Kiedyś świat miał nadzieję, że gdy narody się zjednoczą, to będą w stanie powstrzymać zmiany klimatyczne. Dziś, po 30 latach od podpisania traktatu Ramowej Konwencji ONZ w sprawie Zmian Klimatu i wiele lat po tym, jak podpisany został Protokół z Kioto, można mówić o porażce. Nadzieja zniknęła.
Nadzieja pojawiła się 30 lat temu
Na początku lat 90. XX wieku powstała Ramowa Konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (UNFCCC). Jej zadaniem było podejmowanie współpracy międzynarodowej w celu ograniczenia emisji CO2 do atmosfery. Wtedy, w latach 90. XX wieku świat miał nadzieję, że uda się to zmienić. Tak jak wcześniej udało się zjednoczyć Europę po drugiej wojnie, czy powstrzymać emisje gazów CFC, tak samo uda się powstrzymać wspólnie globalne ocieplenie. Niestety, jak możemy to dziś zauważyć – nie udało się.
Dominująca siła USA
Wielokrotnie w naprawie świata istotny udział brało supermocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone. USA pomogły zawrzeć dwa historyczne porumienienia mające na celu ograniczenie postępującej zmiany klimatu. Sęk w tym, że w USA często dochodzi do zmiany władzy. Kiedy rządzi demokrata, to w sprawie polityki klimatycznej idzie ku lepszemu. Tak jak np. Barrack Obama, którego administracja przyczyniła się do zawarcia Porozumienia Klimatycznego w Paryżu, w 2015 roku. „To wyzwanie wymaga naszej ambicji. Nasze dzieci zasługują na taką ambicję”, powiedział Obama na szczycie klimatycznym ONZ w 2014 roku. „I jeśli będziemy działać teraz, jeśli będziemy potrafili spojrzeć poza natłok bieżących wydarzeń i niektóre z wyzwań gospodarczych i politycznych, jeśli zapewnimy powietrze, którym będą oddychać nasze dzieci i żywność, którą będą jeść, oraz nadzieje i marzenia wszystkich potomnych ponad naszymi własnymi krótkoterminowymi interesami, być może nie będzie dla nich za późno”.
Zmiana władzy zmienia klimat polityki
Po Demokratach przychodzą konserwatywni Republikanie. Administracja Trumpa wycofała USA z tego porozumienia. Przez wiele lat negocjacji klimatycznych państwa zarówno biedne, jak i bogate spierały się o to, kto powinien prowadzić świat na drodze do neutralności klimatycznej. Kto powinien wziąć na swoje barki wszelkie działania? Nie tylko na rzecz ograniczenia emisji, ale pomocy innym, którzy sobie z tym nie radzą. W tym czasie Ziemia cały czas się ocieplała Nadzieje stopniały. Jak wyliczają naukowcy wraz 36 bilionami ton lodu. Dziś globalna temperatura jest o 1,1oC wyższa od średniej przedprzemysłowej.
Kiedy trwały negocjacje klimatyczne w Egipcie, doświadczeni historycy dostrzegli powtarzające się motywy w przeszłych wysiłkach, które wciąż odbijają się echem. Chodziło tu głównie o nadmierny wpływ USA na środowisko. A także na wojny pomiędzy krajami, które wzbogaciły się dzięki paliwom kopalnym, a krajami dopiero rozwijającymi się. Tymi, które odczuwają nieproporcjonalnie duży ból z powodu zmian klimatycznych. Państwom, którym mówi się, że nie powinny podążać naszą drogą. W przeciwnym razie będą spalane jeszcze większe ilości węgla, ropy i gazu ziemnego. „Stany Zjednoczone były absolutnie dominującą siłą w tym wszystkim”, powiedziała historyk negocjacji klimatycznych Joanna Depledge z Uniwersytetu Cambridge w Anglii. „Obawiam się, że Stany Zjednoczone były zarówno najlepszą, jak i najgorszą rzeczą, naprawdę, w negocjacjach”.
- Czytaj również: Jedna z pierwszych decyzji Joe Bidena. Stany Zjednoczone znowu w Porozumieniu Paryskim
Wielu miało wielkie nadzieje
Zaczęło się od mocnego akcentu. W 1992 roku miał miejsce „Szczyt Ziemi” w Rio de Janeiro. Stało się to 5 lat po historycznym porozumieniu w sprawie dotyczącym zakazu stosowania substancji chemicznych niszczących warstwę ozonową. Szczyt ten miał wiele wspaniałych osiągnięć. Takich jak Deklaracja z Rio i jej 27 uniwersalnych zasad czy powstanie UNFCCC. „Rozpoczął się formalny proces ONZ mający na celu wynegocjowanie ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Świat uznał, że zmiany klimatyczne dotkną nas wszystkich i wszyscy musimy sobie z nimi poradzić”, wspominał pierwszy sekretarz ONZ ds. klimatu, Michael Zammit Cutajar.
Oren Lyons z Klanu Żółwia należącego do indiańskiego narodu Onondaga w Nowym Jorku wiele lat później nazwał to spotkanie najwspanialszym, w jakim uczestniczył. „Było ogromne odczucie dobrego samopoczucia, możliwości zrobienia czegoś… Było tam wiele nadziei”, wspominał Lyons. Inger Andersen, który w tamtym czasie był młodym urzędnikiem ONZ ds. rozwoju. Powiedział, że ten szczyt sprawił, iż trzy różne programy ruszyły i nic nie miało zamiaru ich zatrzymać. „To znaczy, że to było to. Naprawiliśmy to”, wspomina dziś Andersen, obecnie dyrektor wykonawczy Programu Środowiskowego ONZ. „To było niesamowite, prawda?”.
„Zimna wojna właśnie się zakończyła i globalne środowisko było postrzegane jako sposób na zbliżenie wcześniej walczących krajów”, powiedziała z kolei Depledge. Stwierdziła, że to było naiwne podejście do sprawy, ale warto było, bo dziś bylibyśmy w innej sytuacji. Depledge wspomina też o funduszu ubezpieczeniowym, który byłyby idealnym rozwiązaniem w przypadku takich zdarzeń, jak powódź w Pakistanie latem 2022 roku. Według Banku Światowego na odbudowę i przygotowanie Pakistanu na tego typu katastrofy potrzeba co najmniej 16 mld dolarów.
W negocjacjach przewijała się idea zróżnicowanej odpowiedzialności, w której prym wiodły kraje rozwinięte. USA jako emitent numer jeden były kluczowym państwem, które musiało to zaakceptować. „Kiedy patrzę na to teraz, nie tylko wtedy, ale i później, widzę, że negocjacje były w dużej mierze wysiłkiem mającym na celu wprowadzenie USA na pokład i utrzymanie go na nim, aż do skutku”, powiedział Cutajar.
Od jednej nadziei do drugiej
W 1997 roku w Kioto USA podpisały protokół, na mocy którego kraje rozwinięte miały ograniczyć emisję gazów cieplarnianych do poziomu z 1990 roku. Ponadto były też zobowiązane do wspierania państw Trzeciego Świata. Cutajar wyrażał wielkie nadzieje, był wtedy wielkim optymistą. To był krok we właściwym kierunku, za którym pójdą jeszcze kolejne kroki, pomyślał. „Elastyczność, która definiuje Protokół z Kioto, została w dużym stopniu zaprojektowana w USA”, powiedział.
„Ten optymizm trwał dość długo…”, powiedziała Depledge. Jak stwierdziła, prawdziwym ciosem była decyzja republikańskiego prezydenta George’a Busha, który zniweczył porozumienie z Kioto. Wycofał USA z tego protokołu, twierdząc, że zaszkodzi to krajowej gospodarce. „To naprawdę zabrzmiało jak powolna śmierć tego ważnego prawnie wiążącego traktatu, o którym myśleliśmy, że będzie początkiem. Początkiem długotrwałego rozwiązania problemu zmian klimatycznych”.
Według Cutajara Protokół z Kioto nic nie dał. Nową nadzieją miał się okazać szczyt klimatyczny w Paryżu. Wtedy to, po zawarciu porozumienia między USA a Chinami, zawarto nowe, niewiążące porozumienie, w ramach którego każdy kraj stworzył swoje własne cele emisyjne. Ponownie Stany Zjednoczone przyjęły rolę lidera. Porozumienie paryskie zostało delikatnie sformułowane, aby kontrolowany przez Republikanów Senat USA nie musiał go ratyfikować. Negocjatorzy dosłownie tańczyli z radości.
Jednak nowa republikańska administracja, której przewodził Donald Trump, wycofała się z umowy. Następnie Demokrata, Joe Biden ponownie umieścił USA w umowie i negocjacje zostały wznowione. Z drugiej strony Stany Zjednoczone krzywo patrzą na pomysł płacenia za szkody wyrządzone biedniejszym krajom. Społecznościom, których odcisk węglowy jest niewielki, a wręcz znikomy. „USA nadal jest trudnym, ale niezbędnym partnerem”, oświadczył Cutajar.
- Czytaj również: Zakończył się szczyt COP26. Co z niego wynika?
„Nie mogę powiedzieć, że jestem optymistą”
Wieloletni działacz na rzecz zmian klimatycznych Bill McKibben powiedział, że „jedyną rzeczą, której nie mogłem przewidzieć, było to, jak słabo zareaguje nasze społeczeństwo w obliczu wyraźnego ostrzeżenia naukowców przed największym niebezpieczeństwem, przed jakim kiedykolwiek stanęliśmy. że spiskujemy, by przez 30 lat prawie nic nie robić”. McKibben dodał, że należy to przypisać niezwykłej pracy przemysłu paliw kopalnych.
Szeroko zakrojone badania naukowe i inne przypisują przemysłowi paliw kopalnych spowolnienie lub zatrzymanie wysiłków na rzecz walki ze zmianami klimatu. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Dużą rolę w USA odgrywali tacy giganci naftowi jak Exxon. W końcu chodziło o ogromne zyski związane z wydobyciem ogromnych ilości taniej ropy naftowej. Co ciekawe, już w latach 80. zatrudnieni przez Exxon eksperci potwierdzili antropogeniczność globalnego ocieplenia. Jednak cel był tak naprawdę inny – używać wiedzę do dyskredytowania klimatologów.
Cutajar, od dawna na emeryturze i mieszkający w Szwajcarii, nie ma już nadziei. Tej, która rozkwitła w latach 90. „Nie mogę powiedzieć, że jestem optymistą”, powiedział Cutajar w wywiadzie dla The Associated Press. „Rasa ludzka nie zostanie wymazana, ale nastąpi przemieszczenie – ruch ludzi – na skalę historyczną. Już jest. Będzie ich więcej”.
–
Zdjęcie: Protest w sprawie klimatu przed siedzibą Parlamentu Europejskiego, Alexandros Michailidis/Shutterstock