Choć za oknem zimno, a w wielu miejscach kraju pada, to pierwsze miesiące 2025 roku upłynęły pod znakiem suszy i rekordowych pożarów. O pracy strażaków w coraz trudniejszych warunkach klimatyczno-pogodowych rozmawiamy ze starszym kapitanem Michałem Olszewskim, komendantem powiatowy PSP w Augustowie. To właśnie do tej jednostki trafiło pierwsze zgłoszenie ws. gigantycznego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym.
Maciej Fijak, SmogLab: Czy po ponad 20 latach w straży pamięta pan swoją pierwszą akcję?
Starszy kapitan Michał Olszewski*, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Augustowie: pierwszą akcję dość dobrze pamiętam, była bardzo trudna akcja. Cały pierwszy miesiąc służby miałem taki, że koledzy pracujący po dwadzieścia kilka lat mówili, że jeszcze takiego miesiąca w ich karierze nie było. Niestety był to taki tragiczny wypadek, w którym śmierć poniosło 7 osób. Więc tego nie da się po prostu nie pamiętać.
No właśnie, często myślimy straż pożarna – przed oczami widzimy pożar. A państwo nie zajmujecie się tylko pożarami.
Tak naprawdę pożary to już stanowią nawet niecałe 30 proc. wszystkich zdarzeń. Spora część naszej pracy to w gwarze strażaków tzw. miejscowe zagrożenia (czyli zdarzenia inne niż pożar – red.). Kryje się za tym likwidacja skutków klęsk żywiołowych. W komendzie w Augustowie funkcjonują dwie specjalistyczne grupy z bardzo dużą tradycją, ponad 30-letnią: to SGRW-N, czyli specjalistyczna grupa ratownictwa wodno-nurkowego. Na bazie tej grupy powstała kolejna specjalistyczna grupa sonarowa. Utrzymujemy najwyższy poziom gotowości operacyjnej, jeśli chodzi o ratownictwo wodne. Mamy tak zwany poziom gotowości operacyjnej AB, czyli codziennie, na każdej zmianie służbowej, jest przynajmniej trzech nurków z czego co najmniej jeden posiada kwalifikacje do kierowania pracami podwodnymi.
Trafił do nas pierwszy w Polsce podwodny pojazd zdalnie sterowany, do prowadzenia poszukiwań pod wodą.
Rozwój technologii jest waszym sojusznikiem? Wyposażenie strażaków musiało się mocno zmienić przez ostatnie dwie dekady.
Bardzo się zmieniło wyposażenie. Mamy sonary holowane, pojazd podwodny, łódź specjalistyczną, która pracuje w trudnych warunkach pogodowych. Jest duża przepaść nawet w ostatnich latach, między tym co mieliśmy podczas ogromnego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym w 2020 roku, a tym co mieliśmy do dyspozycji podczas ostatniego pożaru z końcówki kwietnia.

„Brakowało tyle wody, ile jest w jeziorze Wigry”
Jak wyglądają te kataklizmy naturalne o których pan wspomniał z perspektywy strażaka, czy jakichś zjawisk jest więcej lub mniej?
Ja mogę się odnieść do statystyk z powiatu Augustowskiego. To odbywa się falami. Klimat się zmienia, na pewno zauważamy, że on się ociepla. Jednak trudno jednoznacznie powiedzieć, jak wygląda dynamika tych anomalii, każdy rok jest inny. Jednego roku mamy dziesiątki czy nawet setki wyjazdów związanych z nawałnicami, z opadami gwałtownymi deszczu, bądź silnym wiatrem i usuwanie skutków tych zdarzeń. W kolejnym roku, tak jak teraz, mamy wyjątkową suszę z pożarami traw i lasów.
W niedzielę wielkanocną kolejny raz wybuchł pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym, największym parku narodowym w Polsce. Tylko w 2025 ten park płonął już siedem razy, tym razem na większą skalę. Wśród przyczyn podano suszę hydrologiczną, malejące zasoby wodne, szczególnie niski poziom wód powierzchniowych w zlewni Biebrzy i rekordowo niskie stany wód podziemnych. Do tego mało deszczu i bezśnieżna zima. Przy takiej pogodzie i zmieniającym się klimacie, wygląda na to, że pracy dla Was będzie coraz więcej.
Na pewno się z tego faktu nie cieszymy. Czujemy się potrzebni, natomiast wolimy potencjał i zasoby wykorzystać podczas ćwiczeń i manewrów, bo każdy wyjazd do akcji oznacza, że komuś dzieje się krzywda: ludziom, zwierzętom lub środowisku. Natomiast wiemy, że nasze wyjazdy są po prostu nieuniknione. Jeśli chodzi o Biebrzański Park Narodowy, to pierwszy, dość poważny pożar mieliśmy już wcześniej – 30 marca tego roku. Udało się go w miarę szybko opanować, po około pięciu godzinach. Tam spaliło się około 90 hektarów trzcinowisk i traw, natomiast był to pożar powierzchniowy.
Tu było inaczej, bo tak jak mówiłem – rok jest bardzo suchy, stan rzeki Biebrzy był krytyczny, wody bardzo mało. W gminie Polkowo, czyli w miejscu, gdzie powstał pożar, powinna o tej porze roku stać woda. Jej poziom powinien wynosić około 30 centymetrów. Z moich rozmów z dyrektorem parku wiem, że wody gruntowe są dopiero na głębokości siedemdziesięciu centymetrów.
Mało kto ma świadomość, że na obszarze, który się palił, brakuje takiej ilości wody, jaka jest w jeziorze Wigry. To piąte, co do wielkości zasobów wody jezioro w Polsce. Jest to oczywiście związane z tym, że o ile na południu Polski mieliśmy powódź, to u nas występowała susza hydrologiczna. Zima bez opadów atmosferycznych, pokrywy śnieżnej praktycznie w ogóle nie było. Do tego ta bardzo sucha wiosna, przez co sytuacja pod względem stanów wód gruntowych i powierzchniowych, jest na tę chwilę dramatyczna.
Zagrożony ścisły rezerwat przyrody. „To byłaby tragedia, akcja na wiele miesięcy”
To państwo odebrali pierwszy telefon w sprawie ostatniego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym. Według strony rządowej w sumie brało w nim udział pół tysiąca strażaków. Jak wyglądały te pierwsze sekundy, minuty od tego zgłoszenia i co działo się później
Informacja o tym pożarze wpłynęła o 14.31 do stanowiska kierowania komendanta powiatowego PSP w Augustowie. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że może ten pożar uda się opanować. Jednak już po 30 minutach otrzymałem telefon, że jednak pożar dynamicznie się rozprzestrzenia, że będą angażowane kolejne siły i środki. Również ja pojechałem do tego pożaru.
Właśnie przez tę suszę, czy też był wiatr, a może jakieś inne czynniki?
Tak, tego dnia bardzo były silne porywy wiatru, a dodatkowo było też dużo materiału palnego nagromadzonego w tym miejscu. Stąd decyzja, że mimo że to są święta, to zostawiłem domowników w domu, przybyłem do komendy i tutaj wraz z funkcjonariuszami, oficerami ze swojej komendy, udałem się na miejsce. Po około godzinie przejąłem dowodzenie na terenie akcji.
Początkowo wydawało się, że aż tak źle to nie wygląda, ponieważ w obszarze tego pożaru znajduje się droga i mieliśmy nadzieję, że uda się do tej drogi pożar ograniczyć. Teren był niedostępny dla samochodów, więc szybko wsiedliśmy w quady, a działania w tej pierwszej fazie były jedynie z wykorzystaniem podręcznego sprzętu gaśniczego.
Czyli generalnie służby musiały pieszo dojść na miejsce?
Tak dojazd tam, gdzie się dało, a następnie kilkaset, a czasem kilometr pieszo. W kilka osób wzięliśmy ze sobą na quada plecakowe opryskiwacze spalinowe, którymi można ten pożar w pierwszej fazie próbować gasić. Natomiast gdy dojechaliśmy do tej drogi, na której teoretycznie była szansa, że ten pożar zwolni, okazało się, że front pożaru tak dynamicznie i szybko się rozprzestrzenił, że dosłownie w ciągu kilku, kilkunastu minut był już oddalony od nas o 500 metrów.

Co się robi w takiej sytuacji? Nie ma dojazdu, państwo tylko polegacie na własnych siłach, ale pieszo nie opanujecie takiego żywiołu. Wzywa się helikoptery?
Tak, w pewnym momencie zapadła decyzja, żeby dysponować samolot gaśniczy Dromader, będący w zasobach Lasów Państwowych i jak największą ilość dostępnych na ten dzień śmigłowców. Tak naprawdę to jedyny sprzęt, który w tej pierwszej fazie tego typu działań jest w stanie dostarczyć wodę na front pożaru.
Oczywiście podjąłem też decyzję o dysponowaniu kolejnych sił i środków, ponieważ front pożaru rozprzestrzeniał się też w kierunku ścisłego rezerwatu przyrody tzw. Czerwonych Bagien, to las sosnowy o powierzchni blisko 2600 hektarów. Jakby pożar do tego lasu dotarł, to by była już po prostu tragedia. Gdyby tak się stało, to już by były zupełnie inne działania, które by trwały miesiącami. Mielibyśmy też ogromne negatywne skutki dla ekosystemu, dla przyrody, dla środowiska, dla tego dziewiczego terenu. To obszar ścisły, do którego nie ma dojazdów, do którego nie ma dróg.
- Czytaj także: Strażak wspomina powódź: „Krzyczał na mnie polityk. Nie jesteś tu od rządzenia” [WYWIAD]
Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym. Było tak sucho, że paliły się bagna
Czy ja dobrze rozumiem, że w tym rejonie było tak sucho, że paliły się bagna, które co do zasady powinny być wilgotne i torfowiska, które też nie są suche?
O tej porze roku powinno być co najmniej 30 cm wody nadgruntowej. Tutejsze siedliska ptaków, trawy, kępy, młodniaki które się znajdują też w tym obszarze, powinny być częściowo zalane. Wilgotność w torfie w tym miejscu na tą chwilę była dopiero na 70 centymetrach. Pięć lat temu uległo spaleniu blisko 5000 ha. Teraz wstępnie wyszła też od nas taka informacja że spaliło się 450 ha. Na szczęście finalnie, jak pomierzyliśmy to wraz z parkiem i odjęliśmy tereny uratowane, to finalna powierzchnia pożaru to 185 ha.
Można powiedzieć, że bez tragedii.
Tak by się mogło wydawać, jest jednak ważny szczegół. Poprzednie pożary – ten z marca czy ten sprzed 5 lat, to były pożary powierzchniowe. Wilgotność w glebie i w ściółce była spora, przez co uległy spaleniu tylko suche, zalegające trawy, trzcinowiska wystające ponad teren. Natomiast tutaj susza hydrologiczna spowodowała, że ten pożar nam przedostał się w głąb torfu. Podłoża torfu wynoszą tu od 70 do 90 cm głębokości, czyli to jeszcze nie są takie ogromne złoża. Jakby na przykład ten pożar nam poszedł w te wspomniane Czerwone Bagna, to tam głębokość torfu potrafi dochodzić nawet do 7 metrów. Wiemy z doświadczenia, że pożary torfu to bardzo trudne pożary. Potrzebne są ogromne ilości wody, nie da się tego pożaru zagasić szpadlem czy też tłumicą, podręcznym sprzętem gaśniczym, po prostu trzeba dostarczyć ogromne ilości wody.
Tutaj wsparcie statków powietrznych odegrało kluczową rolę. Z powietrza wspomagały nas: samolot gaśniczy Dromader i pięć śmigłowców z Lasów Państwowych, a także policyjny śmigłowiec Black Hawk ze zbiornikiem na wodę Bambi Bucket, będący w zasobach PSP. One pozwoliły nam przytrzymać ten pożar w ryzach i nie dopuścić do tego, żeby front przedostał się do tego lasu sosnowego na Czerwonych Bagnach. Pomogła nam też troszkę przyroda. Przed tym lasem sosnowym, który jest łatwo palny i w którym pożar rozprzestrzenia się bardzo dynamicznie, było kilkaset metrów nasadzania lasu brzozowego. Taki lasek brzozowy o tej porze roku już się zazielenia i ma pewną swoją wilgotność, która ograniczyła tępo rozprzestrzeniania się ognia.
Czyli 185 ha to jest powierzchnia, ale tak naprawdę powinniśmy ten pożar mierzyć jeszcze w głąb.
To prawie dwa miliony metrów kwadratowych. Na każdy metr kwadratowy takiego pożaru torfu, trzeba wlać kilkadziesiąt litrów wody. Takie miejsce trzeba przekopać podręcznym sprzętem, żeby już do tego miejsca nie wracać.
W trakcie tych działań do pożaru podaliśmy ogromne ilości wody. Część pochodziła ze śmigłowców, ale została też zbudowana potężna infrastruktura linii. Dogaszanie torfu trwało bardzo długo, musieliśmy zbudować magistrale wężowe, które miały długość ponad 10 kilometrów. Dodatkowo rozwinęliśmy także węże tłoczne, które w sumie z magistralą osiągnęły długość około 20 km. Rozstawiliśmy 9 zbiorników, każdy o pojemności 13 tysięcy litrów wody. Zasilaliśmy je z Kanału Augustowskiego i rzeki Netta.
Wszystko to brzmi jak gigantyczne wyzwanie logistyczne. Susza, wiatr, kilkaset osób, Straż Pożarna, Policja, Lasy Państwowe, samolot, helikoptery, budowanie infrastruktury, kontrola samego pożaru.
Wcześniej rozmawialiśmy o rozwoju technologicznym, kluczową rolę w takiej sytuacji odgrywają zespoły dronowe. W pewnym momencie wspierało nas aż pięć takich zespołów. To daje pewien komfort dla dowodzącego działaniami ratowniczymi, który widzi kierunki rozprzestrzeniania się pożaru, widzi zadymienie, czy miejsca o podwyższonej temperaturze. Dzięki temu jesteśmy w stanie oszacować odległości do zagrożonych budynków, do zagrożonego lasu czy jaka jest długość, szerokość frontu pożaru albo z jaką prędkością on się rozprzestrzenia.
To są naprawdę profesjonalne narzędzia dla kierującego działaniami. Ja tymi działaniami dowodziłem tylko w pierwszej fazie. Ode mnie przejął dowodzenie oficer Komendanta Wojewódzkiego PSP z woj. podlaskiego, a na koniec dnia dotarła do nas Grupa Operacyjna Komendanta Głównego PSP, także dowodzenie całością tak skomplikowanej akcji było przekazywane na coraz to wyższy poziom. W kluczowym momencie akcją dowodził sam Komendant Główny Państwowej Straży Pożarnej. Został zawiązany sztab, bo nie wyobrażam sobie, żeby kierować działaniami ratowniczymi bez wsparcia sztabu przy tak potężnej akcji.
Pan wspomniał o kilkuset strażakach, ale mamy już pełniejsze dane. W sumie w akcji brało udział blisko 1300 strażaków – ponad 250 zastępów PSP i OSP, cztery specjalistyczne pojazdy SHERP – to te charakterystyczne pojazdy na ogromnych kołach, które są w stanie jeździć po bardzo trudnym terenie, przewozić ludzi, sprzęt i są nawet w stanie poruszać się po wodzie. Przez całą akcję użyto 25 quadów. W działaniach brały udział dwie kompanie gaśnicze Wisła oraz Olsztyn, a każda z nich to ponad 20 samochodów gaśniczych i 70 osób. Pomagały nam również dwa moduły GFFF z Poznania i Lublina wyspecjalizowanych do gaszenia pożarów lasów i tego typu terenów, które zrobiły świetną robotę. Ponadto w akcję zaangażowani zostali również podchorążowie z Akademii Pożarniczej, Wojska Obrony Terytorialnej, pracownicy Parku oraz Lasów Państwowych i Policja
Zakupy sprzętowe, wnioski z pożaru z 2020 roku, zespoły dronowe, stawiają nas w zupełnie innej sytuacji, działamy lepiej i skuteczniej. Dobra współpraca z dyrekcją parku narodowego, natychmiastowa reakcja pana wojewody, wsparcie komendanta wojewódzkiego, samorządów, szybko zawiązany sztab kryzysowy – to wszystko spowodowało, że nie było bezwładności. Była pełna zgoda na dysponowanie ogromnych sił, aby nie dopuścić do rozprzestrzenienia pożaru na najcenniejsze tereny. Wszystkim zaangażowanym chciałbym bardzo serdecznie podziękować za akcję.

Do końca kwietnia cztery razy więcej pożarów niż rok temu
Jak ostatecznie minęła Majówka? Przed długim weekendem PSP i Lasy Państwowe podały, że od stycznia do 28 kwietnia 2025 roku było aż cztery razy więcej pożarów niż rok wcześniej w analogicznym okresie.
Ubiegły rok był dosyć przychylny pod względem pożarowym, dosyć wilgotna wiosna i szybkie ocieplenie spowodowały, że tereny zalesione, łąki, pola i tereny bagniste, momentalnie się zazieleniły, co zapobiegało pożarom. Ten rok rzeczywiście jest szczególnie suchy, pożarów jest dużo. Na szczęście, śmiejemy się, że jako nagroda na dzień strażaka 4 maja od rana przyszedł do nas deszcz. Spadło nawet 20 litrów wody na m2, co spowodowało, że majówka u nas była stosunkowo spokojna.
Ogromna większość Polaków pozytywnie ocenia działalność Straży Pożarnej – to 97 procent. Dla porównania Policję pozytywnie ocenia „tylko” ok. 70 proc. społeczeństwa. Deklasujecie inne służby. Jak pan myśli, z czego to wynika?
Niesiemy pomoc, osobom, które tej pomocy potrzebują. Jest dużo fundacji, organizacji i osób, które pomagają, natomiast strażacy wchodzą tam, skąd inni uciekają. Przed oczami mam kilka zdarzeń, w których mało kto odważyłby się wejść i nieść pomoc w krytycznych sytuacjach. Zarówno zawodowi strażacy jak i ochotnicy są jedynymi, którzy podejmują się działania. Pomoc niesiemy też na niższych szczeblach.
Koty z drzew wciąż ściągacie?
Tak, do takich zdarzeń też wyjeżdżamy. Koty, owady, nietoperze w domu. Ale bywają sytuacje jeszcze bardziej nietypowe, gdzie nieraz sami się zastanawiamy, jak można w pewnych sprawach wykonać telefon do straży pożarnej.
Proszę opowiedzieć o takich sytuacjach.
To trzeba już sobie wpisać i wygooglować (śmiech).
–
*St. kpt. mgr inż. Michał Olszewski, rocznik 1979. Od maja 2024 roku powołany na stanowisko Komendanta Powiatowego PSP w Augustowie. Wielokrotnie odznaczany za swoją służbę w Straży Pożarnej. Podczas kwietniowego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym uczestniczył w akcji gaśniczej na pierwszej linii frontu, spędzając w terenie 107 godzin przez 8 dni.
Zdjęcie tytułowe: mł. asp. Łukasz Rutkowski / Państwowa Straż Pożarna