Dlaczego Unia Europejska pozwala na produkowanie żywności w sposób destrukcyjny dla nas samych i przyrody? Tłumaczy to w rozmowie ze SmogLabem, dr hab. inż. Tadeusz Pomianek, profesor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, wieloletni rektor uczelni.
We wrześniu byliśmy świadkami klęski żywiołowej z powodu powodzi, która pustoszy część Polski i Europy. Nie sposób nie wspomnieć, że powódź była poprzedzona suszą. W jednym ze swoich tekstów pisał pan, że jeśli mikroorganizmy w glebie są w dobrej kondycji, a gleba jest przykryta (np. pokrywą roślinną), to przyjmie 3 razy więcej wody – nawet do 300 mm opadów. Czy zdrowa gleba pomogłaby zminimalizować straty, które teraz ponosimy?
Zdecydowanie tak, tylko trzeba by rozróżnić dwa obszary, czyli góry i teren nizinny. Ale zacząłbym jednak od stwierdzenia, że są dwa silniki tego nieszczęścia. Pierwszy silnik to jest wzrost temperatury oceanów. Proszę wiedzieć, że ponad 90 proc. ciepła nadmiarowego z tytułu ocieplenia absorbują oceany. I oczywiście to powoduje wzrost parowania wody. W ciągu sekundy z oceanów paruje 13 mln ton wody. Nieprawdopodobna ilość wody. Więc jeśli temperatura rośnie to ilość pary wodnej w atmosferze też rośnie. I oczywiście to jest ten potencjał do ulewnych deszczach, nawałnic itd.
I jeśli mówimy o górach to niezwykle ważne są lasy, bo praktycznie lasy mogą spowolnić spływ wody w niższe tereny. No i niestety muszę tu powiedzieć, że w Polsce lasy wycinane także w górach są tak jak do tej pory. Pan minister Ziobro 2 lata temu wyeksportował 3 mln drzew. W tym roku jego rekord został pobity. Czyli z jednej strony słusznie pomaga się powodzianom w południowo-zachodniej części Polski, ale z drugiej strony w południowo-wschodniej – w Bieszczadach, tnie się drzewo dzień i noc. Czyli przygotowuje się grunt, że jeśli tam będą nawalne deszcze, to błyskawicznie ta woda spłynie do terenów nizinnych i z wiadomym po prostu skutkiem. Natomiast jeśli mówimy o glebie to jest ten drugi obszar. Pani to właśnie słusznie zaczęła. Że niestety z jednej strony stosowanie chemicznych środków produkcji, ale z drugiej tzw. uprawy monokulturowe.
Zatrzymajmy się tutaj na moment. Wyjaśnijmy dokładniej, czym są te monokultury, na czym to polega, co w ten sposób jest produkowane? No i właśnie dlaczego świat postawił na monokultury?
To trzeba by sięgnąć do lat 70-tych ubiegłego wieku. W ciągu tych 50 lat ludność świata wzrosła dwukrotnie. W związku z tym ten ruch w kierunku monokultur, który przynajmniej doraźnie powoduje wzrost produkcji roślin, był tym spowodowany. Chodziło o to, żeby wyżywić tę szybko rosnącą liczbę ludności świata. Ale zaraz potem uruchomiły się mechanizmy monopolizacyjne. Czyli liderzy tej nowej rzeczywistości z jednej strony owszem, zaabsorbowali ludzką pomysłowość, różne wynalazki. To wszystko służyło wzrostowi wydajności w rolnictwie. Ale z drugiej strony zmonopolizowali. Ten proces monopolizacji idzie coraz bardziej. Czyli jeśli chodzi o tzw. środki produkcji rolnej, to kilka firm w świecie co najmniej 80 proc. rynku ma. Oni oczywiście dyktują warunki. A więc dyktują też wydajność, którą musi rolnik zabezpieczyć, żeby być dla nich partnerem. Więc rolnik idzie z jednej strony w kierunku monokultur, z drugiej strony w stosowanie chemicznych środków produkcji na dużą skalę. I to jest ten destrukcyjny proces, który niestety trwa. Monopoliści będą dbali tylko o zysk, a inni, z rolnikami na czele, muszą się do tego dostosować albo będą bankrutować.
Czyli dzisiaj liczą się giganci, dlatego rolnicy postawili na monokultury?
Nie mieli wyjścia. Po prostu nie mieli wyjścia. Jeśli popatrzymy na produkcję mniej agresywną, mniej intensywną, w kierunku ekologii, to oczywiście ma to miejsce. Tylko trzeba to umieć zorganizować. Przede wszystkim skala wsparcia – finansowego także, tego rodzaju produkcji, przynajmniej w Polsce, jest zdecydowanie za mała. Ale to jest konieczny kierunek zmian, jeśli chcemy z tej opresji wyjść po prostu cało.
Proszę zauważyć, że jeśli co roku np. w Polsce kukurydza już 2 mln ha to jest jedno wielkie nieszczęście z punktu widzenia tego, co mówię. Kukurydza jest rośliną, która bardzo eksploatuje glebę. Co roku korzenie kukurydzy są na tej samej głębokości. Tą samą warstwę gleby eksploatują zużywając materię po prostu organiczną. Gleba jałowieje. Wzrost zawartości próchnicy w glebie o 1 proc. powoduje, że 1 ha tej gleby może zaabsorbować nawet 100 ton wody więcej. Zdrowa gleba może zaabsorbować dobowo nawet 300 mm, ale kątowe (?6:20) opady teraz były mniej więcej na poziomie 300 mm. Czyli zdrowa gleba jest nam potrzebna nie tylko, żebyśmy mieli dobrej jakości żywność, ale żebyśmy sobie radzili i z suszą i z powodziami. I teraz właśnie ten mechanizm mamy w całej okazałości. Gleby mają coraz mniejszą zawartość wilgoci, z tej przyczyny, że padający deszcz nie jest przez tą glebę zatrzymywany, zatem spływa, tworząc właśnie wysoki poziom wody w rzekach itd.
Tak więc monokultury szkodzą nam na wielu poziomach.
Na wielu poziomach, to jest temat szerszy, mogę zaraz o tym mówić. Tylko chciałbym podsumować te trzy akcenty. Czyli ocieplenie klimatu, olbrzymi przyrost pary wodnej w powietrzu z jednej strony. Wycinka lasów w terenach górzystych to jest draństwo. To jest szkodnictwo na niebywałą skalę z drugiej strony. I monokulturowe uprawy, które powodują jałowienie gleb, które są w stanie coraz mniej wody zatrzymać to jest ten trzeci czynnik. I razem mamy to, co mamy.
Co nam przez to grozi, poza powodzią, suszą?
Tzn. przede wszystkim chcę zauważyć, że ten proces jałowienia gleby powoduje, że ta żywność jest coraz bardziej uboga. Uboga w pewne składniki ważne dla naszego zdrowia, mikroelementy. Znany jest proces niskiej zawartości cynku – 2 mld ludzi podobno już cierpi z powodu właśnie niskiej zawartości cynku. Ale ta bardziej uboga żywność to nie jest też tylko strata dla ludzi, dla wszystkich zwierząt, dla zapylaczy. Proszę zauważyć, że 70 proc. żywności nie powstałoby bez zapylaczy. My jak mówimy zapylacze, no to pszczoły itd. Ale dużo większą rolę odgrywają inne zapylacze.
Na przykład?
Np. dzikie pszczoły. ¾ dzikich pszczół ma swoje gniazda w glebie. W glebie, do której wrzucamy nawozy sztuczne, w glebie, do której wrzucamy pestycydy, które potrafią być toksyczne nawet przez kilkadziesiąt lat. No to siłą rzeczy najbardziej narażone z tych wszystkich istot żyjących są właśnie te dzikie pszczoły. One giną, no to wiadomo, co się stanie. Proszę pozwolić powiedzieć, że takie były pomiary 3 lata temu w Kalifornii: na polach migdałowców w ciągu jednego okresu kwitnienia (to jest bodajże 400 tys. ha) zginęło 50 mld pszczół wskutek stosowania pestycydów.
Niewyobrażalna ilość.
No więc to jest niewyobrażalna ilość i po prostu sami prowadzimy się do nieszczęścia. Ale może puentą tego, co powiedziałem, będzie podkreślenie, że ten proces destrukcyjny przyśpiesza, ponieważ dochodzi do sprzężenia zwrotnego między ociepleniem klimatu a właśnie skutkami upraw monokulturowych.
Bardzo proszę rozwinąć ten wątek.
No więc właśnie. Czyli z jednej strony: co powoduje ocieplenie klimatu? Coraz dłuższe okresy suszy a później gwałtowne opady. A na te gwałtowne opady, jak powiedziałem, czeka coraz bardziej jałowa gleba, która nie jest w stanie tej wody zatrzymać. W efekcie wilgoć w glebie spada, a powodzi przybywa. Co więcej, jeśli jest mniej wilgoci w glebie no to oczywiście parowanie w glebie jest mniejsze, to są rzadsze opady deszczu. To jest mało powiedziane, ponieważ te zdegradowane grunty rolne nie tylko nie pochłaniają gazów cieplarnianych (jeśli są zdrowe to są w stanie sporo pochłonąć), tylko uwalniają do atmosfery – szczególnie dwutlenek węgla i podtlenek azotu. A proszę pamiętać, że jeśli chodzi o podtlenek azotu to to jest 265 razy większy efekt cieplarniany niż dwutlenek węgla. I oczywiście to przyśpiesza ocieplenie klimatu i ten kołowrotek kręci się po prostu coraz szybciej. Oczywiście mamy tego skutki, prawda? Ponieważ te coraz bardziej wysuszone gleby jałowe prowadzą do stepowienia i później pustynnienia. Według ONZ tracimy rocznie 12 mln ha żyznej gleby właśnie z powodu pustynnienia.
A czy można teraz powiedzieć, że świat powoli zamienia się w pustynię?
No tak, to jest poza dyskusją. Szacuje się, że 1/3 gleb jest zdegradowana w świecie, ale np. w Nigerii 80 proc. Według naukowców i pana Grzegorza Brodziaka, w UE to już jest ponad 60 proc. gleb zdegradowanych. A więc jeśli pójdziemy dalej w tę stronę intensywną no to szukamy guza. 30 razy wolniej – tak średnio, bo to są skomplikowane kwestie, 30 razy wolniej gleba jest w stanie się zregenerować niszczona właśnie przez chemiczne środki produkcji no i oczywiście uprawy monokulturowe.
A z czego to wynika, że akurat w Nigerii jest tak źle?
Ja myślę, że z jednej strony to jest tak – jeśli UE zakazuje stosowania pewnych gatunków toksycznych pestycydów to firmy produkujące, również na terenie unii, szukają innych rynków zbytu. W Ameryce Południowej, w Afryce. Np. jeśli chodzi o pestycydy średnio w świecie 44 proc. rolników ma problemy zdrowotne z powodu stosowania pestycydów i UE rocznie na to wydaje 115 mld euro – sama UE. Ale w Burkina Faso nie 44 tylko 85 proc. rolników ma problemy, ponieważ firmy postanowiły zwiększyć eksport np. do Ameryki Płd. Czy do po prostu Afryki. Wreszcie, w takich krajach jak Nigeria, od lat, od lat, przede wszystkim zachodnie firmy wycinają lasy pod kolejne uprawy monokulturowe, pasze dla trzody, dla klatkowej czy awokado, soję itd. Z tej przyczyny te gleby są dewastowane, szybciej jałowieją i dlatego ten proces zbyt szybko postępuje. Jeśli patrzymy kontynentalnie to to, co się dzieje w Ameryce Południowej to mnie autentyczne przeraża. I to dotyczy bardzo polityki rolnej UE. Mogę na ten temat, jeśli Pani uzna, powiedzieć.
Bardzo proszę.
W Ameryce Płd. produkuje się na olbrzymią skalę pasze dla chowu klatkowego i na miejscu i właśnie stamtąd importuje. W samej Brazylii np. soję uprawia się na poziomie równym powierzchni Niemiec. 35 mln ha. I żeby była duża wydajność to stosuje się tam pestycydy na poziomie 10 – do kilkunastu kg na ha. To są potężne dawki. Brazylia kupuje rocznie 700 tys. ton pestycydów, w dużej mierze w UE. Na te pestycydy wydaje 28 mld euro W związku z tym UE postanowiła, tak to było przynajmniej w zeszłym roku, zaimportować produkty żywnościowe, a przede wszystkim pasza dla zwierząt, soja przede wszystkim, za 20 mld euro, żeby ten handel w jakiś sposób się bilansował. Ale pragnę zauważyć, że w ten sposób UE przyczynia się do degradacji ziem Ameryki Płd. z Brazylią na czele. Przyczynia się do kolejnych wycinek Puszczy Amazońskiej, która kiedyś była płucami Ziemi. Wątpię czy jeszcze są płucami po prostu Ziemi. Jaki sens ma taki handel?
Co więcej w tej soi, którą karmimy zwierzęta w UE a później konsumujemy jest sporo pozostałości tychże pestycydów, skoro są stosowane na taką skalę. A niektóre z tych gatunków pestycydów są ewidentnie rakotwórcze. To jest bezsens. Co więcej w takiej porcji żywności – patrz na tereny UE, gdzie poza wszelkimi standardami, bo jednak w UE są pewne standardy co do jakości obojętnie paszy czy żywności, dewastuje rynek europejski. A później mamy strajki.
I UE na to wszystko pozwala. W XXI w.
Pozwala, bo po prostu próbuje godzić interesy dużych firm, prawda, z jednej, z drugiej itd. Nie ma dla mnie żadnej wątpliwości, że kierunki jakie obrała UE są słuszne. Zielony Ład jest absolutną koniecznością. Marsz w kierunku agroekologii i suwerenności żywnościowej jest koniecznością. I to potrwa 10-15 lat. Pewnie nigdy nie pozbędziemy się do końca nawozów sztucznych czy też pestycydów. Ale to wszystko się uda, jeśli będą wspólne warunki, czyli ktokolwiek dostarcza żywność na teren UE musi spełniać te same standardy.
Czy to jest osiągalne? Te wspólne standardy dla wszystkich?
Wie Pani, to wszystko jest w rękach władz UE i oczywiście konstruktywnej postawy państw-członków UE. To jest konieczne. To nie jest: proszę tak, proszę siak. To jest konieczne, jeśli cały plan Zielonego Ładu ma się powieść, prawda? Obok tego olbrzymia biurokracja, patrz: ekoschematy. Ta biurokracja w tym przypadku to jest polskiej produkcji. I pomóc temu zmienić Wspólną Politykę Rolną, żeby to wszystko miało sens.
Zasady, obok tych, o których powiedziałem, muszą być takie: jeśli ktokolwiek na terenie Unii produkuje dobrej jakości żywność, musi być ona kupiona i musi być kupiona po dobrej cenie. I jeśli ktoś opowiada, że to są duże wydatki budżetowe, to ja Pani powiem: zespół z Uniwersytetu Cambridge oszacował, że w skali świata rocznie dopłaty do tej właśnie przemysłowej produkcji żywności (chów klatkowy, uprawy monokulturowe itd.) sięgają 6 bln dolarów. A tymczasem według FAO, żeby ktoś się wyżywił zdrową żywnością, wystarczy 4 dolary dziennie. Łatwo policzyć, że za te toksyczne, destrukcyjne, wspomagające tych gigantów, dopłaty, można wyżywić ponad połowę ludzkości. Pieniędzy jest dość, tylko nie może być taka gospodarka, jak po prostu teraz. I potrzebna jest solidarność w kierunku właśnie tego, co jest najważniejsze – zdrowie, nasze zdrowie. Jak my będziemy zdrowi, środowisko też będzie zdrowe, bo jedno po prostu z drugiego wynika.
Tak samo na poziomie UE, nie ma teraz czasu, żeby mówić o pewnych szczegółach finansowych gmin. Pieniędzy w budżecie unijnym naprawdę jest dość. A nawet po rekonstrukcji systemu, który miał miejsce od początku ‘23 r., w dalszym ciągu na intensywne uprawy, monokulturowe uprawy, dopłaty są 3-krotnie większe niż na właśnie ekologiczne czy około ekologiczne. Przecież to nie wszystko musi być ekologiczne, ale ważne, żeby rozumieć przyrodę. I tu jest konieczna większa edukacja rolników. To jest poważne wyzwanie. Chodzi po prostu o to, żeby tak produkować, żeby nie dewastować.
A jak to jest z edukacją właśnie rolników w zakresie nawozów sztucznych? I czy w dzisiejszych czasach produkcja żywności bez ich użycia jest realna?
Na dzisiaj nie. Na dzisiaj nie, z tej po prostu przyczyny, że my musimy zmienić model konsumpcji. Więc edukacja rolników, żeby lepiej rozumieli przyrodę i ją konstruktywnie wykorzystywali, a nie dewastowali. I edukacja społeczeństwa, żeby zrozumiało, w którym punkcie jesteśmy, co służy ich zdrowiu, a co nie służy. Żeby zrozumieli, że otyłość to jest prowokacja do wielu po prostu chorób. Polacy tu biją wszelkie rekordy. Jeśli chodzi o nadwagę to ¼ ludności świata ją ma, ale Polaków 60 proc. Jeśli chodzi o otyłość 8 proc. [świata] ma nadwagę, ale co czwarty Polak jest otyły. To jest przerażające po prostu, że jemy przetworzoną, głęboko przetworzoną żywność w dużych ilościach, która nam nie służy. Natomiast nie ma dostępu, czy jest skromny dostęp do żywności nieprzetworzonej. A to jest szansa dla nas wszystkich.
Przecież jeśliby tak zrobić, żeby w każdej gminie był bazar (oczywiście pod kontrolą jakości), żeby [panowała] zasada: zdrową żywność wyprodukowałeś, dostaniesz po prostu dobrą cenę. Żeby w miastach system karmienia w przedszkolach, szkołach, był poddany temu rygorowi, że to musi być po prostu zdrowa żywność, to tworzymy duży rynek zbytu. I przedsiębiorczy rolnicy potrafiliby – przy tych warunkach finansowych, o których mówiliśmy – po prostu wykorzystać.
Ja powiem jeszcze jeden przykład, który jest bulwersujący. Dwa lata temu, według danych GUS-u i z UE Eurostatu, zrobiłem pewne szacunki, z których wynika, że rocznie my wydajemy na żywność na poziomie producenta, czyli rolnika i hodowcy, około 60 mld zł. Tyle dostaje rolnik, tyle dostaje hodowca. Ale my w sklepie płacimy 3 razy więcej – 180 mld . Kto jest beneficjentem tej ceny, tych 120 mld?
Giganci.
No raczej nie rolnik, raczej nie rolnik. Sieci handlowe, koncerny produkujące środki produkcji itd. Więc perspektywa absolutnie stopniowego rozstania się z nawozami sztucznymi, z pestycydami jest realna. Na to nie wiem, trzeba 10, może 15 lat. Ja tylko chcę powiedzieć, że właśnie kilkanaście dni temu pokazał się taki raport pod auspicjami Ursuli von der Layen mówiący o dialogu, jak mamy modernizować rolnictwo, jak ma wyglądać transformacja systemu produkcji i konsumpcji w UE. Bardzo jestem rad z tego raportu. Wreszcie tam widać zrozumienie, że czasu już nie mamy. Że jest za mało pieniędzy na produkcję zdrowej żywności i na ochronę klimatu.
Co dobrego wskazuje ten raport?
No ten raport przede wszystkim, że UE zdaje sobie sprawę, że trzeba rozpocząć system transformacji produkcji i konsumpcji żywności. Daje na to 10 do 15 lat. Absolutnie sygnalizuje, że zrównoważone rolnictwo – i owszem, ale na dobrą sprawę trzeba pójść nawet dalej, w kierunku agroekologii, czyli też odbudowy stanu środowiska. I to są te pocieszające rzeczy. Plus oczywiście wyraźnie mówi, że stopniowe rozstawanie się np. z chemicznymi środkami produkcji wymaga inwestycji. Inwestycji w badanie, w produkcję np. biologicznych substytutów i to, czego w raporcie nie ma, a co warto w tym kontekście: przy obecnym stanie żywności i systemie produkcji i sprzedaży my marnujemy rocznie 1,5 mld ton żywności w świecie. Polska to ma 5 mln ton. Jeśli to będzie większy udział nieprzetworzonej żywności, towary odpowiedniej jakości, to marnotrawstwo znacznie spadnie. 24 min Więc jeśli ktoś nas straszy, że bez nawozów będą po prostu niższe plony, to wystarczy ograniczyć po prostu marnotrawstwo.
Jak by było bez tych nawozów sztucznych? Co by się zmieniło na lepsze?
No więc przede wszystkim proszę zauważyć, że jeśli chodzi o rolnictwo ekologiczne, w Polsce tylko 3 proc. gruntów jest przeznaczonych pod uprawy ekologiczne bez nawozów sztucznych i bez pestycydów. W sąsiednich Czechach to jest 18 proc., w Austrii to jest 25 proc. czyli widać, że w ramach tego samego systemu Wspólnej Polityki Rolnej można to zrobić. Są kraje, stany, mogę to wymienić, gdzie są wręcz obligatoryjnie założenia, że w najbliższych latach całkowicie np. zrezygnują z pestycydów.
Wczoraj mieliśmy konsultacje z kilkunastoma rolnikami, którzy w Polsce bardzo dobrze realizują właśnie to, o czym mówię. Oni w ogóle już nawozów sztucznych nie stosują. Nie stosują pestycydów i obojętnie czy to jest chów na wolnym wybiegu czy to jest produkcja rolna. Radzą sobie. To są znakomite przykłady, że nawet na stosunkowo ubogich ziemiach polskich jest to wszystko po prostu realne.
To są rolnicy z Polski. A gdyby Pan Profesor zechciał wskazać kraje, które odchodzą od tego, co nam szkodzi, to jakie by to były?
No przede wszystkim Indie. Indie, które bardzo doświadczyły właśnie tej intensyfikacji przemysłowej produkcji żywności. I o ile przez wieki nie było tam nowotworów, tak teraz się niestety mnożą. Więc są takie dwa stany w Indiach, jeden stan Sikkim. To jest mały stan i tam przewidują, że bodajże do 2 lat przestaną stosować chemiczne środki produkcji. Jest stan Andhra Pradesh, gdzie jest 6 mln gospodarstw (w UE jest 10 mln gospodarstw), gdzie też idą w bardzo szybkim tempie, żeby rezygnować z chemicznych środków produkcji. Bawełna – jeden z podstawowych produktów eksportowych Indii – jest w coraz większej mierze uprawiana w sposób, że tak powiem naturalny. I okazuje się, że to jest efektywne.
FAO konkretnie opublikowała raport, gdzie dowodzi, że można nawet o 58 proc. [więcej – red.] żywności wyprodukować, jeśli pójdziemy w kierunku zrównoważonego rozwoju. Zrównoważony rozwój to nie jest rezygnacja z chemicznych środków. To jest raczej ograniczenie, ale przez wykorzystanie wiedzy biologicznej, rolniczej, żeby neutralizowac pewne negatywne skutki. A przede wszystkim dbać o bioróżnorodność i o środowisko.
Tak więc da się. Da się, ale trzeba chcieć. A gdybyśmy mieli wskazać, Panie Profesorze, kierunki tych koniecznych zmian w systemie, zarówno produkcji, jak i konsumpcji żywności, to jakie by to były?
Od trzech lat zespół międzyuczelniany pracuje nad tym i my w przyszłym roku opublikujemy raport. W raporcie pokażemy jak ten procent powinien w Polsce wyglądać. To samo mówimy, co w niedawnym dokumencie eksperckim UE. Idziemy stopniowo w ciągu kilkunastu lat w kierunku: z jednej strony (to jest nieodwrotne przy każdym wariancie) obniżenia spożycia mięsa. Wiemy, że konsumpcja mięsa, przetworów mięsnych, która w Polsce wynosi teraz 70 kilka kg spadnie do 25 [kg] – czyli trzykrotnie. Skąd to 25? WHO mówi, że to jest konsumpcja optymalna z punktu widzenia zdrowia człowieka, potrzeb człowieka. Zachód, Brytyjczycy, a szczególnie Amerykanie, są bardziej radykalni. Oni tam widzą od 16 [kg] na osobę na rok. Uważamy, że nie ma potrzeby aż tak radykalnie postępować.
I jeśli mamy dzisiaj 75 proc. gruntów rolnych średnio tracić na produkcję mięsa (3/4), to przy takiej obniżce konsumpcji my odzyskujemy nagle nawet 8 mln ha. To jest ¼ Polski. I z drugiej strony produkcja białka roślinnego jest 6 do 20 razy bardziej wydajna z hektara, niż produkcja białka zwierzęcego. Czyli to pokazuje jaki mamy margines bezpieczeństwa żywnościowego, jeśli w zdecydowanie większym stopniu zaczniemy konsumować białko roślinne, zamiast białka zwierzęcego.
Tym bardziej, że w Polsce mamy przecież świetne warunki np. do tego, żeby jeść więcej fasoli czy grochu.
Ale zdecydowanie, ale to nie tylko w ten sposób ratujemy . My ratujemy nasze zdrowie. Stany Zjednoczone, które są liderem, niestety, jeśli chodzi o konsumpcje żywności przemysłowej, wydają na ochronę zdrowia 19 proc. PKB. Nieprawdopodobne pieniądze. Tysiąc dolarów na każdego Amerykanina na miesiąc. My wydajemy 6,5 proc. [PKB]. I co? Przeciętny Amerykanin nie może się leczyć, bo go na to po prostu nie stać. To pokazuje, że jeśli nawet popatrzeć na inne kraje, .. to jeśli my nie zmienimy ekosystemu, to służba zdrowia nie wytrzyma. Popatrzmy na Wielką Brytanię. Tam dzisiejsi eksperci uważają, że służba zdrowia. .. 70 mld funtów, czyli 20 proc. PKB. Potężne pieniądze. Nie tędy droga. Ratując środowisko ratujemy siebie. Lepsza kondycja człowieka, lepszy standard życia, mniejsze zdecydowanie wydatki na ochronę zdrowia. Oczywiście tam musi dołączyć edukacja, profilaktyka zdrowotna, której w Polsce praktycznie po prostu nie ma.
Absolutnie wiadomo gdzie trzeba iść, nie ma tu żadnego ryzyka. Jest problem, że po jednej stronie są interesy tych dużych graczy, a po drugiej mamy mało świadomego konsumenta, który póki co nie jest w stanie wywrzeć presji na polityków.
Jak ratujemy siebie, to ratujemy też środowisko i klimat, prawda?
Oczywiście. Właśnie tę zależność jednego z drugim pokazałem. Proszę zauważyć, że 83 proc. emisji gazów cieplarnianych, jeśli chodzi o rolnictwo, to jest produkcja mięsa, mleka i jaj. A rolnictwo dostarcza 35 proc. wszystkich gazów cieplarnianych: 18 mld ton rocznie ekwiwalentu CO2.
Dobrze, że nawet już UE to zauważyła. Daje to jakąś nadzieję na polepszenie naszej sytuacji w najbliższych latach.
Ale wie pani, bez żadnego problemu można ciągnąć w nieskończoność listę pozytywów, jeśli pójdziemy wreszcie w tę stronę. Jeszcze raz mówię, niepotrzebne jest żadne radykalne przejście na weganizm i tak dalej. I nie można zrobić tego z roku na rok. Musi być zaplanowany system transformacji, gdzie wszyscy uczestnicy rynku muszą dostać szansę. Również ci od upraw monokulturowych, również ci od chowu klatkowego. Tylko muszą wiedzieć, że dopłaty dzisiejsze pomału giną, ale jak przejdziesz na drugą stronę to wtenczas będziesz miał z innego źródła. I możesz wyjść z tego wszystkiego z pożytkiem – i dla siebie i dla wszystkich.
Bardzo dziękuję za rozmowę Panie Profesorze.
To ja dziękuję. I róbmy swoje z nadzieją, żeby bardziej zrozumieć sytuację, w której żeśmy się znaleźli.
- Czytaj także: Profesor Pomianek: to wyścig szczurów o względy gigantów. Tak wygląda polska produkcja
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Simona_Mach