Wystarczyły dwa dni długiego weekendu, by gaz na holenderskiej giełdzie podrożał o 60 proc. Powodem było przykręcenie kurka gazociągu, którym surowiec płynie z Rosji do Niemiec. To zagrywka Władimira Putina, który w ten sposób pokazuje, co może zrobić najbliższej zimy.
Tak wielki skok cen był związany z tym, że rynki finansowe (a to na nich kształtują się od pewnego czasu ceny surowca) są w ostatnich miesiącach rozchwiane przez wojnę i kryzys energetyczny oraz inflację. Na wiadomości o zawirowaniach reagują więc histerycznie, znacznie mocniej niż zwykle. Surowce z dnia na dzień drożeją i tanieją już nie o kilka, ale nawet o kilkanaście procent. Mogąc wywołać takie zawirowania, ma się sporą kontrolę na przykład nad tym, ile za gaz zapłaci niemiecki przemysł.
Gaz podrożał, szantaż zadziałał
Rosja wykorzystała to, nieznacznie przykręcając gazowy kurek. W ten sposób wysłała do Europy dwa ważne dla siebie komunikaty. Jednym było pokazanie, z jaką łatwością Putin może manipulować cenami gazu na rozchwianych przez kryzys energetyczny i inflację rynkach finansowych, od których jesteśmy zależni. – Martwicie się o inflację? Słusznie. Patrzcie, co możemy z nią zrobić i z jaką łatwością nam to przychodzi – powiedziała w ten sposób Moskwa liderom zachodniej Europy.
Drugim była skierowana do Niemiec wiadomość, że sankcje będą kosztować obie strony. Rosja winą za „przykręcenie kurka” obarczyła turbiny Siemensa. A dokładnie turbinę, którą wysłano na okresowy przegląd i remont do Kanady, i nie wróciła ze względu na sankcje. – Chcielibyśmy z wami handlować, ale przez was nie możemy. Wińcie siebie – brzmi wysłana w ten sposób wiadomość. Trudno o czytelniejszy sygnał, że nakładane na Rosję ograniczenia będą kosztować nie tylko Moskwę, ale też Berlin i Rzym. Szantaż zresztą podziałał, bo Niemcy już negocjują z Kanadą, by sprzęt Siemensa jakoś odesłać.
To oczywiście będzie oznaczało pierwszy wyłom w sankcjach. Pierwszy, ale raczej nie ostatni.
Czy Europa będzie chciała marznąć za Siewierodonieck?
Badania pokazują, że w Europie zaczyna zmieniać się sentyment. Wpływa na to zmęczenie inflacją i obawy związane z kryzysem gospodarczym. Sondaż przeprowadzony pod koniec kwietnia i w maju przez Europejską Radę Spraw Zagranicznych w 10 europejskich krajach, pokazał, że już 35 proc. ankietowanych chce, by wojna skończyła się jak najszybciej. Nawet jeżeli będzie to oznaczać utratę terytorium Ukrainy. 22 proc. pytanych uważa, że ważniejsza jest „sprawiedliwość” i chce walczyć do zwycięstwa, które pozwoli ukarać agresora. Jedynym krajem, gdzie więcej osób opowiadało się za „sprawiedliwością” niż „pokojem” była Polska. W Niemczech pokoju za cenę przekazania terytoriów ukraińskich Rosji chciało aż 49 proc. ankietowanych. „Sprawiedliwości”: tylko 19 proc. We Włoszech ludzi chcących dogadać się z Putinem za wszelką cenę było jeszcze więcej. Odsetek gotowych poświęcić Ukrainę dla spokoju i taniej ropy wynosił aż 52 proc. Za walką opowiadało się 16 proc. pytanych.
Co ważne w obu grupach przeważała opinia, że wina za wojnę spoczywa na Rosji. To pokazuje, że nie chodzi tutaj o moralną ocenę sytuacji. Ta jest jednoznaczna. Chodzi po prostu o wygodę i uznanie, że większe znaczenie mają bliskie problemy. Na przykład inflacja. – Ustalenia sondażu sugerują, że europejska opinia publiczna się zmienia i najcięższe dni są przed nami. Odporność europejskich demokracji będzie zależeć przede wszystkim od tego, czy rządy będą potrafiły podtrzymać publiczne poparcie dla decyzji, które ostatecznie będą sporo kosztować różne grupy społeczne – komentowali autorzy sondażu Ivan Krastev i Mark Leonard. Historia uczy, że w Europie może to być bardzo trudne.
I właśnie na rozegranie zmęczenia zachodniej Europy będą grać Rosjanie. W tej za większy problem od wojny jest dziś uważana inflacja. Ta jest bardzo mocno powiązana z cenami energii i Rosjanie wykorzystują to, że mogą manipulować cenami. Liczą, że jeżeli będą to robić wystarczająco długo i skutecznie, zachodnie społeczeństwa zdecydują się złożyć Ukrainę na ołtarzu własnej wygody i stabilności cen. Szanse na powodzenie takiej zagrywki będą wzrastać w miarę zbliżania się zimy.
Pytanie, które Putin chce, by ludzie sobie zadawali, brzmi: „czy chcę marznąć za Siewierodonieck?”
Ale jego celem są też unijni politycy, którym może być w takiej sytuacji trudno utrzymać sankcje.
Mniej ropy za więcej pieniędzy
Problemem jest to, że kurek wciąż jest w rękach Putina, a ceny surowców reguluje rozhisteryzowany rynek. To daje Moskwie bardzo duże możliwości manipulowania nimi i rozgrzewania inflacji w Europie. Każda zabawa w zakręcanie kurka powoduje dziś, że gaz i ropa skokowo drożeją. Dzięki temu Rosja sprzedając mniej surowców, może na nich zarobić tyle samo lub więcej niż zarabiała przed wojną. I tak się zresztą dzieje, bo rośnie jej eksport do Azji, która rosyjskie surowce kupuje teraz z dużą zniżką.
Ale nawet po zniżce płaci więcej niż płaciła przed wojną. To duży problem. Także dla nakładających sankcje, bo rodzi między innymi pytania o to, kto w tym wypadku traci więcej: Europa czy Rosja.
Pytania, które grają na nośnych nutkach zmęczenia i strachu przed kryzysem oraz inflacją. I o ile wiadomo, co z tym zrobić w długim terminie – odpowiedzi dostarczają panele słoneczne, wiatraki, atom, kolej i pompy ciepła – to o wiele trudniej jest sensownie zareagować w krótkim. Na przykład uzależnienie Niemiec od surowców z Rosji jest tak duże, że w pewnym sensie wiszą na moskiewskim haku. Doprowadzili do sytuacji (warto przeczytać tekst Jakuba Jędraka, w którym opowiada, jak to zrobili: Tak Europa założyła sobie na szyję energetyczną pętlę), w której nie są w stanie zrezygnować z moskiewskiego gazu od razu. A to znaczy, że są zakładnikiem Władimira Putina.
I w sytuacji wysokiej inflacji będą gotowi zrobić wiele, by ceny surowców spadały.
Choć nie tak dużo, by przeprosić się – choć na chwilę – z atomem.
Inna konstrukcja sankcji
Nie oznacza to jednak, że nie można nic z tym zrobić. Pojawiają się pomysły, jak wygrać tę geopolityczną partię z Putinem. Wśród najciekawszych jest propozycja Edwarda Fishmana i Chrisa Millera. Edward Fishman pracuje między innymi na uniwersytecie Columbia i w Atlantic Council. Był też jednym z głównych ekspertów odpowiedzialnych za sankcje nakładane na Rosję między 2014 i 2017 rokiem. Chris Miller wykłada w American Enterprise Institute. Obecnie mówią, że jeżeli sankcje nakładane na Rosję mają być skuteczne i do utrzymania w długim terminie, muszą być zbudowane inaczej niż dotąd.
– By sankcje energetyczne działały, muszą być ostrożnie zaprojektowane w taki sposób, by Rosji wyrządzać większą szkodę niż Zachodowi. Podstawowym celem sankcji nie powinno być zmniejszenie ilości ropy i gazu, które opuszczają Rosję, bo to będzie podnosić ich ceny i zagrozi wewnętrznemu wsparciu dla nich. Powinno być nim zmniejszenie strumienia dolarów i euro płynących do Rosji – napisali na łamach „Foreign Affairs” jeszcze w maju. Przy okazji przedstawiając propozycję uderzenia w Putina. Jak chcą to zrobić?
Prosto. Regulując cenę rosyjskiej ropy i grożąc sankcjami każdemu, kto będzie chciał zapłacić za nią więcej. Tak by Rosja nie tyle sprzedawała mniej, co taniej. – Ograniczenie ceny uderzyłoby w Moskwę bezpośrednio, szybko zmniejszając strumień twardej waluty wpływający do skarbców Kremla. Jeżeli udałoby się to skonstruować we właściwy sposób, to limit ceny zapewniłby zachęty dla wszystkich, by się w to włączyć. Włączając w to Chiny, Indie, a nawet Rosję – wyjaśniają.
Nie tylko gaz podrożał. Łapa na ukraińskim zbożu
I mogą mieć rację. Na przykład Indie chętnie korzystają dziś ze zniżek na rosyjską ropę, bo nie widzą powodu, dla którego odległa wojna miałaby ich pozbawić okazji do zarobku. Możliwość powołania się na ryzyko amerykańskich i europejskich sankcji, byłoby mocną kartą przetargową w rozmowach z Rosjanami. – Chętnie kupimy waszą ropę, ale nie możemy zapłacić więcej niż 50 dolarów za baryłkę. Gdyby to od nas zależało… – mogliby powiedzieć przy stole negocjacyjnym. I podkreślić, jak ważne są dla nich zachodnie rynki oraz dobre relacje z Ameryką. Trudno wyobrazić sobie, że nie skorzystają z takiej okazji.
Z Chinami mogłoby być trudniej, ale dla nich eksport jest bardzo ważny, więc kto wie.
Oczywiście trudności także nie brakuje. Wśród największych jest gigantyczna zależność Niemiec i innych krajów Europy od surowców z Rosji. Gdyby Rosja odpowiedziała zakręceniem kurka, byłoby to dla nich bardzo bolesne. Ale bolesne byłoby też dla Moskwy. Jest nią i to, że Putin położył łapę na ukraińskim zbożu, co pozwala mu trzymać w szachu całkiem spory kawałek świata. Przede wszystkim ten, gdzie ludzie są niedożywieni. Groźba głodu, rosnące ceny chleba i nawet 100 proc. uzależnienie od dostaw pszenicy z Moskwy wpłynie na politykę zagraniczną wielu krajów. Mogą musieć blokować sankcje.
Zmienić reguły gry i zaskoczyć Putina
Czy maksymalna cena ropy z Rosji to dobry pomysł? Nie wiem. Na pewno ciekawy i wart uwagi. Gołym okiem widać, że rosyjski dyktator odnajduje się w regułach gry, które obowiązują obecnie. I, że nie realizują one swojego zadania. Istnieje też duże ryzyko, że pogrążą je obawy o inflacje i kryzys gospodarczy. Jeżeli Putin będzie regularnie zakręcał Niemcom kurek, będzie ono z pewnością rosło.
Wie o tym Putin. Wiedzą Niemcy. Wie Francja.
Trudno się spodziewać, że gangster taki jak prezydent Rosji tego nie wykorzysta.
Być może więc czas go zaskoczyć i zmienić te reguły.
Podejście, które proponują Fishman i Miller, to jeden z pomysłów jak to zrobić. Ale nie jedyny.
Fot. YAKOBCHUK V/Shutterstock.