Antyatomowa fobia. Ślad węglowy jednej MWh w Niemczech jest ponad 2 razy wyższy* niż w Wielkiej Brytanii i dużo wyższy niż we Francji

5573
4
Podziel się:

Opublikowane parę dni temu dane pokazujące spadek emisji gazów cieplarnianych w Niemczech w 2019 roku na pierwszy rzut oka wydają się potwierdzać sukces niemieckiej transformacji energetycznej. Jednak jeśli przyjrzeć się bardziej uważnie i krytycznie, wyłania się mniej optymistyczny obraz.

W zeszłym roku emisja gazów cieplarnianych liczona w ekwiwalencie (równoważniku) dwutlenku węgla (CO2) (1) ze wszystkich sektorów (2) spadły u naszych zachodnich sąsiadów o ponad 50 mln ton – z 866 do ok. 811 mln ton. Czyli o 6,35%. To największy spadek od kryzysu w roku 2009.

Dla porównania, 50 mln. ton ekwiwalentu CO2 to ok. 1/8 całkowitej polskiej emisji (ze wszystkich sektorów).

W dodatku zmniejszenie całkowitej emisji udało się osiągnąć pomimo wzrostu emisji w transporcie i ogrzewaniu budynków. Tak więc spadek emisji związanych z produkcją energii elektrycznej był większy niż 6,35%. Znacząco spadła też produkcja energii elektrycznej z węgla brunatnego (o 22%) i kamiennego (o 31%), ale za to wzrosła niestety produkcja energii elektrycznej z gazu ziemnego (o 11%).

Udział różnych źródeł w produkcji energii elektrycznej w Niemczech w roku 2019 z . Źródło: Clean Energy Wire.

Udział odnawialnych źródeł energii (OZE) w produkcji energii elektrycznej wzrósł z 36% w roku 2018 do rekordowych 42,6% w roku 2019. Jest to spowodowane głównie ekspansją fotowoltaiki (panele słoneczne po raz pierwszy dostarczyły więcej energii niż biomasa) oraz warunkami pogodowymi korzystnymi dla energetyki wiatrowej.

Produkcja energii elektrycznej w Niemczech w terawatogodzinach (TWh) w latach 1990-2019 z podziałem na źródła. Źródło: Clean Energy Wire.

Co pokazują te dane? Czy wreszcie widzimy efekty Energiewende – niemieckej transformacji energetycznej? A w szczególności, że opłaty za uprawnienia do emisji naprawdę przekładają się na spadek emisji?

Pewnie jedno i drugie. No i dane faktycznie wyglądają dość imponująco, przynajmniej z perspektywy naszego kraju, w którym emisje bynajmniej nie spadają.

Nie należy jednak wpadać w przesadny optymizm

Tak duży spadek emisji może się już w przyszłym roku w Niemczech nie powtórzyć. Dlaczego? Choćby z powodu mniej korzystnej dla wiatraków pogody. Takie przewidywania zostawmy jednak wróżbitom (nie istnieją wiarygodne długoterminowe prognozy pogody). Co gorsza, rozbudowa energetyki wiatrowej w Niemczech bardzo spowolniła w ciągu dwu ostatnich lat. A to właśnie wiatr jest najważniejszym OZE w Niemczech. Dlatego Patrick Graichen, szef think-tanku Agora Energiewende ostrzega:

Po spadku w ciągu dwu ostatnich lat istnieje niebezpieczeństwo ponownego wzrostu emisji [gazów cieplarnianych] między 2020 a 2022 rokiem.

Spadek emisji uzyskany w 2019 roku oznacza 35-procentową redukcję emisji w stosunku do roku 1990. Przypomnijmy jednak, że cel na rok 2020 to w Niemczech redukcja emisji o 40% w stosunku do 1990.

Graichen wezwał więc do szybszej rozbudowy OZE. Czystej energii elektrycznej musi być bowiem dość nie tylko by skompensować wzrost zużycia energii przez samochody elektryczne i pompy ciepła, ale też dość by skompensować zamknięcie wszystkich niemieckich elektrowni jądrowych. A to ma nastąpić już w roku 2022.

I tu dotykamy sedna problemu niemieckiej polityki energetycznej. Bo Energiewende docelowo oznacza zarówno odejście nie tylko od węgla, ale i od atomu.

Atom wrogiem większym od węgla

Dlaczego jednak na równi traktowane są elektrownie jądrowe – najmniej szkodliwe (a praktycznie nieszkodliwe) dla klimatu, jak i te dla klimatu najgorsze: węglowe? Ależ nie, wcale nie są traktowane na równi! Jest dużo gorzej – elektrownie jądrowe zamykane są w pierwszej kolejności – za 3 lata ma nie być w Niemczech ani jednej! Tymczasem elektrownie węglowe będą w tym kraju pracować do końca roku 2038. Gazowe – jeszcze dłużej.

Z punktu widzenia ochrony klimatu nie ma to oczywiście najmniejszego sensu. Póki co Energiewende w dużej mierze polega bowiem właśnie na zastępowaniu elektrowni atomowych częściowo przez OZE, ale częściowo przez gaz, a nawet węgiel. A przecież „ślad węglowy” jednostki energii elektrycznej pochodzącej z elektrowni atomowych jest porównywalny ze śladem węglowym energii z wiatru i niższy(!) niż w przypadku fotowoltaiki, nie mówiąc już o energii elektrycznej pochodzącej ze spalania paliw kopalnych.

Zamknięcie elektrowni jądrowych ciężko będzie skompensować bez zwiększenia emisji CO2

W roku 2019 bloki jądrowe wyprodukowały w Niemczech 12,4% energii elektrycznej. Wyłączonych mocy „w atomie” raczej nie uda się więc łatwo – a najprawdopodobniej wcale – zastąpić wyłącznie OZE. Będzie też trzeba użyć gazu, a może i węgla. Niemcom może być więc ciężko powtórzyć tegoroczny sukces – tak znaczny spadek emisji w energetyce wydaje się wątpliwy. Skąd to wiadomo? Mamy jak na tacy (przedostatni akapit informacji prasowej):

Agora Energiewende przewiduje że w roku 2020 produkcja energii elektrycznej będzie w dalszym ciągu spadać, jako że elektrownia jądrowa Philippsburg 2 została wyłączona pod koniec grudnia 2019. Wydaje się mało prawdopodobne, by sytuacja energetyki wiatrowej na lądzie uległa poprawie. Tak jak w roku 2019, eksperci przewidują wzrost mocy o 1 GW dla lądowej energetyki wiatrowej i o 4 GW dla fotowoltaiki. Szybciej natomiast będzie wzrastać moc morskich farm wiatrowych. Niepewny pozostaje trend dla energetyki opartej na węglu brunatnym, kamiennym i gazie ziemnym, jako że zależy on mocno od cen tych surowców, cen uprawnień do emisji i warunków pogodowych.

Aby skompensować utratę tylko jednej, wspomnianej wyżej elektrowni jądrowej Philippsburg 2 (o mocy 1468 MW czyli 1,468 GW) potrzeba przynajmniej 10 – 13 GW mocy w panelach fotowoltaicznych (bo ich sprawność w naszej szerokości geograficznej to ok 11-15%). Lub prawie 6 GW mocy w wiatrakach na lądzie (sprawność, czyli stosunek mocy efektywnej do nominalnej ok. 25%). Lub też morskich farm wiatrowych (sprawność nieco ponad 40 %) o mocy 3,4 GW.

Ale Niemcy jak widać tyle mocy nie zbudują ani w wiatrakach na lądzie, ani w fotowoltaice. Może ewentualnie w morskich farmach wiatrowych, trudno tu wyrokować, bo nie mamy danych. A przecież sumaryczna produkcja energii to nie wszystko – dodatkową przewagą elektrowni jądrowej nad źródłami odnawialnymi jest jej sterowalność, jej niezależność od pogody.

Czyżby „dziurę” w niemieckim systemie energetycznym powstałą po zamknięciu elektrowni atomowej Philippsburg (a niedługo też i innych elektrowni jądrowych) zapełnić miała – choćby częściowo – energia z paliw kopalnych? Jak to możliwe w kraju stawianym za wzór transformacji energetycznej?

Inne rozwiązanie tego problemu jest jeszcze bardziej zabawne – Niemcy kupią prąd od Francji (Philippsburg leży blisko granicy francuskiej). Od Francji, która większość energii elektrycznej wytwarza w elektrowniach… jądrowych.

Albo będą bardzo szybko i prężnie rozwijać technologie Power-to-X (np. produkcja wodoru z elektrolizy wody), które są zresztą w Niemczech intensywnie rozwijane. Chyba jednak nie na tyle szybko, by w najbliższym czasie w pełni zastąpić utracone moce elektrowni jądrowych – w ciągu najbliższych pięciu lat planuje się bowiem budowę 5 GW w power-to-X, zaś 40 GW tego typu instalacji ma powstać do roku 2050.

Wypada jednak w tym miejscu mimo wszystko szczerze życzyć naszym zachodnim sąsiadom powodzenia i dużo sukcesów w redukowaniu emisji z innych niż energetyka sektorów. Bo w energetyce na razie może być naprawdę ciężko coś jeszcze więcej ugrać. Albo po prostu życzyć szczęścia – to też może okazać się bardzo potrzebne, by spełnić cel emisyjny na rok 2020.

(Przypomnijmy – redukcja emisji o 40% w stosunku do roku 1990, póki co udało się im osiągnąć redukcję dopiero o 35% – przez 30 lat, co daje raptem nieco ponad 1% na rok.)

Niemcy a Wielka Brytania i Francja

Żeby z jeszcze innej perspektywy ocenić postępy dekarbonizacji sektora energetycznego w Niemczech, warto też popatrzeć jakie emisje dwutlenku węgla CO2 (ślad węglowy) są związane w różnych krajach Unii Europejskiej z wyprodukowaniem jednostki energii elektrycznej. Na przykład megawatogodziny, MWh albo kilowatogodziny, kWh. A pokaże nam to ta oto, na bieżąco aktualizowana mapa.

Popatrzmy na dwa największe poza Niemcami państwa UE. Widać że ślad węglowy jednej MWh w Niemczech jest zwykle (choć nie w każdej chwili) wyższy niż w Wielkiej Brytanii – zwłaszcza kiedy akurat nie wieje wiatr. I zawsze dużo wyższy niż we Francji. Dlaczego? Pewnie większość z Państwa dobrze zna odpowiedź.

Oddajmy głos Michaelowi Lieberichowi (cytuję za artykułem z Biznes Alert, dane dla roku 2018 a nie dla 2019. Oczywiście, 1 g CO2/kWh to to samo co 1 kg CO2/MWh)

Wielka Brytania utrzymała swoje moce jądrowe, w tym samym czasie dodając zasoby odnawialne i wyemitowała o połowę mniej CO2 od Niemców (222 g CO2/kWh), którzy postanowili zamykać elektrownie atomowe, emitując 490 g CO2/kWh. Z kolei francuski system elektroenergetyczny opiera się w 72 procentach na energetyce jądrowej i jego emisyjność jest jeszcze niższa od brytyjskiej, bo wynosi poniżej 100 g CO2/kWh.

Nic dodać, nic ująć. Szczególnie bolesna jest świadomość, że aby spełnić cele emisyjne, czy szerzej: by zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych znacznie bardziej, niż im się to do tej pory udało, Niemcy nie musieli budować nowych elektrowni jądrowych. Wystarczyło nie zamykać istniejących. Wystarczyło budując tak dużo mocy w OZE (co jest godne podziwu i naśladowania) użyć ich do zastępowania węgla, a nie innego niskoemisyjnego źródła energii jakim jest atom. Wystarczyło nie szkodzić.

Ciemna plama na mapie Europy

Zostawmy jednak Niemcy i popatrzmy jeszcze raz na mapę. Jeden kraj odróżnia się od wszystkich pozostałych głęboką, ciemną barwą. Oczywiście nasz. Jest tak, bo w Polsce węgiel kamienny i brunatny odpowiadają łącznie za jakieś 4/5 produkcji energii elektrycznej. Stąd i tak wysoki ślad węglowy energii elektrycznej.

I niestety szybko się to nie zmieni. Wiatraków co prawda już na szczęście trochę mamy, ale i tak o wiele za mało. Co gorsza rozwój energetyki wiatrowej na lądzie został parę lat temu dość skutecznie zablokowany z trudnych do zrozumienia i usprawiedliwienia powodów. Na morskie farmy wiatrowe poczekamy przynajmniej parę lat, na atom jeszcze dłużej, o ile w ogóle kiedykolwiek powstanie. Co prawda fotowoltaika rozwija się ostatnio w Polsce bardzo dynamicznie, ale startując z tak słabego poziomu nie jest trudno uzyskać szybki i znaczący postęp. Przynajmniej na początku. Wciąż jednak moc wszystkich paneli fotowoltaicznych jest u nas kilkadziesiąt razy niższa niż w Niemczech. Krótko mówiąc, nie jest dobrze i w najbliższym czasie nie będzie.

Krytykując więc Niemców za błędne, a wręcz groteskowo irracjonalne i bardzo szkodliwe decyzje (do czego mamy prawo, bo też będziemy odczuwać ich konsekwencje, ba, nawet już odczuwamy!) nie zapominajmy o tym, że jeśli chodzi o sektor energetyczny to jesteśmy dwa razy dalej od celu niż nasi zachodni sąsiedzi. Ten cel to oczywiście bliska zeru emisja CO2 na jednostkę wyprodukowanej energii elektrycznej.

Postscriptum

Ale dlaczego Niemcy z uporem godnym lepszej sprawy wyłączają swoje elektrownie atomowe? Ano z grubsza dlatego, że – to make the long story short – przez lata społeczeństwo tego kraju było straszone przez wielu tamtejszych aktywistów ekologicznych i deklarujących troskę o środowisko polityków baaardzo wyolbrzymionymi (a często zupełnie fikcyjnymi) zagrożeniami związanymi z energetyką jądrową.

A było straszone, bo wspomniani aktywiści i politycy zbudowali swoją tożsamość na walce z bronią jądrową (co zrozumiałe i szlachetne), ale też niestety na walce z energetyką jądrową. Która jak dobrze wiadomo jest nieporównywalnie przyjaźniejsza dla środowiska i ogólnie mniej szkodliwa niż energetyka oparta na paliwach kopalnych. I to nie tylko jeśli chodzi o wpływ na klimat, ale także pod względem bardziej bezpośredniego wpływu na zdrowie i życie ludzkie.

(Przynajmniej w przypadku energetyki węglowej, bo elektrownie gazowe emitują mniej zanieczyszczeń bezpośrednio wpływających na zdrowie ludzkie. Emitują natomiast CO2 – tylko dwa razy mniej niż „węglówki”, a pośrednio także metan – ulatniający się przy wydobyciu i transporcie gazu ziemnego).

Dość powiedzieć, że w dwu największych, naprawdę poważnych awariach elektrowni jądrowych w historii – tej w Czarnobylu i tej w Fukushimie – życie z powodu promieniowania straciło łącznie mniej niż 100 osób. Inne skutki zdrowotne też nie były przesadnie potworne, a na pewno dużo mniejsze niż skutki katastrofy fabryki chemicznej w Bhopalu.

Dla porównania, zanieczyszczenie powietrza (związane co prawda nie tylko ze spalaniem węgla, i nie tylko w energetyce) zabija obecnie na całym Świecie średnio ok. 20 tys. osób. Dziennie. Niedawno było to więc ponad 7 milionów zgonów rocznie, a obecnie może i więcej. Doliczmy jeszcze wypadki w kopalniach węgla, emisje rtęci z energetyki i szkody górnicze. Naprawdę, są to zmartwienia poważniejsze niż kwestia przechowywania relatywnie niewielkiej ilości odpadów radioaktywnych.

A to wszystko i tak nic w porównaniu z wpływem jaki ma na klimat emisja gazów cieplarnianych z elektrowni węglowych, gazowych i tych na ropę. Przy katastrofie klimatycznej jakoś blednie wszystko inne. Przynajmniej jeśli popatrzymy trzeźwo na prawdziwą skalę różnych zagrożeń.

No ale jak ktoś zbuduje i oprze na czymś swoją tożsamość, to i najlepsze argumenty i dane nic nie pomogą – rozum i wiedza są zwykle bezsilne stając naprzeciw agresywnej ignorancji cementowanej fanatyczną wiarą. Sprzeciw wobec „atomu” nasilił się w Niemczech w szczególności po awarii elektrowni w Fukushimie, choć niemieckim elektrowniom atomowym jak wiadomo przesadnie nie zagraża ani tsunami, ani trzęsienie ziemi.

W dodatku niemieccy politycy, którzy antyatomowi nie byli (w tym Angela Merkel, która ma doktorat z chemii fizycznej i kilkanaście lat pracowała w Centralnym Instytucie Chemii Fizycznej Akademii Nauk NRD) zamiast dać twardy odpór antynaukowym, antyracjonalnym i wysoce szkodliwym tendencjom uznali najwyraźniej że vox populi, vox dei. No i mamy co mamy.

To znaczy mają Niemcy, choć oczywiście antyatomowa narracja jest obecna nie tylko tam (w Polsce także, choć u nas dyskusja o nieistniejących elektrowniach atomowych jest siłą rzeczy nieco bardziej abstrakcyjna). Ale akurat u naszych zachodnich sąsiadów antyatomowa fobia trafiła na wyjątkowo podatny grunt.

To zresztą wypisz wymaluj sytuacja bardzo podobna do obecnej popularności ruchu antyszczepionkowego w wielu krajach Europy. Tyle że anty-atomowa fobia i narracja, choć równie daleka od prawdy co ta antyszczepionkowa, koniec końców jest jeszcze dużo bardziej szkodliwa niż przynosząca i tak bardzo przecież opłakane skutki kampania ruchów antyszczepionkowych (proepidemicznych).

Konsekwencje antypatii niemieckiego społeczeństwa do atomu mają zasięg globalny. CO2 nie zna przecież co to tożsamość narodowa. Jak ładnie ujął to Carl Sagan „te molekuły nie posiadają paszportów”, i z całkowitą obojętnością wobec naszych emocji i pochodzenia ocieplają klimat na planecie, na której wszyscy mieszkamy.

Przypisy

(1) Wszystkie najważniejsze antropogeniczne gazy cieplarniane przeliczone na równoważną ilość CO2.

(2) Poza emisjami związanych z użytkowaniem ziemi, jego zmianami oraz leśnictwem (LULUCF, ang. land use, land use change and forestry).

[*Dane podane w tytule odnoszą się do 2018 roku, cytowane za Biznes Alert.]

Fot. Shutterstock

Podziel się: