Polacy śmieją się, że premier Morawiecki chciał wydrukować węgiel tak jak drukuje pieniądze, ale zorientował się, że nie da się tego zrobić. Postanowił więc sięgnąć po ulubioną metodę i rozdaniem miliardów złotych spróbować zasypać kryzys, na który to jednak niewiele pomoże.
A nie pomoże, bo problem jest przede wszystkim w tym, że węgla nie ma. Stąd tak wysokie ceny. I nieważne, ile pieniędzy rozda się ludziom, to ci i tak nie kupią czegoś, co nie jest dostępne.
Celnie punktował to Michał Janczura z TOK FM.
Połączenie braku towaru na rynku z rozdawaniem pieniędzy na jego zakup, może przynieść tylko jeden efekt. Taki, że ceny podskoczą o wysokość dotacji. Zmienić mogłyby to jedynie działania rządu, które zasypałyby te braki. Jak na razie jednak – mimo wcześniejszych obietnic – nie zanosi się, by to miało się w przed zimą udać. Dlaczego zatem rząd wybrał rozwiązanie, o którym jest głośno, ale nie zadziała?
Łapówka na uspokojenie nastrojów
Odpowiedź jest prosta. 3000 plus na węgiel to łapówka dla wyborców. Na dziś wszystko wskazuje na to, że w zimie czeka nas – ale nie tylko nas, bo różne problemy ma więcej krajów – poważny kryzys energetyczny. Ludzie już są źli. W zimie będą w jeszcze gorszym nastroju.
3000 złotych problemu nie rozwiązuje, ale wypłacone w listopadzie może uspokoić nastroje.
Nie jest to tylko moja opinia. Internet pęka od podobnych ocen. Można np. zajrzeć na Facebookowy profil Krakowskiego Alarmu Smogowego. I zobaczyć, jak wyglądają najpopularniejsze komentarze.
Pan Filip wskazuje np., że to dziwne (bo rzeczywiście dziwne), że dopłata „na węgiel” nie jest na węgiel.
Pan Robert napisał, że jedyna odpowiedź na problemy, którą rząd ma, to drukowanie pieniędzy.
A inni – słusznie – mówią, że w ten sposób rząd kara za to, że posłuchało się… rządu.
Można też odnieść wrażenie, że jak na razie efekt jest odwrotny od zamierzonego. Planując tę „łapówkę na uspokojenie nastrojów” nie wzięto bowiem pod uwagę, że ludzie uznają ją za niesprawiedliwą. A uznają, bo z pomocy wykluczono większość domów. Zamiast zastosować kryterium dochodowe, które pomogłoby najbiedniejszym niezależnie od źródła ogrzewania, zdecydowano się rozdawać pomoc… według źródła ogrzewania. Co oznacza, że na przykład człowiek niezamożny, który wykazał się odpowiedzialnością i zrezygnował z „kopciucha”, zostanie ukarany odcięciem od programu 3000 plus.
A zamożny, który postanowił pozostać przy starym piecu i truć sąsiadów, dostanie nagrodę.
Nie brzmi to dobrze. Prawda?
Jesteśmy na wojnie. To kosztuje
Jest coś co brzmi jeszcze gorzej, ale politycy boją się o tym mówić głośno. Jesteśmy na wojnie, a wojna kosztuje. Nie takiej wojnie jak Ukraina, która o przetrwanie bije się na polu bitwy. Ale uczestniczymy w każdej innej formie tego konfliktu. Gospodarczej. Informacyjnej. Politycznej. To kosztuje. I to dużo.
Oznacza też wyrzeczenia.
Jeżeli ktoś myślał, że konflikt z krajem, od którego spora część Europy jest uzależniona energetycznie, rozegra się bez kosztów, to wykazywał się wielką naiwnością. Tym bardziej, kiedy ideologia – tak jak dzieje się w przypadku wyłączających ostatnie elektrownie jądrowe Niemców – każe rezygnować z jedynej skutecznej broni. Czyli produkowanej na miejscu i praktycznie bez importowanych surowców własnej energii. Koszty ponosilibyśmy zresztą nawet wtedy, gdybyśmy się w konflikt nie zaangażowali.
Jednym z oczywistych efektów wojny z udziałem wielkiego producenta ropy, węgla i gazu są wyższe ceny na rynkach. Szczególnie wyższe ceny energii. Wszystkie surowce są w tym roku wyjątkowo drogie.
Sprawny rząd mógłby to złagodzić. Ale nawet sprawny rząd – zwłaszcza po wielu latach zaniedbań – nie mógłby w kilka miesięcy kosztów zniwelować do zera. To mogłaby zrobić jedynie wieloletnia mądra polityka energetyczna, która w centrum postawiłaby bezpieczeństwo i przygotowała nas na taką sytuację. Europa prowadziła jednak politykę, która dbała raczej o bezpieczeństwo Rosji niż własne.
My zrobiliśmy to jedynie częściowo, bo np. poprzednia partia rządząca budowała elektrownie jądrową tak, że przez kilka lat udało się głównie założyć spółkę i obsadzić stanowiska. A obecna partia rządząca zaczęła urzędowanie od walki z wiatrakami. Tak jak u Niemców prowadzonej w imię ideologii.
Tylko zupełnie innej niż ta, która Berlinowi każe w czasie wojny zamieniać atom na węgiel.
Rząd musi stanąć na głowie
Co zatem zrobić? Przede wszystkim rząd musi stanąć na głowie, by zabezpieczyć surowce energetyczne dla polskich domów. To wyzwanie na obecnym rynku. Tym większe, że – jak wynika z informacji prasowych – bardzo się w tych działaniach spóźniliśmy, bo rządzono raczej z pomocą PR-u niż rozumu.
To wielki test dla władzy. Na oblanie którego rząd nie może sobie już pozwolić.
A jeżeli sięgamy po bezpośrednią pomoc finansową, to wydaje się, że są tutaj tylko dwie opcje. Skoro rząd uważa – a wydaje się, że tak właśnie uważa – że pieniądze można drukować bez końca i bez konsekwencji, wsparcie powinno być dla wszystkich. Niezależnie od źródeł ogrzewania, bo ta zima będzie trudna dla wszystkich. Gdyby jednak przyszło otrzeźwienie i ktoś w rządzie powiązał to, że jak drukuje się za dużo złotówek, to chleb drożeje, należałoby wprowadzić kryterium dochodowe.
Tak by pomoc można było otrzymać według wysokości dochodu, a nie źródła ogrzewania.
Czytaj również: Dwie trzecie gospodarstw bez dopłat do ogrzewania. „Ukarano tych, którzy posłuchali rządu”
–
Zdjęcie: Kamila Kozioł/Shutterstock