Rosję bardzo często przedstawia się jako globalne mocarstwo. Moskwa ma wiele atutów, wśród których ważną rolę odgrywa bezczelność oraz zdolność znajdowania adwokatów swoich interesów, ale mimo to daleko jej do Chin lub Stanów Zjednoczonych. Jest to kraj surowcowy, który polega na dochodach z gazu, ropy i węgla. Kolos na glinianych nogach.
– W Rosji mieszka o połowę mniej ludzi niż w dawnym Związku Radzieckim i populacja się kurczy. W 2019 roku gospodarka Rosji była nieznacznie większa od gospodarki Hiszpanii, chociaż ta ostatnia ma zaledwie jedną trzecią ludności, a status potęgi straciła w XVIII wieku – napisał Daniel Yergin w książce „Nowa Mapa”. Nie oznacza to oczywiście, że Rosja to kraj słaby. Ma liczne atuty, które pozwalają mu być mocarstwem. Ale mocarstwem regionalnym. Głównie militarną potęgę i arsenał nuklearny.
A także złoża paliw kopalnych, które czynią z Rosji ważnego gracza światowej gospodarki. Bardziej niż cokolwiek innego, bo jest to kraj surowcowy, który opiera się na jednym źródle dochodu. Jest to więc atut, który jest także achillesową piętą. – Dochody z eksportu ropy i gazu tworzą finansowe fundamenty państwa rosyjskiego i rosyjskiej potęgi: od 40 do 50 procent budżetu państwa, od 55 do 60 procent dochodów z eksportu i około 30 procent PKB – wyliczał Yergin. To pokazuje, gdzie trzeba celować, jeżeli chce się utemperować „rosyjskiego tygrysa” i utrzeć mu nos, by oduczyć go agresji. Chcąc zrobić na złość Putinowi, trzeba celować w energię.
Jak można to zrobić?
Dokończyć Baltic Pipe
Na polskim podwórku trzeba przede wszystkim „dowieźć” w terminie rurociąg Baltic Pipe. Ten wraz z rozbudową gazoportu w Świnoujściu, a także kolejnymi planowanymi inwestycjami w infrastrukturę pozwalającą odbierać skroplony gaz z USA i Kuwejtu, uniezależni nas w 100 proc. od dostaw gazu z Rosji.
Oczywiście nadal będziemy go tam kupować, ale nie powinniśmy tego robić. Dlaczego? O tym na końcu.
Wdrożyć nowy Plan Messmera
To co w tym roku dzieje się z cenami energii, nie jest niczym nowym. Energetyczna broń jest od wielu lat wykorzystywana jako metoda prowadzenia geopolityki. Nie tylko przez Rosjan. Na przykład w latach 70. ubiegłego wieku sięgnęły po nią kraje arabskie. Ze zgubnym skutkiem dla tzw. Zachodu. Ale ten nie przyjął ataku bez reakcji. Wyciągnął wnioski i sięgnął po różne metody, by uniezależnić się od eksporterów ropy. Z wielkich rozmachem zadziałali między innymi Francuzi. Ci zdecydowali, że podstawą bezpieczeństwa energetycznego kraju, będą elektrownie jądrowe.
Pomysł nazwali planem Messmera. Ogłosili go w marcu 1974 roku. W grudniu trzy pierwsze elektrownie były już w budowie. 15 lat później energetyka kraju opierała się na „atomie”. Ten ma taką przewagę, że praktycznie nic nie trzeba do niego importować, a paliwo da się bez kłopotu magazynować w ilościach zapewniających miesiące, a nawet lata spokoju. Jest też bezemisyjny, co obecnie ma szczególnie duże znaczenie.
Coś podobnego do Francuzów z lat 70. XX wieku realizują dziś Chińczycy, którzy za 15 lat chcą mieć o 150 działających reaktorów więcej niż dzisiaj. Między innymi po to, by zmniejszyć zależność od importu rosyjskich surowców. Europa też mogłaby pomyśleć, czy nie warto byłoby odkurzyć tych idei.
Zamiast tego jednak aktualnie zamyka działające elektrownie i uzależnia się od Moskwy.
Ocieplić domy!
Każdy ocieplony dom zasmuca Wladimira Wladimirowicza Putina. Dlaczego? Dlatego, że na przykład węgiel, którym ogrzewa się w Polsce, bardzo często pochodzi z Rosji. Fachowy portal Wysokie Napięcie wyliczał, że rocznie drobni odbiorcy w Polsce spalają ok. 10 mln ton węgla kamiennego. – Ale nie dowolnego. – czytamy w tekście Bartłomieja Derskiego z 2020 roku, który zatytułowano „Dlaczego importujemy węgiel z całego świata”. – W małych kotłach spala się przede wszystkim węgiel o średniej i dużej ziarnistości, czyli większe bryły. Żadna z polskich kopalń nie jest nastawiona na ich produkcję. Takie sortymenty wydobywa się w Polsce niemal wyłącznie przy okazji drążenia chodników i przygotowywania ścian do wydobycia miałów węglowych, ale to za mało. Takiego węgla produkujemy w Polsce tylko ok. 5-6 mln ton. Resztę będziemy musieli importować tak długo, jak długo nie zastąpimy większości pieców węglowych w polskich domach nowocześniejszymi sposobami ogrzewania. – wyjaśniał autor. A importujemy głównie z Rosji.
Matematyka jest tutaj prosta. By tego nie robić, musielibyśmy zmniejszyć zużycie o połowę. To dużo i mało, bo dobrze ocieplony dom potrzebuje nawet kilka razy mniej energii niż nieocieplony. A korzyści nie kończą się przecież na geopolityce i energetycznym bezpieczeństwie kraju. Jest też kwestia smogu i środowiska. Oraz portfela. Najtańsza energia to ta, której nie zużyjemy. Niezależnie od źródła.
Budować wiatraki i fotowoltaikę
Ale źródło tez jest ważne. Tym bardziej, że domy to nie wszystko, bo węgiel z Rosji importujemy także do innych celów. O możliwości wykorzystania „atomu”, by tego nie robić, już wspomniałem. Dziś jest jednak więcej możliwości, niż było w latach 70. ubiegłego wieku. Można sięgnąć po odnawialne źródła energii i trzeba to robić. Nie tylko przez wzgląd na środowisko. Także to, że słońca i wiatru – odmiennie niż ropy, gazu i węgla – nie musimy importować z Rosji lub jakiejkolwiek innej zagranicy. Raz zbudowana infrastruktura przez lata zaspokaja potrzeby energetyczne kraju. Kurek mogą zakręcić lub przykręcić. Słońca nie zgaszą. A wiatru nie wyłączą.
Im więcej mamy OZE tym mniej musimy importować. I tym więcej pieniędzy zostaje w kraju.
Skok technologiczny w motoryzacji
A na import wydajemy niemałe kwoty. Forum Energii policzyło ostatnio, że przez 20 lat na import surowców energetycznych wydaliśmy ponad bilion złotych. Najważniejszym ich eksporterem do Polski jest Rosja, a najwięcej wydaliśmy na ropę. Aż 802 miliardy złotych, które w dużej mierze popłynęły na wschód. (- W ostatnich latach ten kraj zyskał dzięki kontraktom z Polską na dostawie ropy 698 mld zł – wyliczyło Forum Energii.)
Jak to zmienić? Na przykład tak jak Chińczycy. Ci nie chcąc wydawać pieniędzy na import ropy i chcą uniezależnić się od krajów, które im ją sprzedają, zdecydowali się pójść w samochody elektryczne. Rozwijają je więc obecnie tak szybko, jak tylko się da. Licząc, że za jakiś czas swoje auta będą mogli ładować „atomem”, słońcem i wiatrem, a nie importowaną ropą. Unia Europejska próbuje robić to samo, ale jak to Unia robi to w mało przekonujący sposób.
Oczywiście jest tutaj pytanie, czy samochody na baterie to rzeczywiście jest najlepszy pomysł, bo w Europie dużo więcej przemawia za wodorem. O ile uda się przeskoczyć bariery technologiczne.
- Czytaj także: Prof. Marek Brzeżański: Elektromobilność w dzisiejszym wydaniu to ścieżka donikąd. Paliwem przyszłości jest wodór
A przesiadka na inne samochody to nie jedyna metoda, by import ropy zmniejszać. Dużo może zdziałać też porządna sieć publicznego transportu, która w Polsce jest jednak w opłakanym stanie. Musi być, bo kolejne rządy zaniedbywały ją odkąd pamiętam. O czym warto poczytać na przykład u Karola Trammera w książce „Ostre cięcie”.
Mądry kraj nie karmi agresywnego sąsiada
W ten sposób można zbudować bezpieczeństwo energetyczne. Ale w tym wypadku nie chodzi jedynie o ten jego rodzaj. Tak jak nie chodzi o to, by robić na złość Putinowi, który bezczelność zmienił w swoją najlepszą broń. Chodzi o bezpieczeństwo w ogóle. Rosyjskie czołgi, statki i rakiety nie są kupowane za pieniądze, które spadają z nieba. Są kupowane za nasze pieniądze, którymi płacimy za surowce. Jeżeli będziemy – jako Polska, ale też Europa – kupować ich mniej, trudniej będzie zbroić się Rosji. Na razie tuczymy agresywnego sąsiada. Mądry kraj, by tak nie robił.
Fot. Rosyjskie czołgi T-90 na poligonie. Maksim Safaniuk / Shutterstock.com