Podyktowane postępującym ociepleniem klimatu pożary i susza stanowią coraz większy problem dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. To nie pierwszy taki rok, kiedy zachodnią część USA nawiedza susza i towarzyszące jej pożary. Najnowsze doniesienia pokazują jednak, że problem zaczyna dotykać również wschodnich stanów i przestaje mieć charakter sezonowy.
Klęska za klęską
W tym roku można stwierdzić, co od kilku lat mówią amerykańscy strażacy, że pożary lasów i zarośli (ang. wildfires) stały się normą i nie mają już charakteru sezonowego. „Nie ma czegoś takiego, jak sezon pożarowy”, powiedział wprost Isaac Sanchez z kalifornijskiej straży pożarnej. „Próbujemy to tłumaczyć od kilku lat. Odchodzimy od tego określenia. Sugeruje ono, że skoro jest coś takiego, jak sezon pożarów, to istnieje też okres, w którym pożary nie występują. A tak po prostu nie jest” – wyjaśnił Sanchez.
I rzeczywiście – tak niestety jest. Takim przykładem jest stan Nowy Meksyk, w którym pierwsze ogniska pożarów wybuchły już zimą. Były wtedy niewielkie i nie przyniosły dużych strat. Prawdziwy dramat zaczął się w kwietniu. Już na samym początku miesiąca pożary zniszczyły ponad 200 budynków, zginęła co najmniej jedna osoba. Na tym się jednak nie skończyło, bo największy z pożarów – Calf Canyon/Hermits Peak Fire (oba pożary połączyły się w jeden w pobliżu Las Vegas) – do 6 czerwca zniszczył 131 tys. hektarów terenu. Spalonych zostało co najmniej 737 budynków. Do tej pory, jak podają lokalne dane w Nowym Meksyku, spłonęło prawie 280 tys. ha terenów.
Tej wiosny pożary wybuchły także w Arizonie, choć na mniejszą skalę niż w Nowym Meksyku. Setki mieszkańców, podobnie jak w Nowym Meksyku, musiało opuścić swoje domy. W Arizonie spłonęło 12,4 tys. ha, a największy z pożarów Tunnel Fire zniszczył 25 budynków. W Kolorado natomiast pożar nie był rozległy, ale zdołał zniszczyć ponad tysiąc budynków i spowodować śmierć dwóch osób. Do tego pożar o nazwie Marshall Fire wybuchł w samym środku zimy, bo 30 grudnia 2021 roku.
To już nie jest „fabryka snów”
I w końcu Kalifornia, która już od kilku lat systematycznie jest nękana przez coraz potężniejsze pożary. Pierwsze ogniska wybuchły już w styczniu. Do końca maja ten znany z wielkich produkcji filmowych stan doświadczył serii wielu pożarów, które łącznie strawiły 4395 ha terenów. Płonęły nie tylko lasy i zarośla, które z powodu braku wody stały się łatwopalnym materiałem.
„Płoną domy w hrabstwie Orange (..) To efekt zmian klimatycznych i suszy, którą obserwujmy”, napisał na Twitterze jeden z mieszkańców. Szybko rozprzestrzeniający się pożar na kalifornijskim wybrzeżu 11 maja zniszczył co najmniej 20 budynków. Także tym razem zniszczone zostały luksusowe posiadłości, co pokazuje powyższe zdjęcie. Płonęły wille w Laguna Niguel zamieszkałej przez ponad 60 tys. ludzi. Jest to najbogatsza część hrabstwa Orange. Wnętrza willi spłonęły mimo szybkiej reakcji miejscowej straży pożarnej. To kolejny przykład pokazujący, że ofiarami globalnego ocieplenia nie są tylko biedni mieszkańcy krajów Trzeciego Świata. Problem, choć nie w mniejszym stopniu, dotyka także bogatych z państw wysokorozwiniętych.
- Czytaj również: Po pożarach w Kalifornii wiele lasów może się nie odrodzić
Ludzie zdają sobie sprawę z powagi sytuacji
Kilkanaście lat temu niewielu Amerykanów dostrzegało problem. Do nielicznych wyjątków należeli politycy jak Al Gore czy naukowcy jak James Hansen, były dyrektor Instytutu Goddarda w NASA. Hansen już w XX wieku ostrzegał przed zgubnymi skutkami globalnego ocieplenia. Mówił, że jeśli spalimy wszystkie paliwa kopalne, możemy doprowadzić do wymarcia ludzkości. W tej kwestii Hansen zeznawał w amerykańskim Kongresie w 1988 roku. Prowadził badania pokazujące, że w wyniku zatrzymania się cyrkulacji termohalinowej na Atlantyku USA i zachodnia Europa doświadczą niszczycielskich burz i huraganów.
W ciągu ostatnich lat wiele się zmieniło. USA doświadczając skutków zmian klimatycznych, zaczynają inaczej postrzegać świat. Badania socjologiczne pokazują, że prawie 80 proc. Amerykanów przyznaje, że działalność człowieka wpływa na klimat. Połowa z nich rozumie, że musimy podjąć działania w ciągu najbliższej dekady. To wyniki badań z 2019 roku, z każdym kolejnym rokiem odsetek świadomych ludzi się zmienia. Dwa lata później 80 proc. mieszkańców USA wyraziło swoje obawy, że ocieplenie klimatu może dotknąć ich bezpośrednio. W związku z tym byliby skłonni do podjęcia działań w zakresie mniejszych lub wieszczych zmian w swoim stylu życia. Według badań Uniwersytetu Yale istnieje też duża dysproporcja między tymi, którzy są świadomi, a tymi, którzy lekceważą problem. Okazuje się według niedawnych badań, że tylko 19 proc. respondentów lekceważy problem zmian klimatycznych.
Władze wyciągają wnioski
Choć na szczeblu centralnym reakcja na zagrożenia klimatyczne pozostawia wiele do życzenia, władze lokalne starają się dbać o bezpieczeństwo ludzi, ucząc ich świadomości i wprowadzając określone zasady bezpieczeństwa. Tak jest przede wszystkim w Kalifornii, gdzie mieszkańców przedmieść, małych miast i wsi obowiązuje odpowiedni kodeks budowlany odnoszący się do zagrożenia pożarowego. „Pożar nadchodzi. Jesteś gotowy?” – brzmi tytuł broszury informacyjnej odnośnie zasad, jakich muszą przestrzegać mieszkańcy Kalifornii.
Lokalne przepisy wymagają, aby właściciele domów usunęli wszelkie obiekty, które mogą szybko spłonąć. Chodzi m.in. o zarośla w odległości 30 metrów od budynków, by w ten sposób istniał bufor bezpieczeństwa przez nacierającymi płomieniami. Prawo wymaga również, aby nowe domy były budowane z materiałów ognioodpornych. Przepis głosi, że budując dom z materiałów takich jak ognioodporne pokrycie dachowe, obudowane okapy i okna z podwójnymi szybami, wzmacniasz swój dom i dajesz mu szansę na przetrwanie pożaru. Władze uświadamiają także mieszkańców, by ci w lokalnych remizach strażackich dowiadywali się, jakie obowiązują przepisy w danym hrabstwie. Na przykład w hrabstwie San Diego pierwsza i druga strefa przestrzeni chronionej wokół budynku wynosi po 15 metrów, gdy w innych hrabstwach strefy wynoszą 9 i 21 metrów.
Perspektywy na przyszłość nie wyglądają dobrze
Jednak nawet najlepsze przepisy i ich przestrzeganie pomogą, jeśli cały świat nie zacznie zdecydowanym krokiem odchodzić od paliw kopalnych. Przyszłość zarówno ta bliska jak i ta odległa nie wygląda dobrze. Badania przeprowadzone przez organizację First Street Foundation pokazują dość ponury obraz.
Eksperci fundacji przeanalizowali ryzyko spłonięcia 140 milionów domów oraz budynków użyteczności publicznej w całych Stanach Zjednoczonych. Wykorzystali model do oszacowania ryzyka pożaru teraz i do 2052 roku. Nie ma co się oszukiwać. Bezpiecznych miejsc na mapie będzie coraz mniej. Z raportu bowiem wynika, że prawie 20 mln nieruchomości jest w „umiarkowanej strefie ryzyka” (do 6 proc. szans na wystąpienie pożaru w ciągu 30 lat). 6 mln obiektów jest w „istotnej strefie ryzyka” (do 14 proc. w ciągu 30 lat). Niemal 3 mln nieruchomości jest w strefie „silnej” (do 26 proc. w ciągu 30 lat), a około 1,5 mln w strefie „ekstremalnej” (ponad 26 proc. w ciągu 30 lat). Dla 49 mln nieruchomości prawdopodobieństwo wystąpienia pożaru w okresie 30 lat jest mniejsze niż 1 proc.
Naukowców z First Street Foudation zaskoczyła tendencja do przesuwania się „punktów zapalnych” na wschód. Według wyników modelu za 30 lat niespotykane wcześniej ryzyko pożarów pojawi się na wschodzie USA, gdzie dziś klimat jest wilgotniejszy i chłodniejszy niż na zachodzie. Wzrost temperatur sprawi, że na wschodzie USA pożary będą wybuchać częściej i uderzą na przemian z huraganami. Pokazuje to powyższa mapa przygotowana przez First Street Foundation.
USA: Pożary obejmą również wschodnie stany
A jak zauważono, to już teraz w niektórych miejscach we wschodniej części USA to ryzyko się pojawia w związku z wysokimi temperaturami, które ostatnio nawiedzają tę część USA. I już kilka lat temu region nawiedziły pożary lasów w Appalachach, dokładnie w październiku 2016 roku. Spłonęło wtedy łącznie 40 tys. ha lasów w ośmiu stanach wschodniej części USA. To nie dziwi też innych naukowców, jak Michaela Wehnera z Lawrence Berkeley National Laboratory (podlegającego Departamentowi Energii Stanów Zjednoczonych multidyscyplinarnego laboratorium naukowego z Uniwersytetu Kalifornijskiego). „Bez względu na to, gdzie mieszkasz, zmiany klimatu przyniosą coś złego – czy to pożary, czy susze, czy większe burze, czy fale upałów – wybierz swoją truciznę”, powiedział Wehner.
Perspektywy na najbliższe tygodnie dla 300 mln obywateli Stanów Zjednoczonych nie są najlepsze. Lato w USA ma być cieplejsze niż zwykle, szczególnie na zachodzie, gdzie wysoka temperatura nałoży się na niski poziom opadów. W takiej sytuacji Amerykanie muszą liczyć się ze zwiększonym ryzykiem wybuchu pożarów, nie wspominając już o coraz szczuplejszych zasobach wodnych.
Najnowsze doniesienia pokazują, że prognozy się zaczynają sprawdzać. Gorąco jest nie tylko na zachodzie kraju, bo fala upałów rozlała się na dużą część kraju, od Teksasu po Illinois. Ponad 100 mln Amerykanów w połowie czerwca doświadczyło temperatur sięgających 40 stopni Celsjusza. Sytuacja pożarowa także jest dramatyczna. Palą się nie tylko lasy w Nowym Meksyku czy w stanach sąsiednich, ale i na Alasce, blisko koła polarnego. Według Krajowego Międzyagencyjnego Centrum Pożarnictwa (NIFC) od 1 stycznia do połowy czerwca tego roku spłonęło już blisko 1,1 mln ha lasów i zarośli. To ponad dwukrotnie więcej, niż wynosi średnia z ostatnich 10 lat.
–
Zdjęcie: Pożar w hrabstwie Orange, David A Litman/Shutterstock