przy sobie swój talerz i sztućce. Mamy w zasięgu ręki dobre, bezpieczne alternatywy, z których każdy może bez wysiłku korzystać.
Ludzie się nie dziwią, kiedy podaje pan swój talerz albo idzie do sklepu ze swoim pojemnikiem?
Reakcje są bardzo różne. Od pytań „Ale po co? Jak to? Przecież nikt tak nie robi” po pochwały, że tak właśnie powinno być. Słyszałem od znajomych, choć mi się to nie zdarzyło, że odmówiono udzielenia usługi po prośbie o zapakowanie produktu do wielorazowego pojemnika. Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, którego jestem członkiem, prowadzi kampanię „Z własnym kubkiem”, zapraszamy do niej kawiarnie z całej Polski. Jest już ich około 300. Te, które przystępują do akcji, oferują zniżki za przyjście z własnym kubkiem i wlewają do niego kawę na wynos.
Właściciele sklepów czy kawiarni nie zasłaniają się przepisami sanitarnymi?
Prawo nie mówi jasno, jak to powinno być to rozwiązane. Jest to pozostawione interpretacji własnej, więc rzeczywiście czasami właściciele sklepów zakazują swoim pracownikom pakowania produktów do innych opakowań, bo się obawiają pewnego rodzaju krążącej legendy o Sanepidzie. Tymczasem, takiego prawa nie ma. Klient ma prawo wypić swoją kawę we własnym kubku. I kropka.
To wszystko, o czym pan mówi, jest dla mnie wyobrażalne. Swój bidon, kubek, torba. Ale co z kosmetykami? Wszystkie są w plastikowych butelkach.
Wiele osób robi naturalne kosmetyki i własne preparaty do mycia podłóg, prania, czy zmywania naczyń. To proste i tanie. Ja mam takie szczęście, że w Brukseli, gdzie mieszkam, jest sklep, do którego można przynieść stare opakowanie po szamponie, które na miejscu jest napełniane. Pewnie w Polsce wielu takich miejsc nie ma, ale można poszukać. Popularne są też mydła i szampony w kostkach, łatwiej dostępne, a nieopakowane w plastik.
Jeden słoik śmieci
Bea Johnson (jedna z idolek zero waste, autorka książki „Zero Waste Home” – przyp.red.) deklaruje, że rocznie śmieci produkowane przez jej rodzinę mieszczą się w jednym słoiku. To możliwe?
Bea tego dokonuje i nie jest jedyna, więc to jest jak najbardziej możliwe. Ale pamiętajmy, ona mówi o odpadach, które są efektem redukcji konsumpcji, ale też segregowania odpadów. Bo jeśli ma coś papierowego, wrzuca to do pojemnika na papier i nie zalicza tego do swojego jednego słoika. Jej słoik to nasz polski czarny worek – ten ze zmieszanymi odpadami. Takimi, które nie nadają się do powtórnego przetworzenia albo które trudno przypisać do jednej kategorii. Jak na przykład kapsułki do robienia kawy. Mają w sobie aluminium, plastik i odpady organiczne, więc nie pasują do żadnego worka. Ale przy okazji kapsułek warto sobie zadać pytanie – czy nie lepiej wrócić do tradycyjnych metod parzenia kawy? One są bardziej ekologiczne, produkują w zasadzie jedynie odpady organiczne w postaci zmielonych i mokrych ziaren kawy. O tym też często mówi Bea Johnson – kiedy decyduje się na jakiś produkt, nie patrzy jedynie na jego cenę, jakość, ale też na to, czy można go poddać recyklingowowi albo oddać do ponownego użycia. Czy można go wrzucić do jednego z czterech kolorowych koszy? Jeśli nie, nie spełnia warunków zero waste.
A co z odpadami organicznymi?
Mamy dwie opcje. Pierwszą jest posiadanie własnego kompostownika – można wypuścić do niego dżdżownice, które pomagają w utylizacji odpadów. Ale jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby zorganizować swój własny kompostownik, miasto powinno mu zapewnić miejsce, gdzie może takie odpady odnieść. Jest do tego zobowiązane. Moim zdaniem powinno także sprawdzać, jakie odpady znajdują się w innych workach i metodą kar i zachęt mobilizować do prawidłowej segregacji. W ogóle wiele rzeczy powinno być rozwiązane systemowo. Bo nie chodzi tutaj nawet o zmianę mentalności Polaków, jeśli chodzi o odpady, ale o zmianę regulacji, które pomogą nam podejmować trafne decyzje konsumenckie i redukować nasz wpływ na środowisko.
No tak, ale wiele osób jednak wciąż się dziwi, kiedy piję wodę z kranu. A we Francji na przykład w restauracjach bez mrugnięcia okiem podaje się za darmo kranówkę. To nie kwestia mentalności?
Dużo jeżdżę po Europie, poznaję Polaków za granicą, którzy doskonale adaptują się do wymogów danego kraju. Polacy potrafią, nie cierpią tam na tą przypadłość „niedasie”. To pokazuje, że nastawienie do pewnych rzeczy można łatwo zmienić. Ale regulacja pomoże szybciej i odblokuje pewne pożądane zachowania, lub zredukuje te szkodliwe jeszcze szybciej. Dlatego gdyby na przykład zobowiązać odgórnie restauracje do podawania wody z kranu za darmo, a miasta to instalowania źródełek wody pitnej na ulicach i w parkach, nikogo by już to nie dziwiło. Sprzedawanie butelek z kaucją jest kolejną formą zachęty, która już działa w wielu krajach. Kupuje się napój, płaci, wypija, oddaje butelkę, dostaje zwrot, a dzięki temu uzyskujemy czysty materiał do recyklingu. Takich zagadnień, proponowanych rozwiązań jest naprawdę wiele, to jedynie przykłady.
Podajmy jeszcze jakiś.
Unia Europejska pracuje obecnie nad tym, co można zrobić, żeby zmniejszyć ilość odpadów elektronicznych. Mają być ustalone takie wymagania dla producentów lodówek, pralek, telewizorów i innych tego typu produktów, które spowodują, że sprzęty będą naprawialne i trwalsze. Chodzi o przedłużanie gwarancji, utrzymanie na ryku części zamiennych i dopuszczenie do naprawy tych przedmiotów także zwykłych „naprawiaczy”, a nie tylko dedykowane firmy. Dzięki temu łatwiej, taniej i szybciej będzie można naprawić zepsuty sprzęt. A im dłuższe życie tych przedmiotów, tym mniej odpadów. Właśnie jest finalizowana bardzo głośna regulacja dotycząca plastików – wyznaczono 10 grup przedmiotów (butelki po napojach i zakrętki, pojemniki na żywność, niedopałki papierosów, kubki i pokrywki, środki higieny osobistej, opakowania po chipsach i słodyczach, plastikowy sprzęt do połowów ryb, lekkie jednorazowe torby, opakowania styropianowe, słomki, plastikowe sztućce, talerzyki i mieszadełka, patyczki do uszu, patyczki do balonów), które będą objęte redukcją, obowiązkiem selektywnej zbiórki, dodatkowymi opłatami a ostatnie 7 z wymienionych – całkowicie zakazane. Komisja Europejska udowadnia, że produkty te stanowią 70 proc. zanieczyszczeń w europejskich wodach i na plażach. Ta regulacja przyniesie znaczącą zmianę.
Zero waste przestanie być czymś dziwnym
Zajmowanie się recyklingiem, planowanie swoich zakupów, prowadzenie kompostownika – to wszystko wydaje mi się bardzo czasochłonne. Trudno żyć zero waste?
Na początku to wymaga planowania, na każdym kroku trzeba się zastanowić, co kupujemy, a czego nie. Ale to wchodzi w krew. Ja nie wyobrażam sobie już wyjścia z domu bez bidonu, a jeśli go zapomnę i kupię wodę w sklepie, czuję się niekomfortowo. Być może, że zero waste ogranicza trochę spontaniczność, nie kupimy sobie batona w sklepie ani napoju w butelce. Ale mamy nadzieję, mówię w imieniu aktywistów zero waste, że tych bezśmieciowych możliwości przy dokonywaniu zakupów będzie coraz więcej. Na tyle dużo, że z czasem będzie trudno znaleźć nie-zerowastowy wybór. Trzeba będzie kombinować, żeby kupić coś w plastiku. Mamy nadzieję, że nie tylko nie będziemy musieli walczyć przeciwko systemowi, ale także że ten system nam pomoże, a kupowanie zero waste nie będzie już czymś dziwnym, a będzie normą.
Ale to chyba pieśń przyszłości.
Myślę, że możemy być optymistami. Już wiele się zmieniło, porównując nasze podejście do kwestii segregacji i podejście naszych rodziców. Jest wiele do zrobienia, przed nami nowe wyzwania, bo niestety w szalonym kapitalizmie i globalizacji, co chwila mamy jakieś nowy problem, wymysł, zupełnie śmieciowy produkt i do tego szkodliwy. Ale nowe pokolenie Europejczyków rośnie, jest bardziej świadome. Ta zmiana nie zacznie się dopiero jutro, ona się zaczęła już wczoraj.
Piotr Barczak – jest odpowiedzialny za politykę odpadów w European Environmental Bureau, reprezentującym głos około 140 europejskich organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną środowiska. Stoi na czele grupy roboczej ds. odpadów EEB. Ściśle współpracuje z Zero Waste Europe, innymi organizacjami pozarządowymi, jak również z gminami, miastami i progresywnym przemysłem w temacie bardziej ambitnego podejścia do gospodarki odpadami.
Wszystko na temat Stowarzyszenia Zero-Waste można znaleźć TUTAJ.