Australia planuje wybudowanie na Antarktydzie betonowego pasa startowego, który umożliwi przyjmowanie samolotów przez cały rok. Inwestycja istotnie wzmocniłaby obecność kraju na kontynencie, jednak zdaniem naukowców może mieć negatywny wpływ na tamtejsze środowisko. Ucierpieć może populacja m.in. pingwinów Adeli oraz fok Weddella.
Czytaj także: Antarktyda topnieje. Co trzeba o tym wiedzieć?
Obok antarktycznej stacji badawczej Davis – jednej z trzech administrowanych przez Australię – planowana jest budowa betonowego pasu startowego, który umożliwić ma loty przez cały rok. Jeśli dojdzie do tej inwestycji, będzie to pierwszy betonowany obiekt lotniczy na kontynencie. Pas startowy ma liczyć ok 2,7 kilometra długości i – w związku z trudnymi warunkami budowy – być gotowy najwcześniej w 2040 roku.
Na razie plany czekają jeszcze na akceptację odpowiednich instytucji rządowych.
Jak wynika z danych rządowych z 2018 roku, australijskie stacje zamieszkiwane są przez ok. 80 osób w okresie zimowym i 200 w cieplejszej części roku. Nie jest jednak wykluczone, że w przyszłości więcej osób zdecyduje się na zamieszkanie na Antarktydzie.
Cele strategiczne Australii
Powody inwestycji opisuje m.in. portal „The Australian Frequent Flyer”. Lotnicza branżówka zwraca uwagę przede wszystkim na ograniczenia związane z obecnym połączeniem między Australią a Antarktydą. Lądowanie jest możliwe wyłącznie na wykutym w lodzie pasie Wilkins Runway, który ze względu na lokalizację może działać jedynie między październikiem a marcem. Przez resztę roku transport odbywa się więc drogą morską, która nie jest możliwa bez wsparcia lodołamaczy.
W ograniczonym zakresie funkcjonuje także turystyka, która działa dziś jedynie za pośrednictwem statków wycieczkowych. Portal lotniczy snuje jednak wizję, że być może w przyszłości – dzięki planowanej dziś inwestycji – możliwe będą wycieczki także drogą powietrzną.
Czytaj także: Turyści zalewają świat. Jest ich trzy razy więcej niż w 1995 roku
Rządowe plany wydają się także zbieżne z celami strategicznymi, jakie Australia sformułowała w odniesieniu do Antarktydy. Jak wynika ze strategii przyjętej na najbliższe dwie dekady, kraj ten zaplanował właśnie umożliwienie podróży lotniczych przez cały rok, w tym lotów ciężkich samolotów C-17A.
Wśród celów swoich działań w regionie, australijskie władze wymieniają z jednej strony wspieranie badań naukowych i realizację zapisów Traktatu Antarktycznego (regulującego status prawny kontynentu). Z drugiej strony mowa o utrzymaniu suwerenności „Australijskiego Terytorium Antarktycznego”, do którego kraj nadal podtrzymuje swoje roszczenia i gdzie zlokalizowane są australijskie stacje badawcze.
Środowisko vs. polityka
Swoich obaw związanych z inwestycją nie kryją jednak naukowcy związani z australijskim University of Tasmania: Shaun Brooks i dr Julia Jabour.
Na łamach „The Conversation” zwracają uwagę na wpływ inwestycji na środowisko. 500 metrów od planowanego pasa startowego rozmnażają się foka Weddella (zwane weddelkami antarktycznymi), a obszar pełni ważne funkcje także dla chronionych pingwinów Adeli. Naukowcy ostrzegają przed emisjami hałasu oraz pyłów, nieuchronnie związanymi z inwestycją, a także zwiększeniem liczby osób mieszkających na stacji Davis ze względu na przybycie pracowników budowy.
Czytaj także: Biegun południowy ociepla się trzy razy szybciej niż reszta globu
Z drugiej strony Brooks i Jabour zwracają uwagę na polityczną grę, która toczy się wokół bogatego w surowce kontynentu. Podkreślają, że Australia – jako jeden z sygnatariuszy Traktatu Antarktycznego – rości sobie prawa do aż 42 proc. powierzchni Antarktydy.
Kolejne bazy tworzą lub rozbudowują tam także inne kraje, w tym Chiny i Nowa Zelandia. „Obecność ta jest trudna do uzasadnienia wyłącznie zainteresowaniem naukowym” – twierdzą australijscy naukowcy.
_
Zdjęcie: Shutterstock/Katherine Rock