Listopad był drugim najcieplejszym w historii pomiarów. Bardzo możliwe, że jedną z przyczyn tak silnego ocieplenia jest niepokojący zanik chmur na Ziemi. Tymczasem straty związane z konsekwencją ocieplającego się klimatu ponownie szacowane są na astronomiczne kwoty.
Temperatury wciąż na podium
Na jakiś czas passa klimatycznego rekordu zostanie przerwana, bo ubiegły miesiąc ewidentnie spadł na drugie miejsce w historii pomiarów. Średnia globalna temperatura w listopadzie wyniosła 14,1 st. C. Jednak dane przedstawione przez unijny program monitorowania klimatu Copernicus pokazują, że wciąż są to niechlubne wartości. Niechlubne, o ile ktoś jeszcze przejmuje się losem naszej planety.
Wartości te wciąż pokazują przekroczony limit ocieplenia o 1,5 stopnia. Dziś jest to dokładnie 1,62 st. C. „W tym momencie jest właściwie pewne, że rok 2024 będzie najcieplejszym rokiem w historii” – stwierdziła agencja UE w swoim comiesięcznym raporcie. To oczywiście o niczym nie przesądza, i nie oznacza, że mamy się już poddać. Naukowcy wielokrotnie podkreślali, że na razie jest to tymczasowe przekroczenie, ale czasu pozostało już niewiele. To kwestia lat, jak kilka miesięcy temu stwierdził Marcin Popkiewicz, znany fizyk i popularyzator nauki.
– W niektórych seriach pomiarowych rok 2023 przebił poziom ocieplenia o 1,5 st. C względem okresu przedprzemysłowego, w innych nie. Jeśli przez „trwałe przekroczenie” rozumieć średnią, wokół której oscyluje temperatura globalna, to nastąpi to za mniej więcej 5 lat (plus minus 2-3) – powiedział Popkiewicz.
ONZ ostrzega przed dalszym ociepleniem
Jak podaje ONZ, jesteśmy na drodze nie tyle co ustanowienia trwałego ocieplenia o 1,5 stopnia, a przekroczenia wartości 3 st. C. I stanie się to w tym stuleciu, a nie za kilkaset lat, co będzie miało tragiczne konsekwencje dla nas wszystkich. Już aktualne ocieplenie przynosi ponure konsekwencje.
– Zaczynamy obserwować poważniejsze skutki zmian klimatycznych, a fale upałów spowodowały wzrost zapotrzebowania na energię potrzebną do chłodzenia domów i biur. Wpłynęły one również na produkcję energii wodnej, która spadła. A co się robi, gdy spada? Przechodzimy na więcej węgla – powiedziała dr Anne Olhoff z Programu Środowiskowego ONZ.
Żeby jednak uspokoić, dramatyczne ocieplenie o 3,1 stopnia nie jest przesądzone, tak jak 1,5 stopnia. Wciąż mamy szansę, by do tego nie dopuścić.
Wyjątkowo ciepłe morza i oceany
Sama skala ocieplenia w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy jest niepokojąca z co najmniej dwóch powodów.
Pierwszym jest to, że listopad 2024 był ekstremalnie ciepły, mimo iż od zakończenia ciepłej fazy ENSO, czyli El Niño minęło już ponad pół roku. Prognozy z czerwca/lipca zakładały pojawienie się chłodzącej La Niña we wrześniu. Narastać zaczęły obawy o sezon huraganów, gdyż La Niña zwiększa intensywność cyklonów tropikalnych na Atlantyku. Aktualne dane pokazują, że La Niña jeszcze nie nadeszła – odchylenie wynosi -0,3 stopnia. Chłodna faza ENSO zaczyna się przy odchyleniu -0,5 stopnia. NOAA szacuje, że La Niña powinna zacząć się na dniach, ale to jeszcze nic pewnego. Zjawisko to ma potrwać do wiosny 2025.
Temperatury oceanów i mórz w listopadzie także były drugimi najcieplejszymi w historii.
Jak widzimy na powyższej mapie, obszarów chłodnych ciężko szukać, za to tych ciepłych jest zatrzęsienie.
Malejąca ilość chmur przyspiesza ocieplenie
Upowszechnia się zjawisko morskich fal upałów, za którymi może stać inne, a mianowicie zmniejszająca się ilość chmur. Badania opublikowane w czasopiśmie Science mogą dać odpowiedź, dlaczego ten rok jest tak ciepły. Analiza wykazała, że w ubiegłym roku powstało bardzo mało chmur piętra niskiego. Widać to było szczególnie w północno-wschodniej części Oceanu Atlantyckiego, gdzie padło wiele rekordów temperatur.
– Wyraźnie widać, że północno-wschodni Atlantyk, który jest jednym z głównych czynników napędzających ostatni skok globalnej temperatury, charakteryzował się znacznym spadkiem zachmurzenia na niskich wysokościach nie tylko w 2023 roku, ale także, podobnie jak prawie cały Atlantyk, w ciągu ostatnich 10 lat – zauważa Helge Goessling z Instytutu Alfreda Wegenera, główny autor badania.
Mniej chmur oznacza, że do powierzchni Ziemi dociera więcej promieniowania słonecznego. Woda więc akumuluje więcej ciepła, co potem przekłada się na takie, a nie inne wartości temperatury i ewentualnych rekordów. Przypomnijmy, że powierzchnia wód morskich ma bardzo niskie albedo, czyli zdolność do odbijania promieni słonecznych. Można nawet rzec, że ocean czy morze zachowują się tak samo, jak asfalt. Taka sytuacja może przyspieszyć dalsze ocieplenie klimatu.
- Czytaj także: Morskie fale upałów niosą dwa niepokojące scenariusze
Słony rachunek za bezczynność
Ocieplenie, które już mamy, niesie za sobą wielowymiarowe konsekwencje. Jedną z najważniejszych są straty finansowe, jakie niesie za sobą ocieplający się klimat. Nie ulega wątpliwości, że ludzkość słono płaci za swoją bezczynność. I to w dodatku sumami o takich wartościach, które mogłyby realnie zmienić światowy miks energetyczny.
Według wyliczeń szwajcarskiej firmy ubezpieczeniowej Swiss Re, w tym roku globalne ocieplenie wystawi nam rachunek na 320 mld dolarów, to 6 proc. więcej niż rok temu. Jest gorzej, bo średnia z ostatnich 10 lat to około 250 mld dolarów. Same straty tego, co zostało ubezpieczone, już piąty rok z rzędu przekroczyły 100 mld dolarów, sięgając w tym roku 135, to 17 proc. więcej niż rok wcześniej. Duża jest w tym rola właśnie ocieplającego się klimatu, nawet jeśli weźmie się pod uwagę rozwój gospodarczy.
– Znaczna część tego rosnącego obciążenia stratami wynika z koncentracji wartości na obszarach miejskich, wzrostu gospodarczego oraz rosnących kosztów odbudowy – powiedział Balz Grollimund, dyrektor ds. katastrof i ryzyka w Swiss Re.
To ogromna suma, największe straty miały miejsce w USA, tradycyjnie na skutek działania huraganów. Jednak i nas w tym roku globalne ocieplenie mocno doświadczyło. Powstała na skutek działania niżu genueńskiego powódź w Polsce przyniosła za sobą straty w wysokości co najmniej 5 mld zł. Były one mniejsze niż w przypadku powodzi z 1997 roku, bo nasz kraj do tegorocznej powodzi był lepiej przygotowany. Wtedy było inaczej, co pokazuje pilność adaptacji do postępującego ocieplenia klimatu.
Swiss Re ostrzegła, że z racji rosnących temperatur straty będą rosły w tempie 5-7 proc. rocznie i zwraca uwagę na kwestię adaptacji.
– Adaptacja jest zatem kluczowa, a środki ochronne, takie jak wały przeciwpowodziowe, tamy i bramy przeciwpowodziowe, są do 10 razy bardziej opłacalne niż odbudowa – radzi w swoim raporcie Swiss Re.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Alones