Potrzebowaliśmy zaledwie 50 lat, by doprowadzić do wymarcia 69 proc. populacji dzikich zwierząt na Ziemi. Do tego wymieranie gatunków nie zwalnia. To wniosek z najnowszego raportu WWF „Żyjąca Planeta”. –Zostawiamy przerażające dziedzictwo naszym dzieciom i pokoleniom, które przyjdą po nich – napisał we wstępie Marco Lambertini, dyrektor WWF International.
Policzono, że gdyby w podobnym tempie wymierali ludzie, to w 50 lat zniknęliby wszyscy mieszkańcy Europy, obu Ameryk, Afryki, Chin i Oceanii.
Tempo wymierania gatunków to jedna z dziewięciu granic wytrzymałości planety. Z ich pomocą naukowcy określają, czy środowisko, w którym żyjemy, jest na tyle stabilne, by na dłuższą metę zapewnić nam warunki bezpiecznej egzystencji. Czy raczej niszczymy je w tempie, które zagraża życiu na Ziemi. Jest to też ta z dziewięciu granic, którą przekroczyliśmy najbardziej. Według danych sprzed kilku lat wymieranie gatunków postępuje 10 razy szybciej od tempa, które byłoby bezpieczne.
Wielkie wymieranie nabiera tempa
Nowy raport WWF pokazuje, że jest coraz gorzej. Jest on oparty o tzw. Index Żyjącej Planety, który tworzy się w oparciu o dane dotyczące ponad 5200 gatunków żyjących w różnych miejscach. Autorzy edycji, która ujrzała dziś światło dzienne, policzyli, że od 1970 do 2018 roku – a więc w niespełna pięćdziesiąt lat – straciliśmy 69 procent dzikiego życia na Ziemi. Wskazują, że są gatunki zwierząt w przypadku których straty są jeszcze większe. W zastraszającym tempie znikają na przykład ryby, szczególnie słodkowodne. Zwierząt słodkowodnych jest już aż o 83 procent mniej.
O 76 procent zmniejszyła się populacja słodkowodnych ryb migrujących. Powód? Sposób w jaki zagospodarowujemy rzeki – w tym to, że tworzymy na nich bardzo wiele barier. Ale też zanieczyszczenia, które do nich wpuszczamy i gatunki inwazyjne, z pomocą których próbujemy regulować ekosystemy. Jest więc bardzo źle, ale są miejsca, w których udało się sytuację poprawić na tyle, że w niemal martwych wcześniej rzekach, zaczęto znów łowić ryby. Jak? Między innymi przebudowując lub likwidując tamy w taki sposób, by nie zatrzymywały żyjących w wodzie ryb.
Żarłacz białopłetwy? Wystarczyły trzy pokolenia
Oceany? Populacja rekinów i płaszczek jest o 71 procent mniejsza niż w 1970 roku.
77 proc. wszystkich gatunków tych ryb jest zagrożone całkowitym wyginięciem. Co nie może dziwić, kiedy spojrzy się na to, że zaledwie trzy pokolenia były potrzebne, by liczebność żarłaczy białopłetwych zmniejszyć o 95 proc. Głównym powodem jest przeławianie. Łowimy zbyt dużo ryb, zupełnie nie oglądając się na zdolność ekosystemu do regeneracji. A lepiej – jeżeli nic się nie zmieni – nie będzie, bo już pojawiają się informacje o tym, że chińscy rybacy po zamienieniu w „pustynię” swoich wód przybrzeżnych, ruszyli w świat i z rozmachem niszczą łowiska na wodach międzynarodowych.
Wielkim kłopotem jest też wylesianie, którego tempo zagraża wielu gatunkom i ekosystemom.
Recepta? Ochrona
WWF nie poprzestał na włączeniu alarmu i przedstawił też rozwiązania. Wskazuje, że nie wystarczy już zmniejszać naszego wpływu na planetę i hamować tempa wymierania gatunków. Trzeba podejmować takie działania, które pozwolą dzikim zwierzętom odżyć. Wśród tych kluczowe jest objęcie ochroną znacznych obszarów. Wzywają więc do tworzenia kolejnych rezerwatów przyrody i parków narodowych, w których dzika przyroda zyskałaby przestrzeń do regeneracji.
Ostatni park narodowy – Park Narodowy „Ujście Warty” – powstał w Polsce w 2001 roku.
- Czytaj także: Prof. Piotr Skubała: Wszyscy musimy się nauczyć brać tyle, ile potrzebujemy, nigdy więcej
Fot. Śnięte ryby na brzegu Odry. Shutterstock/Ryszard Filipowicz.