Władze Belgii zapowiedziały, że podejmą działania na rzecz przedłużenia żywotności swoich elektrowni jądrowych o 10 lat. Ma to bezpośredni związek z niepewnością na rynkach energetycznych, wynikającą z wojny w Ukrainie, a także planami transformacji energetycznej kraju. Belgia, podobnie do Niemiec, planowała w najbliższych latach całkowicie zrezygnować z atomu.
Teraz jednak, w związku z sytuacją na rynkach energii, kraj zapowiada prace nad wydłużeniem o 10 lat żywotności dwóch elektrowni jądrowych, które działają w Belgii. Obiekty w Tihange i Doel łącznie dysponują mocą 6 GW. Jeśli rząd zrealizuje swoje zapowiedzi, będą one mogły działać do 2035 roku.
Czytaj także: Niemcy w temacie energii popełnili poważne błędy. Po ataku Rosji na Ukrainę lepiej je widać [KOMENTARZ]
Decyzję ogłosił podczas konferencji prasowej szef belgijskiego rządu. „W Europie ma miejsce wojna, dlatego wybieramy pewność w niepewnych czasach” – mówił Alexandre de Croo, zapowiadając tym samym zmianę w polityce energetycznej kraju. Portal EURACTIV zwraca w tym kontekście uwagę, że planowane do wyłączenia bloki jądrowe miały zostać zastąpione przez instalacje gazowe. W obliczu wojny w Ukrainie i unijnych planów ograniczenia importu tego surowca z Rosji, sytuacja stała się bardziej niepewna.
Czytaj także: Atom to najtańsza alternatywa dla węgla i gazu. Chyba, że potanieje magazynowanie prądu z OZE
Atom daje Belgii jedną piątą zapotrzebowania na prąd
Choć kraj nie rezygnuje z inwestycji gazowych, dłuższe pozostawanie przy atomie oznaczać będzie istotną zmianę kursu. Według danych Międzynarodowej Agencji Energetycznej wspomniane bloki jądrowe zaspokajającą około 20 proc. zapotrzebowania Belgii na prąd. A jak wygląda pozostała część miksu energetycznego? Najwięcej energii elektrycznej, bo około jednej trzeciej, Belgowie pozyskują ze spalania ropy naftowej. Węgiel to ok. 5 proc. miksu, natomiast gaz ziemny dostarcza ok. 25 proc. energii.
_
Zdjęcie: IndustryAndTravel / Shutterstock.com