Poniższy tekst jest fragmentem większego artykułu, który ukazał się na stronach Klubu Jagiellońskiego. Oryginalny tekst nosi tytuł „Czystym powietrzem będziemy oddychać najwcześniej za 30 lat”.
(…)
Przyzwyczailiśmy się do myślenia, że Polska na węglu stoi i stać będzie. Z „czarnym złotem” wiążemy nasze bezpieczeństwo energetyczne. Tradycyjnie odrzucamy możliwość odejścia, nawet jeżeli to ma być stopniowe, od korzystania z niego.
Być może kiedyś węgiel dało się traktować jako źródło naszego dobrobytu, najbardziej wtedy, kiedy jego eksport ratował załamującą się gospodarkę lat 80. XX wieku, ale dziś trudno już tak na to patrzeć. I nie chodzi już nawet o obecną w debacie publicznej od lat opowieść o nierentownych kopalniach. Tę śmiało można sobie darować. Chodzi o to, że świat się zmienia i gdzie indziej tkwią teraz szanse na rozwój i modernizację wciąż peryferyjnej polskiej gospodarki.
Przede wszystkim walka ze zmianami klimatu toczy się nie tylko na ulicach. Drugim frontem jest rynek finansowy, czyli między innymi słynne już koszty emisji CO2. Jego mechanikę przynajmniej w części wymyślił i doskonale opisał ekonomiczny noblista z ubiegłego roku prof. William Nordhaus. Chodzi w tym dokładnie o to, by zbudować takie narzędzia finansowe, które będą nagradzać innowatorów decydujących się na rozwiązania inne niż te oparte na paliwach kopalnych
Te działają i na razie nic nie wskazuje, by miał nastąpić od nich jakiś większy odwrót. To oznacza, że powstaje ogromny rynek na rozwiązania pozwalające energię oszczędzać oraz innowacje związane z wytwarzaniem jej ze źródeł odnawialnych i bezemisyjnych. Wśród tego są na przykład zeroemisyjne domy i budynki, które więcej energii produkują, niż zużywają. Jednocześnie branża budowlana odpowiada za sporą część naszego PKB i jest jedną z tych przestrzeni, gdzie nie wszystko znajduje się w rękach zagranicznych korporacji, a nasze firmy mają środki pozwalające rywalizować w innowacjach.
Rzecz w tym, że trudniej wyobrazić sobie zadanie lepiej pozwalające na wsparcie polskich rozwiązań i firm w tych dziedzinach, niż konieczność szybkiej modernizacji kilku milionów polskich domów. A jest to dokładnie zadanie, które przed rządzącymi stawia walka ze smogiem. Tak duży projekt daje państwu gigantyczne możliwości zapewnienia impulsu modernizacyjnego.
My jednak zamiast z niego korzystać, zmarnowaliśmy kilka lat na spory, czy można domy ogrzewać węglowym mułem i czy „delegalizacja” bezklasowego sprzętu nie wykończy polskich producentów kotłów. Dziś widać doskonale, że spory były stratą czasu, a producenci – przynajmniej ci lepiej wyczuwający zmiany na rynku i gotowi się do nich przystosować – korzystają na odejściu od kopciuchów i środki przekierowują na rozwijanie urządzeń bardziej nowoczesnych i takich, z którymi mogą później powalczyć też na półkach zagranicznych sklepów. Na pytanie dlaczego marnujemy czas i świetną okazję do modernizacji, potrafię sobie odpowiedzieć tylko korzystając z myśli cytowanego już Stefana Bratkowskiego. Ten w doskonałej „Skąd przychodzimy” (to książka, którą, gdyby to zależało ode mnie, umieściłbym na pierwszym miejscu szkolnej listy lektur) tłumaczył, że przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy Chrystusem narodów, a nie ich Edisonem.
Jednak akurat w przestrzeni antysmogowej kampanii nie ma wielu powodów, by nie spróbować zabawić się w Edisona. Gdyby zmiany przyspieszyć, a państwo ma do tego niezbędne narzędzia – moment też jest jeszcze taki, że inni nie odjechali nam za daleko – nie widać żadnego powodu, by typowy polski dom budowany za 20 lat, nie miał być zeroemisyjnym budynkiem [o tym jak może to wyglądać sporo można dowiedzieć się z kampanii prowadzonej przez polskich producentów pomp ciepła, której nazwa to „Dom bez rachunków”] ogrzewanym polską pompą ciepła, do której energię zapewniają produkowane w Polsce, a nie w Chinach, panele słoneczne. I o izolację którego dbają innowacyjne polskie materiały budowlane. A to wszystko, dodajmy, nadaje się na eksport.
Science fiction? Niby dlaczego.
Walka ze smogiem a ochrona klimatu
Gra jest warta świeczki. Szacunki Polskiego Alarmu Smogowego pokazują (to oczywiście scenariusz idealny), że gdyby miliony polskich domów ogrzewanych z pomocą paliw stałych przeszły na źródła odnawialne, oszczędzilibyśmy ponad 20 milionów ton emisji CO2 rocznie. To mniej więcej tak, jakby z polskich dróg zdjąć nagle ponad 10 milionów samochodów. W kontekście emisji z energetyki może nie jest to liczba imponująca. Czy znacząca? Moim zdaniem warta uwagi.
Zwłaszcza, że nie tylko liczby mają tutaj znaczenie. Także to, że systemy prosumenckie, zastosowanie odnawialnych źródeł energii, świadoma dbałość o efektywność energetyczną, doskonale poprawiłyby nasze bezpieczeństwo energetyczne. Ale i to, że mają moc zainicjowania zmiany społecznej. Zwiększają bowiem otwartość na nowe sposoby myślenia oraz rozwiązania, a wszystko w przestrzeni bardzo bliskiej życiowej praktyce oraz pozwalającej docenić ich potencjał finansowy. Trudno o lepszy impuls inicjujący i przyspieszający bardzo potrzebne w Polsce zmiany.
Powyższy tekst jest fragmentem większego artykułu, który ukazał się w portalu Klubu Jagiellońskiego pod tytułem „Czystym powietrzem będziemy oddychać najwcześniej za 30 lat”.