Do roku 2025 Belgia najprawdopodobniej wyłączy swoje obie elektrownie jądrowe. To warunek postawiony przez belgijskich Zielonych, którzy weszli do nowego rządu. Atom zostanie jednak zastąpiony nie tylko przez odnawialne źródła energii, ale również przez elektrownie spalające gaz ziemny.
Belgia po bardzo długiej przerwie ma wreszcie nowy rząd. Weszły do niego aż dwie „zielone” partie: walońska Ecolo i siostrzana flamandzka Groen. Tinne Van der Straeten z Groen będzie kierować ministerstwem energii.
Podstawowym warunkiem, jaki postawili Zieloni w rozmowach koalicyjnych, było odejście od energetyki jądrowej do roku 2025.
Perspektywa wyłączenia ostatnich reaktorów w roku 2025 towarzyszy zresztą Belgom od dawna. To, czego dziś domagają się Zieloni, to po prostu ostateczne potwierdzenie i realizacja politycznych decyzji podjętych, gdy Ecolo i Groen wchodziły w skład pierwszego rządu Guya Verhofstadta (1999–2003).
Niby nic zaskakującego – większość europejskich Zielonych ma przecież bardzo negatywny stosunek do energii jądrowej.
Jednak w realiach belgijskich praktycznie nieemitujące gazów cieplarnianych elektrownie jądrowe zostaną zastąpione w znacznej mierze przez elektrownie gazowe, które mają dewastujący wpływ na klimat. I to bardziej dewastujący niż się na ogół sądzi: w perspektywie najbliższych dekad mogą być dla klimatu gorsze nawet niż elektrownie na węgiel brunatny (1).
Polityczna walka o gaz
Politycy z obu zielonych partii twierdzą, że elektrownie gazowe będą jedynie rozwiązaniem „przejściowym”. Nie wiadomo jednak, kiedy przestaną być potrzebne. Mamy jednak podstawy przypuszczać, że nieprędko.
Belgijscy Zieloni ostro atakują polityków kwestionujących plany budowy nowych elektrowni gazowych. Przekonała się o tym niedawno minister energii Flandrii Zuhal Demir z Nowego Sojuszu Flamandzkiego – partii współrządzącej we Flandrii, ale będącej w opozycji w rządzie federalnym.
Demir wyraziła obawy związane z planami odejścia od atomu i oświadczyła, że nie będzie dostosowywać do nich swojej polityki klimatycznej. Powiedziała też, że rząd federalny powinien zapytać Flamandów o pozwolenie na budowę elektrowni gazowych.
W odpowiedzi Björn Rzoska, lider Groen, ostrzegł Demir, że nie wolno jej uprawiać „politycznych gierek” w kwestii budowy nowych elektrowni gazowych. „Flamandzka minister, bojkotująca plany rządu federalnego to ostatnia rzecz, jakiej dziś potrzebujemy” powiedział Rzoska.
Z kolei Van der Straeten spotkała się już z Margrethe Vestager, unijną komisarz ds. konkurencji. Nowa minister energii przedstawiła Komisji Europejskiej swoje plany odejścia od atomu i budowy elektrowni gazowych. Ma ich powstać od 4 do 5, a ich łączna moc może przekroczyć 3 GW.
Energetyka w Belgii dziś i jutro
Belgia ma dziś dwie elektrownie jądrowe: Tihange i Doel, o łącznej mocy ok. 6 gigawatów (GW). To mniej więcej tyle, co moc Bełchatowa – największej elektrowni węglowej w Polsce i jednej z największych na świecie.
„W zakresie energetyki rząd przede wszystkim rozwinie źródła odnawialne – w szczególności wiatr i energię słoneczną. Będzie działać tak, aby energia odnawialna i oszczędność energii w większym stopniu przyczyniały się do zastępowania zanieczyszczających źródeł energii, w tym energii jądrowej” – to fragment stanowiska posłów z Ecolo.
Nie ma tu jednak nic o nowych elektrowniach na gaz ziemny, o które zabiega nowa „zielona” minister energii.
Zazieleniony gaz ziemny
W argumentacji „za” transformacją energetyczną pojawia się również to, że jest ona szansą na rozwijanie nowych sektorów gospodarki. „Te sektory przyszłości to odnawialna i innowacyjna energia na morzu, >>zazielenienie<< gazu, power-to-x, produkcja energii elektrycznej z tlenków azotu, produkcja wodoru o niskiej zawartości węgla oraz wychwytywanie, ponowne wykorzystanie i składowanie CO2” – tłumaczy Ewa Sufin-Jacquemart, działaczka polskich Zielonych.
Czym jest „zazielenianie” gazu? Może chodzić o mieszanie gazu ziemnego z „zielonym” wodorem albo o „biometan”, czyli metan pozyskiwany z odpadów.
Jednak do „zazieleniania gazu” najbardziej pasuje tu niestety „greenwashing” najzwyklejszego gazu ziemnego. W najbliższym czasie nie ma możliwości, aby nowe elektrownie zasilić jakimś rodzajem naprawdę „zielonego” metanu – trzeba będzie użyć standardowego, „kopalnego” gazu ziemnego.
Nie wiem, skąd Belgowie będą go kupować za parę lat. Wiem za to, że w czwartym kwartale 2019 ponad połowa gazu importowanego przez Belgię pochodziła z Rosji.
„Zmianie ma ulec cały model energetyki” – pisze dalej Ewa Sufin-Jacquemart w przesłanym do SmogLabu komentarzu. „Magazynowanie, zarządzanie popytem, elastyczność i wzajemne połączenia będą miały kluczowe znaczenie w przyszłym elastycznym i zdecentralizowanym systemie energetycznym, w którym odnawialne źródła energii i efektywność energetyczna będą kluczowe.”
Znów mamy „odnawialne źródła energii” i „efektywność energetyczną” . Ale nic o gazie ziemnym.
Wzrost mocy źródeł odnawialnych
„Przewiduje się podwojenie mocy farm wiatrowych offshore, aby osiągnąć 4 GW do 2030 r.” – pisze działaczka Zielonych.
To prawda, i jest to bardzo dobra wiadomość. Podobnie jak ta, że do 2030 ma się też znacząco zwiększyć moc elektrowni wiatrowych na lądzie (z obecnych 2.3 GW), choć ich budowa w tak gęsto zaludnionym kraju jak Belgia jest dość problematyczna.
(Dokładniej, portal windeurope.org podaje, że moc wiatraków we Flandrii ma do roku 2030 wzrosnąć z obecnych 1.5 GW do 2.3 GW zaś ilość energii produkowanej z wiatru w Walonii ma wzrosnąć z obecnych 1500 GWh do 4600 GWh.)
W planach rozwoju belgijskiej energetyki sprzed prawie dwóch lat znajdziemy zresztą bardzo podobne liczby. Wtedy planowano też zwiększenie mocy paneli fotowoltaicznych do 8GW w roku 2025 i do 11GW w 2030.
Na razie jednak nie da się zastąpić atomu wyłącznie odnawialnymi źródłami energii.
Zbudowanie elektrowni wiatrowych o mocy porównywalnej z dwoma belgijskimi elektrowniami jądrowymi zajmie około dekady. Mówię o elektrowniach wiatrowych, bo w realiach belgijskich fotowoltaika może służyć jako uzupełniające (choć bardzo cenne i przydatne, zwłaszcza w miesiącach letnich) źródło energii.
Ale gigawat mocy „w wietrze” czy „w słońcu” to nie to samo, co gigawat mocy elektrowni jądrowej. Bo liczy się tu oczywiście nie tyle moc, co wyprodukowana energia. A tzw. współczynnik wykorzystania mocy jest wyższy dla elektrowni jądrowych niż dla morskich elektrowni wiatrowych. A tym bardziej wyższy niż dla wiatraków na lądzie. Nie mówiąc już panelach fotowoltaicznych.
Żeby więc zrekompensować stracone 6 GW mocy „w atomie”, trzeba zbudować źródła odnawialne o łącznej mocy znacząco większej niż 6 GW.
Dla uproszczenia zupełnie pomijam tu specyfikę produkcji energii przez niesterowalne źródła odnawialne – przede wszystkim fundamentalny, a wciąż w praktyce nie w pełni rozwiązany (dyplomatycznie rzecz ujmując) problem magazynowania energii.
Trudno mi też powiedzieć, ile energii elektrycznej będzie potrzebować Belgia w roku 2030, ale, pomimo inwestycji w efektywność energetyczną, prawdopodobnie nie mniej niż dziś (2). Zapotrzebowanie na energię elektryczną ma natomiast mocno wzrosnąć po 2030 roku.
Dlatego jeszcze długo nie będzie się dało oprzeć energetyki Belgii w całości na źródłach odnawialnych. Nawet, jeśli Belgowie będą kupować energię elektryczną od sąsiadów. I właśnie dlatego, by spełnić warunek Zielonych i pozbyć się energetyki jądrowej, trzeba zbudować kilka nowych elektrowni na gaz ziemny.
Elektrownie gazowe o mocy 3 GW?
Dziś moc belgijskich elektrowni gazowych wynosi 6.78 GW. Do roku 2030 ma się ona zwiększyć do 8 GW, a w roku 2030 osiągnąć 10 GW. Przynajmniej takie właśnie liczby znajdziemy we wcześniejszych planach rządu belgijskiego, ale zapewne nie będzie tu większych zmian. Nowe elektrownie gazowe będą więc najprawdopodobniej miały łączną moc ponad 3 GW.
Znajomość tych wszystkich liczb nie jest zresztą konieczna, by być pewnym, że w perspektywie najbliższych lat belgijska energetyka musi w dużej mierze opierać się na gazie. Gdyby było inaczej, to czy tamtejsi Zieloni broniliby tak mocno budowy elektrowni gazowych i walczyli o finansowanie dla nich?
„Niemniej jednak aby zrezygnować z energii jądrowej niezbędna będzie pośrednia faza produkcji energii elektrycznej z gazu, ale w perspektywie krótkoterminowej” – czytamy na stronie internetowej partii Ecolo.
To samo powiedziała też niedawno minister energii, Tinne Van Der Straeten z Groen.
Pytanie, co w praktyce oznaczać będzie „perspektywa krótkoterminowa”? I jaką ilość gazów cieplarnianych wyemitują w tym czasie belgijskie elektrownie gazowe?
Nowe miejsca pracy?
„Transformacja energetyczna stworzy nowe miejsca pracy i rozwinie nowe umiejętności w sektorach przyszłości. Daje to perspektywę reorientacji zawodowej i dodatkowego szkolenia pracowników” – pisze Ewa Sufin-Jacquemart.
Oby tak było. Ale zamknięcie elektrowni jądrowych Doel i Tihange pozbawi pracy 7000 osób. W piątek 9 października pracownicy obu elektrowni przeprowadzili więc akcję protestacyjną przeciwko planom nowego rządu federalnego. Strajkujący zwracali również uwagę na zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego Belgii.
„Benelux od dekad inicjował i testował ważne zmiany w Unii Europejskiej. Wygląda na to, że również tym razem mała Belgia pokaże drogę, jak dokonać głębokiej transformacji dla klimatu, odchodząc jednocześnie od przestarzałego atomu” – komentuje Sufin-Jacquemart.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że należąca do krajów Beneluksu Holandia zamierza rozwijać energetykę jądrową. Rząd holenderski doszedł do wniosku, że bez niej ich kraj nie będzie w stanie spełnić ambitnych celów klimatycznych przyjętych przez Unię Europejską.
Apele o pozostawienie „atomu” w miksie energetycznym
Czytaj także: Francuska Akademia Nauk: zamykanie elektrowni jądrowych nie ma sensu
Warto też zacytować wypowiedź Fatiha Birola, dyrektora Międzynarodowej Agencji Energetycznej (MAE).
„Europa i Świat nie może sobie pozwolić na luksus wykluczenia żadnej nisko- lub zeroemisyjnej technologii (pozyskiwania energii). Punkt widzenia MAE jest taki, że – biorąc pod uwagę skalę wyzwania, które stoi przed nami – potrzebujemy wszystkich takich technologii. Wykluczenie energetyki jądrowej sprawi, że osiągnięcie europejskich celów klimatycznych będzie trudniejsze.”
Jednak walońscy Zieloni z Ecolo określają energetykę jądrową mianem „zanieczyszczającej, przestarzałej i niebezpiecznej” technologii. Szkoda, że nie podchodzą równie krytycznie do energetyki gazowej.
„Wszystkie belgijskie reaktory są mocno leciwe, powstały między 1974 a 1985 rokiem i ich średni wiek przekroczył 40 lat” – mówi Ewa Sufin-Jacquemart. „Koszt ich utrzymania jest bardzo wysoki, bo starzenie się reaktorów jest pełne niespodzianek i wiąże się z licznymi wyłączeniami, co powoduje straty i zagrożenia dla bezpieczeństwa dostaw. W październiku i listopadzie 2018 r. tylko jeden z siedmiu reaktorów jądrowych w Belgii działał, po przymusowym wyłączeniu kilku reaktorów z powodu odkrytych anomalii w ich betonowych strukturach, a średni współczynnik obciążenia belgijskiej floty EJ spadł w 2018 roku do 48,6 procent” – dodaje.
Tak, w ciągu ostatnich lat niestety nie raz zdarzało, się, że niektóre z bloków jednej lub drugiej elektrowni były okresowo wyłączone z użycia. Nierzadko na kilka-kilkanaście miesięcy.
Jednak w zeszłym roku mniej więcej połowa energii elektrycznej wyprodukowanej w Belgii pochodziło właśnie z tych dwóch elektrowni jądrowych. Dla porównania, w tym samym roku elektrownie gazowe odpowiadały za 25% produkcji energii elektrycznej, a wiatr i słońce tylko za ok. 15%.
Warto też podkreślić, że te przestoje i wyłączenia belgijskich elektrowni jądrowych były często związane np. z awarią turbiny (a nie reaktora) lub z planowanymi pracami w „niejądrowej”, niezwiązanej bezpośrednio z reaktorami części elektrowni (3).
Czy belgijskie elektrownie są bezpieczne?
„Sytuację dużymi nakładami z czasem ustabilizowano, jednakże nie wiadomo na jak długo, bo ryzyko dalszych awarii i wyłączeń stale rośnie, w miarę fizycznego starzenia się reaktorów (degradacja konstrukcji, układów i komponentów) i postępujących zmian klimatu.” – mówi Ewa Sufin-Jacquemart. Jej zdaniem, zapewnienie bezpieczeństwa starych reaktorów jest bardzo trudne i kosztowne. Powołuje się przy tym na ekspertkę Nuclear Consulting Group, think- tanku związanego z Greenpeace. Organizacja nie ukrywa negatywnego stosunku do energetyki jądrowej. Greenpeace twierdził (i twierdzi do dziś), że awaria w Czarnobylu kosztowała życie ok. 100 tysięcy osób. (Bardziej precyzyjnie, chodzi tu o zgony związane z narażeniem na promieniowanie jonizujące.)
Greenpeace kwestionował też ustalenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) sprzed 15 lat, mówiące, że na skutek awarii należy spodziewać się od 4 000 do 9 000 zgonów spowodowanych różnymi nowotworami (a i te przewidywania okazały się zbyt pesymistyczne, o czym piszę w przypisie (4)).
Sytuację nieco inaczej widzi Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, która pozytywnie oceniła poziom bezpieczeństwa belgijskich elektrowni.
„Nie ma na dziś żadnych powodów, by przypuszczać, że te elektrownie były w jakikolwiek sposób >>niebezpieczne<< – komentuje Adam Rajewski z Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. „Istotnie, wykryto w nich pewne nieprawidłowości struktury zbiorników, ale to są rzeczy na bieżąco monitorowane (badane przy remontach okresowych). Za każdym razem na ponowne uruchomienie instalacji zgodę wyrazić musi krajowa służba dozoru jądrowego. To się ocenia na podstawie faktycznego stwierdzonego stanu. Tak więc nie ma żadnego powodu, by mówić o jakimkolwiek zagrożeniu.”
Kwestia bezpieczeństwa jest jednym z najczęstszych zarzutów pod adresem energetyki jądrowej. Jak widać, nie inaczej jest w przypadku Belgii. Wielu ekologów i zielonych polityków od lat przestrzega przed powtórką z Czarnobyla lub Fukushimy, choć w obecnych realiach (zwłaszcza belgijskich) jest to praktycznie niemożliwe. Warto jednak przypomnieć, że prawdziwe skutki zdrowotne obu najpoważniejszych awarii elektrowni jądrowych w historii są znacznie mniej poważne, niż się powszechnie uważa.
Czy zmiana klimatu zwiększa ryzyko awarii elektrowni jądrowych?
Kolejnym argumentem za likwidacją elektrowni jądrowych, ma być ocieplenie klimatu. Jak przekonują Zieloni, rośnie ilość koniecznych wyłączeń z powodu upałów, zbyt wysokiej temperatury wody w rzece służącej chłodzeniu, zbyt niskiego jej poziomu, a także ryzyka związanego z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi.
„Niestety ani operatorzy EJ, ani regulatorzy bezpieczeństwa jądrowego nie nadążają za bardzo szybko zmieniającą się sytuacją klimatyczną.” – komentuje Ewa Sufin-Jacquemart.
Jakie konsekwencje mógłby mieć niedobór wody do chłodzenia elektrowni jądrowej? O opinię na ten temat poprosiłem Adama Rajewskiego.
„Nie jest możliwe, by upał spowodował brak możliwości bezpiecznego wyłączenia reaktora. Brak lub niedobór wody powoduje co najwyżej, że nie da się prowadzić eksploatacji elektrowni jądrowej z pełną mocą, a w skrajnym przypadku w ogóle, a to z uwagi na przepisy środowiskowe. Gdy woda w rzece albo w zatoce jest już na tyle ciepła (lub jej przepływ jest na tyle mały), że użycie tej wody do chłodzenia i jej zrzut po podgrzaniu mogłoby być groźne dla życia w rzece, elektrownię się wyłącza. Notabene: EJ Tihange oraz trzeci i czwarty blok EJ Doel mają chłodnie kominowe i nie zrzucają podgrzanej wody do rzeki. Obie belgijskie elektrownie mają też systemy chłodzenia dla sytuacji awaryjnych niezależne od wody rzecznej.”
Tyle, jeśli chodzi o zagrożenia bezpieczeństwa związane z niedoborem wody. A co, jeśli wody jest za dużo?
Powodzie, sztormy i ulewne deszcze
Ewa Sufin-Jacquemart opisuje przypadek podtopienia zlokalizowanej nad zatoką morską (estuarium Żyrondy) francuskiej elektrowni jądrowej Blayais. Zdarzenie to było spowodowane kombinacją wyjątkowo silnego cyklonu Lothar i przypływu morza.
Być może zastanawiają się Państwo, dlaczego nigdy o tym nie słyszeli? Odpowiedź jest prosta: bo nic specjalnego się tam wtedy nie stało.
W siedmiostopniowej międzynarodowej skali zdarzeń jądrowych i radiologicznych to zdarzenie zostało sklasyfikowane jako „poziom 2”, czyli incydent.
A związany ze zmianą klimatu wzrost poziomu morza? Jest to z pewnością problem, który bardzo na serio powinien być brany pod uwagę przy projektowaniu infrastruktury o znaczeniu strategicznym. A także przy ochronie już istniejących obiektów.
Tak, wzrost poziomu morza najprawdopodobniej nastąpi, w dodatku szybciej i na większą skalę niż się większości z nas dziś wydaje. Tym szybciej zresztą, im więcej elektrowni jądrowych zostanie zastąpionych przez elektrownie na gaz ziemny, jak to najprawdopodobniej stanie się w Belgii.
Ale wzrost poziomu morza nie nastąpi aż tak szybko, by nie zdążyć zabezpieczyć obiektów takich jak elektrownie jądrowe.
Spójrzmy na mapę: EJ Tihange znajduje się daleko od morza. Z kolei zalanie EJ Doel oznacza również zalanie Antwerpii i w zasadzie całych Niderlandów. Czyli katastrofę o trudnej do wyobrażenia skali. Kwestia zatopienia nieczynnej już wtedy i zapewne dobrze przygotowanej na zalanie elektrowni jądrowej nie będzie bynajmniej największym problemem mieszkańców Belgii i Holandii.
Problem odpadów jądrowych
Elektrownie jądrowe produkują odpady radioaktywne. Choć odpady te stanowią pewien realny problem, to nie aż tak wielki, jak przedstawiają to antyatomowi działacze. A na pewno jest to problem dużo mniejszy niż dwutlenek węgla, emitowany do atmosfery przy spalaniu paliw kopalnych – choćby przez elektrownie na gaz ziemny. Jest to również dużo mniejszy problem, niż emisje innego gazu cieplarnianego: metanu, którego bardzo istotnymi źródłami są odwierty ropy naftowej i gazu ziemnego.
Czytaj także: Dziewiąta rocznica awarii w Fukushimie. Strach przed atomem jest większy niż strach przed zmianami klimatu
Czy belgijskie EJ mogą pracować dłużej niż do 2025 roku?
Z czysto technicznego punktu – najprawdopodobniej tak. Taka jest choćby opinia ekspertów Belgijskiego Forum Jądrowego.
Oddajmy znowu głos Adamowi Rajewskiemu:
„Co do tego ile lat mogą pracować elektrownie jądrowe, nie ma jednej ścisłej odpowiedzi. Bloki z reaktorami PWR z lat 60. i 70. były na ogół projektowane na 30-40 lat eksploatacji. Projektowano je dość konserwatywnie, bo wtedy jeszcze nie do końca było wiadomo, jak szybko będzie postępować degradacja stali pod wpływem promieniowania neutronowego. Dziś wiadomo, że pesymistyczne podejście było zbyt ostrożne, stąd bardzo liczne przypadki przedłużania eksploatacji takich jednostek. To oczywiście może wymagać modernizacji czy nawet wymiany niektórych elementów – nie tylko w części konwencjonalnej, ale także nawet wytwornic pary czy pokrywy samego zbiornika reaktora. Ale zasadnicza część reaktora zostaje. To zaś sprawia, że przedłużenie eksploatacji istniejącej elektrowni prawie zawsze będzie tańsze (nie mówiąc już o tym, że szybsze) od zbudowania nowej instalacji.
Takie zgody na przedłużenie eksploatacji oczywiście wydaje się na podstawie oceny stanu danego reaktora. Dozory kilku krajów (np. USA) już wydały zgody na przedłużenie eksploatacji konkretnych reaktorów do 50, 60 czy nawet 80 lat. Oczywiście nie oznacza to, że taka elektrownia z całą pewnością tyle przepracuje; jeśli jakieś problemy zostaną jednak wykryte, dozór zawsze może eksploatację wstrzymać. Ale oznacza to, że są dobre powody przypuszczać, że dana elektrownia faktycznie jeszcze długo popracuje.
W związku z tym na pytanie konkretnie o belgijskie reaktory jednoznacznie i ściśle odpowiedzieć się nie da, bo to musiałby zbadać i ocenić dozór. Ale są co najmniej bardzo dobre powody, by przypuszczać, że mogłyby pracować jeszcze wiele lat. Ile – tego nie umiem powiedzieć, bo wady zbiorników mogą powodować, że krócej, niż analogiczne konstrukcje bez tych wad. Bloki Doel-3 i Doel-4 oraz Tihange-2 i Tihange-3 to „trójpętlowe” konstrukcje Westinghouse’a, bardzo podobne do tych z elektrowni Turkey Point na Florydzie, która dostała przedłużenie pozwolenia na pracę do 80 lat”.
Dlaczego Belgia przez ostatnie lata nie budowała nowych bloków jądrowych?
Skoro pojawiają się problemy z funkcjonowaniem istniejących bloków jądrowych, to być może celowe byłoby wybudowanie nowych? Dlaczego tak się nie stało? Względy finansowe? Zapewne, nawet w kraju tak zamożnym, jak Belgia. Opór części społeczeństwa? Być może.
Ale pytanie jest oczywiście nieco retoryczne, bo, jak już wspomniałem na początku tekstu, była to przede wszystkim decyzja polityczna. O brak możliwości rozwoju energetyki jądrowej w Belgii zadbały dwie dekady temu te same „zielone” partie: Ecolo i Groen (dawniej: Agalev), które teraz weszły do nowego belgijskiego rządu, zaś wtedy wchodziły w skład pierwszego rządu Verhofstadta.
W 2003 roku, pod koniec swojej kadencji, politycy gabinetu Verhofstadta zdecydowali, że w Belgii nie będą już więcej budowane nowe reaktory jądrowe. A także o tym, że siedem reaktorów należących do dwóch belgijskich elektrowni może pracować nie dłużej niż 40 lat. Co w praktyce oznaczało, że powinny być wyłączane w latach 2015-2025.
Te decyzje zapadły wbrew stanowisku ekspertów, mówiącemu, że energetyka jądrowa jest dla Belgii ważna i że p