Ewa uczy biologii w warszawskim liceum, w którym narodził się w Polsce Młodzieżowy Strajk Klimatyczny. Przez ostatni roku widziała z bliska, jak dużą odpowiedzialność wzięli na siebie jej uczniowie. Dzięki nim zdała sobie sprawę, jak pilny jest kryzys klimatyczny. – To oni są siłą, która może zmusić polityków i firmy do zmian – mówi.
Co myślisz o współczesnym świecie?
Jestem nim przerażona. W ciągu tego roku bardzo wiele się nauczyłam, dowiedziałam, przemyślałam na temat mojej przyszłości i tego, co się obecnie dzieje. To był dla mnie bardzo trudny czas. Podtrzymuje mnie na duchu to, ile się zmienia w mojej szkole, w Warszawie, w Polsce. Nadzieja przygasa jednak, gdy widzę, jakie podejście do przyrody ma obecny obóz rządzący. Zasoby naturalne traktuje się wyłącznie jako źródło pieniędzy. Drzewa trzeba wycinać na deski, rzeki regulować na drogi wodne. To wszystko opiera się na przekonaniach, które już są dawno nieaktualne, w czasach, gdy zachodnie kraje wracają do dzikich rzek i ochrony lasów. Poniesiemy koszty takiej polityki. Nie mówię w tym momencie o zmianach klimatu, ale chodzi mi o mentalność, która uniemożliwia dogłębne zrozumienie tego, w czym leży problem. Jeśli ten stosunek do świata się nie zmieni, nie widzę dla nas szansy.
Jakbyś to podejście nazwała?
Czyńcie sobie ziemię poddaną.
Byłaś dość zaskoczona, że dowiedziałam się o tobie od kogoś z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego.
Owszem, bo MSK ma dużą potrzebę własnej sprawczości. I słusznie, bo od początku muszą sobie radzić z zawłaszczającymi ich ruch dorosłymi. Dorośli nie zawsze przychodzą ze wsparciem – raz zdarzyło się, że część rodziców zebrała środki na działanie Strajku, ale później nie dała im do ręki tych pieniędzy, tylko dała je księgowej, której MSK miało po kolei mówić, na co chce je wydać. Członkowie MSK są bardzo sprawni, więc coś takiego może być dla nich obraźliwe. Gdyby to jeszcze były jakieś miliony… ale chodziło o kwotę, którą często sami przebijają podczas własnych zbiórek.
Na Facebooku powstała grupa rodziców, nauczycieli i ogólnie dorosłych, którzy mieli wspierać MSK. Ucieszyłam się, bo gdy wycofałam się całkowicie z aktywności przy strajkach, potrzebowałam innej przestrzeni zaangażowania. Niestety, trafiłam tam też na krytykę MSK i komentarze, że wprawdzie młodzież zaczęła strajki, ale teraz powinni je przejąć bardziej doświadczeni dorośli. Gdy powstawał ruch, od razu zresztą pojawili się dorośli, między innymi doświadczeni aktywiści i MSK bało się, że może stać się młodzieżówką Greenpeace’u.
A nie są młodzieżówką Greenpeace’u? Niektórzy twierdzą, że dzieci są przez kogoś wykorzystywane.
Oczywiście, że sięgają czasem po pomoc, ale sami ją sobie znajdują. Tak naprawdę cały ruch wyrasta z prostego i słusznego imperatywu wiedzy: zorientowali się, że nic nie wiedzą o kryzysie klimatycznym, bo szkoła tej wiedzy w żaden sposób im nie daje. Jedną z pierwszych rzeczy, od której zaczęli, było robienie skryptów o zmianach klimatycznych, zbiór podstawowych informacji, które każdy i każda członkini MSK musi znać. Potem zorganizowali publiczne wykłady na ten temat, m.in. z udziałem prof. Wiktora Kotowskiego, czy dr. Marcina Popkiewicza. Była pełna sala. Mieli świadomość, że jeśli chcą walczyć, to muszą się najpierw dowiedzieć z czym.
Ty tego uczyłaś?
Od pewnego czasu, w ramach swojego przedmiotu zaczęłam robić lekcje o zmianach klimatycznych. To były chyba dobre zajęcia, ale nie dawałam im wiele konkretnej wiedzy, bo czegoś innego chciałam ich uczyć. Oglądaliśmy na przykład dwa godzinne filmy – jeden, który mówił, że zmiany klimatu są dziełem człowieka, a drugi, że są naturalnym procesem niezwiązanym z działalnością człowieka. Oba korzystały z dokładnie tych samych typów danych. W obu występowali naukowcy, tylko że dla jednych pewne zjawiska np. erupcje wulkanów są główną przyczyną zmian klimatu, a dla innych nie mają znaczenia. Rozmawialiśmy więc bardziej o sposobach weryfikacji informacji, niż o samych zmianach klimatu. Przez kilka lat pracowałam jako naukowczyni, więc wiem, że nie każda publikacja naukowa jest godna zaufania, ale jak to sprawdzić, żeby nie zostać oszukanym?
Jak to sprawdzaliście?
W filmie denialistycznym występowało więcej naukowców, więc niektórzy uczniowie uważali go za bardziej wiarygodny. Otworzyliśmy zatem angielską Wikipedię i sprawdzaliśmy, czy ci ludzie są rzeczywiście naukowcami, a jeśli tak, to z jakich ośrodków i co oni sami sądzą o tym filmie. Okazało się, że jeden z nich pozwał film denialistyczny za niewłaściwe przedstawienie jego poglądów. Rozmawialiśmy też o strategiach medialnych, zwłaszcza amerykańskich, polegających na zapraszaniu do dyskusji o klimacie denialisty oraz naukowca przekonanego o globalnym ociepleniu – co sugeruje, że skoro jest to debata jeden na jeden, to oba głosy są równie uprawnione i mają takie same oparcie w danych.
Jak rozwiałaś ich wątpliwości?
Pokazałam uczniom listę liczących się organizacji naukowych, które potwierdzają, że zmiany klimatyczne są spowodowane działalnością człowieka i tych, które uważają inaczej. Ta druga lista jest pusta.
Czemu nie rozmawialiście stricte o samych zmianach klimatu?
Uznałam za oczywiste, że oni mają tę wiedzę. Dziś widzę, że sama nie wiedziałam zbyt wiele o globalnym ociepleniu. Pojawił się taki fakt w szkole i na studiach, badałam nawet wpływ zwiększonej temperatury na planktonowe organizmy wodne w jednym projekcie badawczym. Nigdy nie negowałam samego zjawiska globalnego ocieplenia. Znałam naukowe podstawy tego faktu, być może lepiej niż uczniowie rozumiałam, z czego ono wynika, ale mój poziom wiedzy nie różnił się aż tak znacząco od uczniowskiego, jak można by sobie wyobrazić. Zakładałam, że poza faktem, że klimat się ociepla, nie ma na ten temat wiele więcej informacji, które trzeba znać. Dlatego też skupiłam się na czymś innym podczas lekcji.
Dopiero z młodzieżą zaczęliśmy się wspólnie uczyć o zmianach klimatu. Dzięki nim moje lekcje mają teraz nowe elementy. Dużo bardziej też podkreślam, jak ta sprawa jest pilna. Z tego chyba nie zdawałam sobie sprawy najbardziej. Inna rzecz, że poziom świadomości przez ostatni rok bardzo się zmienił.
Zmiany klimatu należą nie tylko do dziedziny biologii, nie mam tego w swoim programie nauczania. Temat pojawia się w podręczniku, ale zajmuje jakieś pół strony w dziale ekologia i w sumie dotyczy bardziej efektu cieplarnianego niż samego globalnego ocieplenia. Jak uczniowie mają zrozumieć różnicę między tymi pojęciami? Zmiana podstawy programowej jest jednym z ważniejszych postulatów MSK. Oczywiście, jest pełno informacji w Internecie, nauczyciel może też sam wyjść z inicjatywą na lekcji, ale podstawa programowa definiuje, czy my jako społeczeństwo, uważamy dany temat za ważny.
W tym momencie pokazujemy, że zmiany klimatu nie są w ogóle ważne. Kwaśne opady są istotniejsze. I tak jest od czasów, w których sama chodziłam do szkoły. Zmiany klimatu powinny się pojawiać na różnych przedmiotach – biologii, geografii, fizyce, WOS-ie – bo mają różny kontekst.
Dlaczego w ogóle podjęłaś tę tematykę, zanim o zmianach klimatu zrobiło się głośno?
Uczę przyrodniczego przedmiotu w szkole humanistycznej, a to bardzo ważny aspekt. Robię to od dziesięciu lat, więc obserwuję uczniów już od dawna. Bardzo mi zależy, żeby wyszli z tej szkoły jako świadomi obywatele, w związku z tym kładę większy nacisk na wyzwania współczesnego świata. Rozmawiamy o śmieciach, ochronie lasów i Puszczy Białowieskiej, o regulacji rzek, o wszystkich medialnych tematach. Dlatego też pojawiło się globalne ocieplenie, ale jestem biolożką i ekolożką, nie geografką , ani fizyczką, więc merytorycznie byłam najmniej przygotowana do tego tematu. To taki typowy mechanizm nauczycielski – jeśli czegoś nie wiem, nie będę tego uczyć. Dziś więcej wiem, zatem więcej mówię.
Łatwo pomylić ekologię z ochroną środowiska i nauką o klimacie.
Oczywiście, ciągle mówimy na przykład, że torba, czy pralnia jest ekologiczna, zamiast przyjazna środowisku. W języku polskim ekologia znaczy dziś co innego niż ekologia jako nauka, która zajmuje się oddziaływaniami między organizmami a środowiskiem.
Kiedy nastąpił przełom w waszej szkole?
Gdy w Katowicach organizowany był szczyt klimatyczny COP24, przyszły do mnie dwie osoby z pierwszych klas z pytaniem, czy mogliby coś zrobić w sprawie kryzysu klimatycznego, bo czują taką potrzebę. Powiedziałam: super, ale pomyślcie najpierw co, a wtedy będziemy się zastanawiać jak. Trzy dni później do nauczycielki WOSu przyszła kolejna dziewczyna, tym razem z klasy drugiej, z pomysłem utworzenia ruchu, a ona wysłała ją do mnie. Uznałyśmy więc z uczennicą, Agnieszką, że trzeba zorganizować spotkanie dla całej szkoły. I to było niesamowite, bo spodziewałam się kilku osób, w końcu wszystko działo się dość spontanicznie. Tymczasem przyszła trójka nauczycieli oraz większość uczniów z pierwszych i drugich klas. Maturzyści mieli wtedy akurat lekcje. To był czwartek w trakcie COPu.
Czyli dzień przed Fridays for Future Grety Thunberg na COP-ie.
Siedzieliśmy bardzo długo, do tego stopnia, że nauczyciele z kolejnych lekcji, które już nie były odwołane, trochę się denerwowali, że nie ma uczniów. A my musieliśmy siedzieć, bo ustaliliśmy, że zrobimy strajk już kolejnego dnia. Trzeba było wszystko szybko wymyślić – transparenty, teksty, grafiki, stronę na Facebooku. Nazajutrz uczniowie rozmawiali już o strategii, później zaczęli werbować ludzi z innych szkół, odbył się pierwszy happening.
Wymyślili też, że w ramach strajku, będzie to dzień w szkole bez mięsa, papierosa, plastiku i ksero. Te rzeczy mają do dziś znaczenie, często jako nauczyciele zastanawiamy się, czy rzeczywiście musimy coś skserować. Zagraniczna wycieczka maturalna też odbyła się w tym roku autobusem, nie samolotem.
Ile w tym wszystkim było ciebie?
Dorośli uważają, że młodzieży trzeba mówić, co mają robić. Tak nie jest. Ja właściwie nic tam nie zrobiłam. Jedyne co wzięłam na siebie, to trudność odwołania lekcji z innymi nauczycielami, co rzeczywiście nie jest zawsze łatwe. A poza tym, gdy dajesz uczniom przestrzeń, potrafią zrobić rzeczy dobrze, a nawet jeśli nie, to będą się uczyć na błędach i wreszcie zrobią to lepiej.
Jak sobie poradziłaś wtedy z kwestią wagarowania uczniów? Dziś ministrowie edukacji w niektórych krajach sami dają przyzwolenie na opuszczanie szkoły, ale na początku było przecież inaczej.
U nas w szkole było łatwiej i trudniej jednocześnie. Bardzo doceniamy strajki i działalność uczniowską w ogóle, chętnie ją wspieramy, ale z drugiej strony ciągle traciliśmy lekcje. Traciliśmy je zresztą też podczas strajków nauczycielskich. To rodziło wiele frustracji, zwłaszcza u nauczycieli, którzy mają lekcje tylko w piątki. Mam jednak poczucie, chyba jak większość naszego grona, że młodzież dzięki tym strajkom uczy się znacznie więcej niż szkoła mogłabym ich nauczyć. To dla mnie najważniejsza rzecz, dzięki której nie widzę tutaj straty. Oczywiście, że rodzą się trudności i na przykład podczas wycieczki maturalnej, w pociągu, nadrabiali lekcje historii. Na szczęście, specyfika społecznej szkoły na to pozwala, żeby wpakować uczniów i nauczyciela historii do przedziału i przerabiać wojny napoleońskie.
Uczniowie świadomie podejmują decyzję, że tracą lekcje, więc muszą je potem nadrabiać. I to jest dla nich bardzo trudna decyzja. W trakcie piątkowych strajków zwykle nie ma typowych lekcji, bo są puste klasy, ale gdy było organizowane miasteczko klimatyczne, lekcje odbywały się normalnie. Musieli samodzielnie dokonać wyboru – tak jak tysiące uczniów w całej Polsce ze szkół, w których lekcje w trakcie strajków nie są odwoływane.
Łatwo jest powiedzieć, że idą sobie na wagary, bo się dobrze bawią, ale to bardzo nie w porządku. Wcale nie jest łatwo tak po prostu nie przyjść do szkoły i pokazać się na publicznym marszu, gdy wiesz, że dorośli mogą być źli; gdy musisz później mierzyć się z konsekwencjami opuszczenia zajęć.