Rozwój odnawialnych źródeł energii to nie tylko ekologia, ale też troska o bezpieczeństwo energetyczne. Polska już dziś oszczędza dzięki nim 16 mln ton węgla kamiennego rocznie. Gdybyśmy mieli ich dwa razy więcej, nie trzeba byłoby się martwić o to, skąd go przywieźć.
To obliczenia portalu Wysokie Napięcie, który jest świetnym źródłem wiadomości o energetyce.
O tym, że im więcej energii wytworzy się na miejscu, tym mniej trzeba jej kupić, wiedzą w wielu krajach na świecie. Dlatego wiele z nich od lat na różne sposoby wspiera rozwój odnawialnej energetyki. Przeczytajcie, jak fotowoltaikę wspierają w Chinach, Kalifornii, Niemczech i Włoszech.
30-40 proc. nowej mocy na świecie
Państwo Środka odpowiada w ostatnich latach za 30 do 40 proc. nowych instalacji fotowoltaicznych na świecie. To nie przypadek, ale efekt świadomej polityki, która dostrzega surowcowe ograniczenia Chin i stara się im zaradzić między innymi z pomocą energii ze słońca. Potrzeby rosną tym bardziej, że Pekin chcąc uniezależnić się od importu ropy, postawił na motoryzację opartą o samochody elektryczne. Tych przybywa bardzo szybko i trzeba je ładować.
Jeszcze w 2011 roku w Państwie Środka było w sumie 2,5 GW instalacji słonecznych. W 2018 było ich już 130 GW. By na koniec 2020 roku przekroczyć poziom 250 GW. Cel na 2030 rok to 1200 GW. 10 razy więcej niż mają obecnie Stany Zjednoczone. W jaki sposób osiągnięto taki wzrost?
W taki jak w wielu innych krajach. Zagwarantowano taryfy, które pozwalały dobrze zarobić inwestorom. Wśród tych – jak to w krajach rządzonych przez jedną partię – znaleźli się oczywiście także ludzie związani z aparatem władzy, którzy wykorzystali nadarzającą się okazję na zarobek.
Mimo to mierzony liczbami sukces programu był gigantyczny. Tak duży, że musiano się z niego wycofać, bo zaczęło brakować pieniędzy. Zrobiono to w 2018 roku, kiedy obniżono wysokość taryf i zapowiedziano stopniowe przejście na system aukcyjny. Były zresztą też inne problemy. Takie, że z hojnych dotacji korzystali też ludzie w miejscach, gdzie prąd nie był potrzebny. Bardzo wiele instalacji powstało więc na północy kraju, gdzie zapotrzebowanie na energię jest niskie, a sieć elektroenergetyczna słabo rozwinięta, więc nie bardzo było, co z zrobić z wyprodukowanym prądem. Kwestią było też to, że takie taryfy obciążały klientów końcowych, a fundusz ich wypłat miał wielomiliardowy deficyt. To lekcja znana także z Europy, którą przerobiła m.in. Hiszpania.
Jednak wspieranie elektrowni to nie jedyna metoda, po którą sięgnęli Chińczycy. Druga to dbałość o rozwój rodzimej produkcji i opanowanie rynków zagranicznych. Hojne dotacje (liczone w miliardach dolarów) na badania, rozwój i zwiększanie produkcji wszystkiego, co jest związane z energetyką odnawialną, pomogło obniżyć ceny na rynku lokalnym i podbić rynki zagraniczne.
Chiny zarabiają więc na fotowoltaice na co najmniej dwa sposoby.
Słoneczna Kalifornia pomaga ubogim
Kalifornia jest uważana za najbardziej „zielony” amerykański stan. Władze stawiają tam duży nacisk na rozwój odnawialnej energii. W 2010 stan miał 1 MWp zainstalowanych elektrowni słonecznych. W 2021 aż 35. Jak to zrobiono? Na różne sposoby. Jednym z nich jest wymuszenie wysokiego (60 proc. w 2030 r.) udziału zielonej energii w stanowej produkcji. To nakłada obowiązki na producentów, ale też np. władze, kiedy te decydują o zakupach. Sama „metoda portfolio” okazała się jednak niewystarczająca, więc uzupełniono ją o hojne taryfy gwarantowane.
Duże efekty przyniósł program dotacji. Te – m.in. w ramach ogłoszonego jeszcze przez Arnolda Schwarzennegera programu „Miliona fotowoltaicznych dachów” (org. Million Solar Roof Initiative) w połączeniu z ulgami podatkowymi pozwalały zaoszczędzić nawet połowę kosztu instalacji elektrowni słonecznej. W osiem lat między 2008 i 2016 zrealizowano dzięki temu ponad 537 tys. instalacji fotowoltaicznych. Nie tylko na domach. Także na szkołach i różnych firmach.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło, a zachęt przybywa. Oprócz klasycznych dotacji i ulg podatkowych, wprowadzono cały system rozwiązań dla wybranych grup. Na przykład taką zasadę, że nie płaci się podatku od wzrostu wartości nieruchomości, który jest związany z instalacją fotowoltaiki. Ale też specjalny program dotacji dla mniej zamożnych gospodarstw domowych, co ma o tyle sens, że raz wydane pieniądze wracają do ich kieszeni przez lata w niższych rachunkach.
A nowe budynki od pewnego czasu muszą być wyposażone w elektrownie słoneczne. Na przykład w San Francisco już od 2017 r. trzeba panele zainstalować na każdym mającym mniej niż 10 pięter.
Obowiązkowo
Podobnym tropem poszli też ostatnio Niemcy. Tych wprawdzie trudno ostatnio stawiać za wzór tego, jak powinno prowadzić się politykę energetyczną. Ale ich problemy wynikają nie z rozwoju odnawialnych źródeł energii, a z wyłączania i włączania innych jej źródeł. Z rozwojem fotowoltaiki radzą sobie naprawdę nieźle i w 2021 roku osiągnęli poziom 58 GW (Polska ma ich 10 GW). Ich rozwój rozpoczęto od wprowadzenia taryf gwarantowanych, które zwykle są bardzo skuteczne.
W Niemczech zrobiono to jednak inaczej niż w wielu innych krajach, bo zamiast ustalić jedną cenę, założono, że ta będzie z czasem spadać. Taryfa podążała więc za spadającym kosztem technologii i w pewnym stopniu chroniła portfele odbiorców. Jeszcze w latach 2000. zagwarantowano stałe ceny wszystkim tym, którzy zdecydowali się zainstalować elektrownię słoneczną na swoim dachu.
Dziś jednak Niemcy szukają nowych pomysłów. I wśród nich są nakazy – to na przykład pomysł z Berlina – by każdy nowy lub remontowany budynek, na którym da się to zrobić, był wyposażony w elektrownię słoneczną. A rząd federalny chce, by obowiązek dotyczył każdego komercyjnego budynku w kraju. Chcą też zwiększyć zyski tych, którzy instalują panele na swoich dachach oraz przyspieszyć powstawanie elektrowni na otwartych terenach, w tym w gospodarstwach rolnych.
Gdzie jeszcze szukać dobrych wzorów?
Duże sukcesy w rozwoju energetyki słonecznej ma też Japonia. Tam sprawę załatwiono najprościej, jak się da. Z pomocą taryf gwarantowanych. Ludziom opłacało się instalować panele, więc to robili. Opłacało się to robić także firmom, więc także to robiły. Efekt to ponad 70 GW zainstalowanej mocy. To trzeci wynik na świecie – za Chinami i USA, a przed Niemcami. Choć Japonia długo była w tej statystyce druga. Ogromny boom w ostatnich latach przeżyły też Włochy, gdzie zaoferowano bardzo wysokie ulgi podatkowe (odliczyć można nawet do 50 procent poniesionych kosztów).
I kto jeszcze? Polska, która jednak do beczki miodu włożyła wielką łyżkę dziegciu. Zachęty w postaci programu Mój Prąd oraz korzystnych rozliczeń, które obowiązywały przez kilka ostatnich lat, wywołały prawdziwy wybuch mody na fotowoltaikę. Ten okazał się jednak tak duży, że rząd zdecydował się z niego wycofać. Wszystko dlatego, że nie przewidział, że jakieś obowiązki będą też po jego stronie i okazało się, że zbyt wolno modernizowany i dość archaiczny polski system energetyczny, nie radzi sobie z tak szybkim przyrostem mocy z niestabilnych źródeł odnawialnych.
Dobrą politykę połączono więc z polityką złą i początkowo wszystko działało bardzo dobrze, ale przez brak przewidywania, bardzo szybko się skończyło.