Marszałek Szymon Hołownia lubi opowiadać o tym, jak do polskiej polityki wprowadza nową jakość. Pozwólcie więc, że opowiem Wam o tej nowej jakości na przykładzie polityka Polski 2050 pana Roberta Gajdy z Koła, który po wyborach został wiceszefem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. I pod nosem którego wyprowadzono z publicznej kasy co najmniej kilkaset milionów złotych. A raczej więcej.
Jak być może wiecie NFOŚiGW zawiesił niedawno gigantyczny program dotacyjny Czyste Powietrze. Zrobił to z powodu ogromnej skali nieprawidłowości w programie, do której doszło w ostatnim roku. Chodzi tutaj co najmniej o kilkaset milionów złotych. Politycy Polski 2050 zawieszając go, tłumaczyli, że muszą to zrobić, by program naprawić.
Ale czegoś jednak nie wytłumaczyli. Otóż jeszcze za poprzedniego szefostwa funduszu do zasad programu wprowadzono zapisy, które na oścież otwierały drzwi dla oszustów. Ci musieli bowiem jedynie znaleźć osobę z domem do remontu i skłonić ją do podpisania umowy na montaż na przykład pompy ciepła.
Robili to między innymi dając biednym ludziom różne prezenty. Później brali dotację na sprzęt z górnej półki, a montowali taniego „chińczyka”. Efekt był taki, że oszustom zostawało w kieszeni kilkadziesiąt tysięcy złotych, a biedny człowiek kończył w zimnie i z rachunkami grozy.
Proceder był prowadzony już w ubiegłym roku, ale w tym rozkręcił się na całego. Czyste Powietrze udzieliło rekordowych dotacji, a na pomoc dla grupy mającej prawo do najwyższego poziomu dofinansowania, a więc najbardziej narażonej na ryzyko wyłudzeń, wydano kilka miliardów złotych. Znacząca część z tych pieniędzy trafiła do oszustów.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy.
Jak NFOŚiGW trafił do Polski 2050
W lutym władzę w NFOŚiGW przejęli politycy Polski 2050. Niemal natychmiast zaczęli zgłaszać się do nich zaniepokojeni ludzie, którzy widzieli systemową skalę nadużyć. Wiem, że robił to np. Andrzej Guła z Polskiego Alarmu Smogowego. Ale słyszałem też o innych. Zrobiłem wtedy zresztą nawet wywiad, w którym człowiek ze stowarzyszenia promującego technologię pomp ciepła alarmował, że dzieje się źle i trzeba natychmiast naprawić program. Wiadomo było jak zrobić to w zasadzie od ręki, bo problem tkwił w dosłownie kilku złych zapisach. Wywiad przeczytało wtedy kilkaset tysięcy osób, więc nie wierzę, że nie trafił do zainteresowanych tematem urzędników.
Gdyby poważnie traktowali publiczne pieniądze, ogarnęliby to „od ręki”. A jednak fundusz przez wiele miesięcy nie reagował, by na końcu zrobić szopkę z zawieszeniem programu i wołaniem „Wina PiS”. No i rzeczywiście jest tu wina PiS, bo to za jego rządów zrobiono w programie błędy. Ale w tym roku program nadzorował już nowy zarząd i to on miał narzędzia do naprawienia błędów. I nie skorzystał z nich.
Moim zdaniem cała ta medialna szopka, którą urządzono, jest próbą odwrócenia uwagi od tego, że nowy zarząd przez wiele miesięcy ignorował alarm, pozwalając w ten sposób, by z budżetu wyciekło co najmniej kilkaset milionów złotych. A prawdopodobnie znacznie więcej.
Dlaczego przez tak wiele miesięcy pozwalano na wypływanie pieniędzy z funduszu?
- Czytaj także: Spóźnili się 2 minuty, nie dostaną dotacji. Złość ludzi i chaos w urzędach po zamknięciu „Czystego Powietrza”
Handlował kosmetykami, dziś zarządza państwowym funduszem
Tutaj dochodzimy do jakości kadr partii pana Szymona Hołowni. Otóż jedno z wytłumaczeń może być na przykład takie, że do funduszu wysłano ludzi, którzy się nie znają na tym, co robią. Na przykład pan Gajda zanim objął prezesurę NFOŚiGW zajmował się wodociągami w Kole, do których trafił zapewne dzięki 18-letniemu doświadczeniu zdobytemu w handlu hurtowym kosmetykami. Wcześniej bowiem prowadził własną firmę o dokładnie takim profilu. Jak więc widzicie – polityk-fachowiec.
Tylko akurat z innej branży.
Zapewne nie pomagają mu też przymioty charakteru takie jak arogancja, którą właśnie zdradza. Na przykład dziś pan Gajda powiedział w Money, że skoro ludzie, którzy alarmowali o nieprawidłowościach w programie mieli wiedzę o przestępstwach dokonanych przez konkretne firmy, powinni byli zgłaszać to do służb. Dodając: „my nie mieliśmy wiedzy o konkretnych przypadkach.” No to ja przepraszam, ale jak Robert Gajda wiedział o procederze i miał narzędzia, żeby znaleźć konkretne przypadki, to dlaczego tego nie zrobił? Wydaje mi się, że płacimy za to panu Gajdzie, a nie sygnalistom.
Bezczelne jest to z jego strony tym bardziej, że ci zrobili, co trzeba. Zgłaszali to do samego Gajdy, który reprezentując partię obiecującą nową jakość, sprawował nadzór nad programem. Dzięki czemu miał wszystkie narzędzia, by wcześniej ukrócić proceder wyłudzeń. Nie zrobił tego jednak, co naraziło skarb państwa na straty w wielkiej skali.
A teraz od kilku tygodni, by odwrócić uwagę od skali strat, jakie budżet poniósł w zarządzanej przez niego instytucji, próbuje zrzucać odpowiedzialność na sygnalistów.
W całej sprawie jest zresztą więcej niepokojących rzeczy, więc i wytłumaczeń może być więcej.
Trudno się zatem dziwić nerwowym atakom pana Gajdy na ludzi, którzy w dobrej wierze zwracali uwagę NFOŚiGW na systemowy proceder oszustw. Też byłbym nerwowy, gdyby na mojej warcie z instytucji, którą zarządzam, wyprowadzono setki milionów złotych.
Ale jest coś, czemu można się dziwić. Temu, że Najwyższa Izba Kontroli i posłowie opozycji jeszcze nie rozpoczęli kontroli w NFOŚiGW i nikt nie mówi o odpowiedzialności polityków kierujących funduszem.
Rząd Millera upadł przez 17,5 miliona dolarów.
Wiadomo, że w innych czasach. Ale tu mówimy o kwotach znacznie większych.
Zdjęcie tytułowe: Ministerstwo Klimatu i Środowiska