Na obrzeżach miasta stworzyli farmę i własnymi rękami, z użyciem kompostu, uprawiają warzywa dla krakowian. Paczki są dostarczane każdego tygodnia, ale zawartość nie zależy od klienta, lecz od naturalnego cyklu. Krakowska Farma Miejska to nie tylko źródło świeżego smaku, ale przykład na to, jak na małą skalę zmieniać rynek żywności i tym samym walczyć ze zmianami klimatu.
Każdy z nas dobrze wie, jakie warzywa lubi najbardziej. A co lubią nasze warzywa? Nad tym zbytnio się nie zastanawiamy, o ile w ogóle – zwłaszcza żyjąc w mieście. Nie pytamy, jakich warunków potrzebują, jaki czas im sprzyja; skąd trafiają do naszej kuchni i kto właściwie zarabia na ich produkcji. Przymykamy oko na ich ewentualne skażenie. Grupa miłośników miejskiego rolnictwa chce to zmienić, tworząc największą, jak dotąd, farmę w Krakowie.
Powrót do cyklu natury
Od ponad miesiąca, co tydzień, zaopatrują w świeże warzywa 20-30 mieszkańców. Niektórzy to stali klienci, którzy wykupili abonament, czyli 20 paczek w sezonie. Znajduje się w nich to, co w danym momencie najlepszego urosło na farmie, m.in. sałata, rukola, jarmuż, szpinak, marchewka, cukinia, buraki.
“Znajomi ostatnio zapytali mnie, czy mamy na farmie rzodkiewkę, bo akurat na ten tydzień zaplanowali kiszenie. U nas było wtedy na nią za wcześnie i zdałem sobie sprawę, że to pytanie powinno brzmieć: kiedy będziecie mieli rzodkiewkę, żebyśmy mogli zaplanować kiszenie? Ta drobna rozmowa pokazuje, że przyzwyczailiśmy się dostawać zawsze to, co chcemy. Tylko czy wtedy ta rzodkiewka będzie naprawdę gotowa i najlepsza w swoim wydaniu? Bardzo lubię w tym projekcie to, że zbliża ludzi do natury. Wchodząc z nami we współpracę, wchodzisz w jej cykl” – opowiada w rozmowie ze SmogLabem Janek Szpil.
Obok Jacka Bendera i Apolinarego Żuchowicza jest jednym z założycieli farmy. Co ciekawe, Żuchowicz sam kiedyś stosował środki chemiczne w swoim gospodarstwie rolnym, które prowadził w latach 80. Stąd wie, nie tylko w teorii, ale i praktyce, jak mocno rolnictwo wpływa na nasze zdrowie i środowisko. I dlatego postanowił znaleźć takie metody gospodarowania ziemi, które będą bardziej przyjazne dla wszystkich.
“Od dłuższego czasu zajmujemy się ogrodnictwem miejskim. Temat wytwarzania zdrowej, nieskażonej chemicznie żywności blisko miejsc, w których się ją konsumuje, pochłania mnie, bo widzę, że naprawdę można to robić. Każdy może do nas przyjechać to zobaczyć, pracować z nami, porozmawiać, odebrać paczkę na rowerze” – mówi nam Janek.
Paczka warzyw kosztuje 45 złotych. Jak podkreślają miejscy farmerzy, abonament zapewnia niezależność od ryzyka wzrastającej inflacji. Przyznają jednocześnie, że zdarza im się słyszeć głosy, że cena jest zbyt wysoka.
“Nie zdajemy sobie sprawy z realnych cen warzyw, bo w popularnych marketach możesz je kupić zawsze tanio. Owszem, ale wtedy bierzesz udział w czymś, co w szerszej skali ci szkodzi. Cierpi rynek lokalny, bo za transfer kapitału odpowiada korporacja i cierpi środowisko, bo przemysłowa produkcja wyniszcza przyrodę” – podkreśla nasz rozmówca.
Farmy miejskie i ogrody społeczne powstają coraz liczniej na całym świecie. Inspiracją dla wielu aktywistów jest przykład Detroit, upadłego „Motor City”, gdzie w opuszczonych parkach i na domowych trawnikach powstało ich tyle, że mogą zaopatrywać mieszkańców na terenie porównywalnym do całego Krakowa. „Miejskie rolnictwo to najbardziej optymistyczna rzecz jaka się dzieje w Detroit” – mówiła reporterce PAP Kate Levin Markel z fundacji McGregor, która od lat pomaga walczyć z biedą w amerykańskim mieście.
Początek transformacji rynku żywności?
Powrót rolniczego życia do miast i tworzenie wokół nich społeczności stałych szansa w walce o lepszą kondycję planety.
“Skracamy łańcuch dostaw, zmniejszamy emisję transportu. Nie osłabiamy ziemi, tylko ją wzbogacamy, karmiąc ją wyłącznie naturalnym kompostem. Można powiedzieć, że nawozimy ziemię z odpadów krakowian, bo nawóz dostarcza firma, która zajmuje się przerabianiem bioodpadów. Może nasza skala jest niewielka, ale wyobraźmy sobie, że takich inicjatyw jest w Polsce pełno. Już teraz powstaje ich coraz więcej. To może być początek transformacji wytwarzania żywności. W tym momencie jesteśmy uzależnieni od globalnych rynków dostaw i rynków finansowych” – zauważa Janek.
Natomiast farma jest uzależniona przede wszystkim od tego, co się dzieje w naturze. Pogoda oczywiście nie zawsze dopisuje, nie pryskanym warzywom grożą szkodniki, a paczki dla odbiorców muszą być co środę wypełnione i gotowe. To dla miejskich farmerów największe wyzwanie, ale na razie zdają ten test z powodzeniem. Jednak żeby projekt zaczął działać, jego autorzy musieli zainwestować pieniądze w dzierżawę terenu, rozbudowę, nowe narzędzia, dlatego proszą o pomoc w internetowej zbiórce.
Założyciel farmy dodaje: “Może to dziwnie zabrzmi, ale w dokończeniu tego projektu pomogła mi sytuacja związana z koronawirusem. Musieliśmy zrezygnować z innych zajęć, więc wszystkie siły przeznaczyliśmy na farmę. Ciężko mi sobie wyobrazić, co piękniejszego mogło mnie spotkać w tym czasie niż grzebanie w ziemi. Jestem bardzo wdzięczny za ‘terapię’”.
FOT: Krakowska Farma Miejska