Joanna i Łukasz Długowscy, znani z inicjatywy Mikrowyprawy i Fundacji Dziko, postanowili stworzyć rezerwat obywatelski nad Bugiem. W ten sposób chcą zapobiec katastrofalnym skutkom, jakie mogą czekać przyrodę, jeśli rzeka zostanie wyregulowana i stanie się wodną drogą dla ciężkiego transportu. „Dlaczego Bug? To skarb, niemal wodny odpowiednik Białowieży: starorzecza, wyspy, bagna oraz unikatowe gatunki zwierząt i roślin. To ludzie, których całe życie związane jest z rzeką. To przyszłość nasza i naszych dzieci: czysta woda, powietrze i zdrowa żywność” – tłumaczą w opisie zrzutki pieniędzy na rezerwat.
Dlaczego zajęliście się regulacją rzek?
Łukasz Długowski: Założeniem Mikrowypraw od początku było zarażanie ludzi przyrodą. Nie można być ekologiem, jeśli choć raz nie wlazło się na drzewo, nie wytaplało się w błocie, nie wskoczyło do jeziora czy nie spało w outdoorze. Dlatego bierzemy ludzi w ten outodoor, pokazujemy piękno i wartość przyrody. Przez trzy lata zabieraliśmy ich też na tropienie wilków w Beskidzie Żywieckim. Tłumaczyliśmy, dlaczego ich ochrona ma znaczenie. Później ukazał się raport, który wykazał, że mamy 11 lat na powstrzymanie wzrostu temperatury na poziomie 1,5 stopnia. Uznaliśmy że nasze działania – wycieczki, tropienie wilków – to za mało. Chcieliśmy się bardziej zaangażować, ale nie mieliśmy wielkich mocy przerobowych. Po przeczytaniu wielu badań, dowiedzieliśmy się, że jednym z czynników decydujących o zmianach klimatu i utracie bioróżnorodności jest utrata habitatu. Czyli miejsc, gdzie zwierzęta oraz rośliny mogą żyć. Plany regulacji Odry, Wisły i Warty, a także budowa kanału żeglugowego wzdłuż Bugu idealnie się w to wpisują. To są jedne z ostatnich zielonych korytarzy, jakie mamy w Polsce.
Chociaż już były regulowane.
Tak, nawet Bug był punktowo regulowany, choć jest najdzikszą rzeką Polsce. Wszystkie te rzeki, o których mówimy, nadal pozostają chociaż fragmentarycznie schronieniami dla zwierząt. W lutym przeszedłem Białkę od źródła do ujścia, czyli od Doliny Białej Wody do zalewu Czorsztyńskiego. Kiedy szedłem wzdłuż tej rzeki, widziałem, jak migrują zwierzęta, widziałem tropy wilków, jeleni, saren i dzików. Można tam też znaleźć tropy niedźwiedzi. Białka jest taki sam korytarz ekologiczny, jak inne rzeki. Wzdłuż Wisły migrują wilki, przechodzą np. z lasów Gostynińsko-Włocławskich pod Warszawę. Regulacja rzek pod kątem transportu cargo zniszczy ekosystemy na wielu poziomach. Tu nie tylko chodzi o wodę, która zostanie w wielu miejscach skanalizowana, ale też tereny nadrzeczne. Ucierpią ryby, zwierzęta, a także lasy, mokradła, torfowiska i bagna. To przerażająca wizja, nie potrafimy z Asią przejść obok tego obojętnie. Właśnie dlatego postanowiliśmy działać.
I zorganizowaliście zbiórkę pieniędzy. Na co?
Najpierw w ogóle musimy uświadomić ludziom, że rząd planuje taką regulację. Widzę, że 90% Polaków nie ma o tym pojęcia. Nie wiedzą też, dlaczego regulacja rzek jest tak niszczycielska. Kiedy zaczynałem opowiadać o tym znajomym, zasypiali po pięciu minutach. To jest nudna i specjalistyczna treść, więc szukałem sposobu żeby zainteresować nią innych. Nasze zasięgi Mikrowypraw na Facebooku i Instagramie, łącznie 20 tys. osób to za mało, żeby wpłynąć na polityków. Potrzebowaliśmy więc uwagi mediów. Sam pracowałem przez 10 lat jako dziennikarz i wiem, jak to działa. Dlatego wymyśliliśmy spływ Bugiem na tratwie flisackiej. To przyciągnie uwagę mediów oraz da nam szansę w atrakcyjny, nie nudny sposób opowiedzenia ludziom o regulacji w praktyce. Spływ tratwą flisaccką na Bugu powrót do tradycji, bo jeszcze do końca I wojny światowej flisacy transportowali Bugiem drewno, skóry i inne towary. Pomyśleliśmy, że taki spływ zwróci uwagę na wartość rzeki i na niebezpieczeństwo związane z jej regulacją. Pieniądze z pierwszego etapu zbiórki przeznaczymy na obsługę medialną, budowę tratwy, sprzęt, który będzie nam na niej potrzebny. Jednym z efektów tej wyprawy ma być stworzenie pierwszego w Polsce rezerwatu obywatelskiego. I na to przeznaczymy pieniądze z kolejnego etapu.
Jakiej kwoty potrzebujecie?
Chcemy wykupić tereny, które są najmniej cenione przez rolników, czyli nieużytki. One często mają największą wartość przyrodniczą, bo to np. mokradła. Cena za takie nieużytki się waha w zależności od województwa, ale przyjęliśmy średnią 25 tys. zł. W tej chwili mamy już 1,5 ha łąk i lasów olchowych pod Drohiczynem leżące bezpośrednio nad Bugiem. Przekazały nam je prywatne osoby. Chcemy powiększać ten obszar, dołączać kolejne fragmenty terenu. Zdajemy sobie sprawę, że przynajmniej na razie nie będzie nas stać na wykupienie setek hektarów ziemi, chyba że akcja osiągnie niebywałe rozmiary. Ale raczej przewiduję, że powstanie sieć mniejszych rezerwatów rozsianych po Polsce. Zgłaszają się do nas kolejni ludzie, którzy chcą przekazać swoje działki na rezerwat. Mamy jednego pana z łąkami pod Wyszkowem, rozmawiamy o 10 ha na Mazurach. Im więcej uda się zebrać, tym większy rezerwat powstanie. I tutaj chcę zaznaczyć, że my jako Fundacja Dziko, nie stajemy się właścicielami przekazywanych działek. Umawiamy się z właścicielami, że będziemy nimi zarządzać, a oni przez przynajmniej 10 czy 20 lat nie będą ingerować w to miejsce, czyli np. prowadzić wycinek czy urządzać polowań.
Jeśli w jakimś konkretnym miejscu stworzycie obywatelski rezerwat, polski rząd nie będzie miał prawa go ruszyć? Czy jest tu jakiś kruczek?
Polskie prawo nie zezwala na wykupienie rzeki, i bardzo dobrze. Ale pozostały teren, który będzie w granicach rezerwatu, zostanie wyłączony z gospodarki leśnej i myśliwskiej. Chcemy, żeby te tereny były nieruszane. Żeby dziczały. Te 1,5 ha, które teraz mamy, jest o tyle fajne, że nie było ruszane przez ostatnich kilkanaście lat. Właściciel parę lat temu wyciął jedynie kilka drzew, ale to wszystko. Więc już mamy mocno zdziczałą działkę.
Przed naszą rozmową przeczytałam sobie komentarze na waszym Facebooku. Ludzie często piszą, że przecież mamy XXI wiek, więc trzeba regulować rzeki, puszczać nimi transport i w generalnie, że to jest potrzebne. Nie ma naprawdę żadnego złotego środka? Albo przyroda albo transport?
Jest taki złoty środek. Nazywa się kolej. Politycy, którzy wpadli na pomysł regulacji rzek, zapomnieli o tym, że mamy gotową infrastrukturę kolejową. W latach 90. była używana w ponad 80 proc. jeśli chodzi o transport cargo. Teraz – w 18 proc. Po co inwestować gigantyczne ilości pieniędzy, skoro można ciężki transport puścić gotową do transportu koleją? Projekt regulacji rzek ma kosztować 75 miliardów zł. Nie znalazłem wiarygodnych analiz, które potwierdzałyby oczekiwane zyski z tego projektu (300 mld w 10 lat). Nie wiadomo też, jak rząd zamierza sobie poradzić ze stepowieniem kraju i coraz niższym poziomem rzek (na początku maja Wisła w Warszawie miała 67 cm głębokości, a Bug pod Warszawą można było przejść brodem z brzegu na brzeg. Można pogłębić koryto do wymaganego dla drogi wodnej 2,5 m, ale skąd weźmiemy wodę, żeby je wypełnić? Dla mnie to jest projekt wyjęty z kapelusza, który nie bierze pod uwagę zmian klimatycznych.
https://t.co/FEUzMPlzc1@WWF_Polska : Status ekologiczny ponad połowy polskich wód jest niedobry.
Co to znaczy? Na przykład to, że w 2005 roku w Łydyni pływało 13 gatunków ryb. Teraz zostały tylko 4. #savetheplanet #protectwater @SmogLab
— Kasia Kojzar (@KKojzar) 13 lutego 2019
Jakie gatunki będą zagrożone, jeśli jednak do regulacji rzek dojdzie? Co złego się może wydarzyć?
To byłyby katastrofalne konsekwencje, ale trudno oszacować, co konkretnie ucierpi. Wciąż nie ma dokładnych planów, co ma być zrobione w ramach regulacji. Natomiast można z pewnością powiedzieć, że obniży się poziom wód gruntowych. Dla przeciętnego Polaka to hasło nic nie znaczy. Ale powinno. Jeśli obniży się poziom wód gruntowych, rolnicy będą musieli intensywniej nawadniać i nawozić pola. Podniosą się koszty uprawy i hodowli, a za tym pójdzie wzrost cen żywności. Już teraz drożeją warzywa: kapusta o 500%, pietruszka o 300% (dane za kwiecień 2019 r.). Jeśli chodzi o zagrożenie gatunków, to już możemy to obserwować – na przykładzie rzek, które zostały uregulowane. Podaję je zresztą w opisie na zrzutce – Łydynia, Ner i Ślina. Po regulacjach w jednej z nich połów spadł z ponad 33 kg na hektar do 0,5 kg. Wyginęło sześć gatunków ptaków mokradłowych. W ogóle liczebność ptaków zmniejszyła się o połowę! To daje obraz, jakie potencjalne konsekwencje nas czekają. Przede wszystkim zmniejszy się bioróżnorodność. Jak to ludziom zagraża? Są badania amerykańskiego biologa Edwarda O. Wilsona, który obliczył, że żebyśmy mieli szansę przeżyć w związku ze zmianami klimatu, to minimum 30 proc. jej powierzchni powinno być objęte ochroną rezerwatową. A najlepiej 50 procent. To zapewniłoby utrzymanie bioróżnorodności na poziomie, który umożliwi nam przeżycie. Te wyliczenia można zresztą powiązać z ostatnią informacją Lasów Państwowych.
Tą, w której chwalą się, że Polsce nic nie grozi, bo mamy 30 procent zalesienia?
Dokładnie. To jest dobra informacja, ale tylko jeśli się nie wie jak te lasy wyglądają. Ponad 68% lasów w Polsce to lasy iglaste, często monokultury, przez naukowców nazywane „zielonymi pustyniami”. Często sadzone tylko po to, żeby je ściąć. Wycinki całkowite, w jakich lubują się LP, powodują erozję gleby – tej warstwy, która jest życiotwórcza. Jeden minimetr takiej warstwy wykształca się przez 300 lat. To nie koniec – monokultury zatrzymują 40 razy mniej CO2 niż lasy o dużej bioróżnorodności.
Z kolei pod ochroną w postaci parków narodowych mamy 1 proc. powierzchni kraju, a pod ochroną w formie rezerwatów – 0,5 proc. Brakuje nam 28,5 proc. do minimum. Więc wcale nie jesteśmy bezpieczni.
A tymczasem od lat trwa walka o utworzenie Turnickiego Parku Narodowego, który by dał chociaż kawałek dodatkowego chronionego terenu.
To był też powód, dla którego wyszliśmy z pomysłem obywatelskiego rezerwatu. Widzimy, jak od lat ekolodzy i naukowcy walczą o powiększenie Białowieskiego PN, widzimy jak walczą o stworzenie Turnickiego PN i jak politycy nic sobie z tego nie robią. Uznaliśmy, że nie możemy czekać, aż któryś rząd się obudzi i powie: a, dobra, damy wam kolejny park, powiększymy ten obszar chroniony o 0,5 proc. Wtedy i tak już będziemy w tragicznej sytuacji. Dlatego stwierdziliśmy, że musimy sami się wziąć do roboty i dać ludziom poczucie sprawczości. Nadszedł taki moment, kiedy ludzie muszą sobie uświadomić, że musimy działać razem. Tylko to ma sens.
Myślisz, że jeśli stworzycie rezerwat, innym otworzą się głowy i pójdą w wasze ślady?
Taką mamy nadzieję, bo prawo polskie umożliwia powstawanie prywatnych rezerwatów. I jest ich już kilkanaście. My nie aspirujemy do tego, żeby mieć rezerwat o powierzchni 10 tysięcy ha. Aspirujemy do zmiany mentalności i pokazania, że każdy ma wpływ. Że wspólnie możemy doprowadzić do zmiany. Masz nieużytki odziedziczone po dziadku? Masz ziemię rolną, której nie uprawiasz? Przeznacz ją na rezerwat!
Mikrowyprawy – inicjatywa Łukasza i Joanny Długowskich. Od kilku lat pokazują, że nie trzeba wyjeżdżać na drugi koniec świata, żeby przeżyć wielką przygodę. Organizują wyjazdy w Polskę, nad morze, w góry, do lasu. Pokazują, jak cenna jest nasza przyroda i jak można dbać o środowisko. Prowadzą też Fundację Dziko. Więcej informacji na blogu Mikrowyprawy, na ich stronie facebookowej oraz na Instagramie.
Zrzutkę można znaleźć TUTAJ.
Zdjęcia: Filip Klimaszewski